"Mój syn ciągle pożyczał ode mnie pieniądze. Nie myślałam jednak, że posunie się do szantażu!"
Fot. Adobe Stock

"Mój syn ciągle pożyczał ode mnie pieniądze. Nie myślałam jednak, że posunie się do szantażu!"

"Niechętnie pożyczałam synowi kasę, bo wiedziałam, że jego dziewczyna do pracy raczej się nie garnie... Dlatego kiedy przyszedł tamtego dnia i chciał pożyczyć 2 tysiące, odmówiłam. Pewnie normalnie bym mu je dała, ale planowałam kupić sobie szczeniaka pekińczyka. Przez całe życie brałam psy ze schroniska, zajmowałam się tymi chorymi i starymi. Teraz chciałam spełnić swoje marzenie o piesku przypominającym miniaturowego lwa, który tak złapał mnie za serce. Syn był rozczarowany odmową, ale myślałam, że mnie zrozumiał. Bardzo się pomyliłam!" Halina 58 lat

Po przeprowadzce na nowe osiedle przede wszystkim starałam się znaleźć teren, po którym mogłabym spacerować z moim psem. Funia była już wiekowa i nie mogła za długo biegać, ale uwielbiała towarzystwo innych psów. Jej radość na widok innego czworonoga za każdym razem była tak ogromna, że nieraz myślałam o psim towarzyszu dla niej.
Kiedy któregoś razu podbiegł do niej malutki pekińczyk, a ona zaczęła natychmiast kręcić swoje esy-floresy z radości, zagadnęłam właścicielkę psa.
– Och, Milo jest cudowny! – Popatrzyła z czułością na swojego pieska. – To niesamowicie inteligentne psy, chociaż mają charakterek i nie zawsze chcą robić to, czego się od nich wymaga.
Rozmawiałyśmy przez dobre pół godziny, kiedy nasze psy bawiły się na dużym trawniku. Funia była wyraźnie zafascynowana swoim nowym przyjacielem, który – chociaż z pięć razy od niej mniejszy – był wyjątkowo odważny i żywiołowy. Kiedy się rozstawałyśmy, obie odprowadzałyśmy Milo pełnym sympatii spojrzeniem.
Wieczorem zadzwonił mój syn i chciałam powiedzieć mu, że chyba dojrzałam do zakupu pekińczyka. Niestety, Franek nawet nie zapytał, co u mnie.
– Mamo, mogę wpaść do ciebie jutro po pracy? – zapytał i już wiedziałam, że skończy się to prośbą o pieniądze. – Coś ci kupić po drodze?
– Dzięki, niczego nie potrzebuję – odmówiłam. – A co u ciebie? Z Olą wszystko dobrze?

Nie podobał mi się styl życia Oli

Ola to jego dziewczyna, z którą mieszkał. Nie kazałam mu się wyprowadzać, chociaż miał wtedy dwadzieścia cztery lata. Prawdę powiedziawszy, uważałam, że nie da rady utrzymać siebie i niepracującej partnerki, ale Franek postawił na swoim. Tyle że, niestety, miałam rację: z jednej pensji ciężko było utrzymać dwie osoby, zwłaszcza że jedna z tych osób lubiła sobie robić paznokcie u kosmetyczki czy kupować buty.

– Po prostu wściekasz się na Olę, bo uważasz, że ci mnie zabrała! – rzucił mi kiedyś Franek w twarz.
– Nieprawda! – zaperzyłam się. – Po prostu uważam, że skoro chcecie bawić się w dom, to oboje powinniście być odpowiedzialni. Nie rozumiem, dlaczego ona nie pracuje, a ja mam ci pożyczać pieniądze na pralkę.
Bo o pralkę wtedy chodziło. Stara, w wynajmowanym mieszkaniu, się im zepsuła, a właściciel powiedział, że to nie jego sprawa i mogą sobie naprawiać albo kupić własną. Oczywiście nie mieli takiej sumy pod ręką, więc Franek poprosił mnie, żebym im pomogła.
Wtedy pożyczyłam. Potem dałam mu tysiąc złotych na naprawę samochodu, bo jeździł nim do pracy trzydzieści kilometrów. Nie odmówiłam też, kiedy przyjechał do mnie stropiony, bo ukradziono mu telefon, za który nie zdążył jeszcze spłacić rat.
– Możesz wziąć mój, ja kupię sobie nowy – zaproponowałam.
Nie wspomniałam, że i ja spłacałam ten aparat, który mu dałam, jeszcze przez pół roku. Chciałam mu pomagać, ale w pewnym momencie dotarło do mnie, że coś tu chyba jest nie tak. Chodziło o Olę i jej styl życia. Dziewczyna niby studiowała, ale prawie za każdym razem, kiedy przejeżdżałam obok ich bloku, który mieścił się przy ruchliwej ulicy i przystanku, widziałam, że okna w mieszkaniu są pootwierane. Franek tego nie znosił, zawsze wszystko zamykał, kiedy wychodził z domu, więc domyślałam się, że po prostu Ola uczy się w domu. Syn zresztą nawet temu nie zaprzeczał.
Rozumiałam, że Ola musi się przygotowywać do egzaminów, ale nie rozumiałam, dlaczego nie może pójść choćby na parę godzin w tygodniu do pracy. Przecież była całkowicie na utrzymaniu Franka, który nie zarabiał tyle, żeby zaspokoić niemałe potrzeby dwóch osób i nieustannie prosił mnie o pomoc finansową.
Dlatego kiedy przyszedł tamtego dnia i wyartykułował prośbę o pożyczenie dwóch tysięcy, powiedziałam „nie”.
Nie obraził się, ale był bardzo rozczarowany. Najwyraźniej założył, że dostanie te pieniądze. Pewnie normalnie bym mu je dała, ale właśnie podjęłam decyzję, że kupię sobie szczeniaka pekińczyka. Moja nowa znajoma dała mi namiar na dobrą hodowlę, ale uprzedziła, że szczenię będzie kosztować minimum tysiąc osiemset złotych. To sporo, ale byłam zdecydowana. Przez całe życie brałam psy ze schroniska, zajmowałam się tymi chorymi i starymi. Teraz chciałam spełnić swoje kynologiczne marzenie. A marzyłam o piesku przypominającym miniaturowego lwa, który tak złapał mnie za serce.

Pomysł zakupu psa nie spodobał się synowi

Ponieważ Franek przez kilka dni przeżywał swoje rozżalenie, że nie udzieliłam mu pożyczki, o moich planach dowiedział się z opóźnieniem.
– Chcesz KUPIĆ psa?! – wykrzyknął z dezaprobatą. – Przecież możesz mieć kolejnego psa za darmo.
– Ale nie pekińczyka. A ja chcę rasowego – upierałam się jak dziecko. – Wiem, że można taniej, ale nie będę wspierać żadnej pseudohodowli. Już dzwoniłam i jadę po szczeniaka za tydzień. Funia będzie przeszczęśliwa!
Cóż, Funia faktycznie ucieszyła się z nowego „braciszka”, ale na pewno nie można było tego powiedzieć o Franku. Kiedy przyjechał i zobaczył mojego Parysa, nawet nie chciał go wziąć na ręce.
– Pies za dwa tysiące! – prychnął tylko, a mnie bardzo zabolała ta uwaga.
Zupełnie inaczej zareagowała Ola. Parys od razu skradł jej serce! Dziewczyna się z nim bawiła, nosiła go, czule do niego przemawiała, a on odpłacał jej się gorącym uczuciem. Uśmiechałam się na widok ich igraszek.
Parys był ślicznym, modelowym wręcz samcem o rudej sierści, przez co wyglądał jak mały lew. Miał też iście lwie serce – był odważny, wręcz buńczuczny, zaczepiał dużo większe psy, absolutnie nie bał się ludzi, chociaż miał swoje sympatie, jak choćby Ola, i antypatie, jak nasz dozorca, który w żartach nazwał go długowłosym szczurem. I przysięgam, że Parys to zrozumiał, bo potem z godnością ignorował starszego pana, nawet gdy ten usiłował zwabić go przymilnym wołaniem.

Pewnego dnia mój pies zniknął

Parys okazał się też bardzo żywiołowy, musiał dużo biegać, zajrzeć za każdy krzak, obsiusiać każdą latarnię. Ponieważ był bardzo grzeczny i zawsze przychodził na zawołanie, puszczałam go bez smyczy.
Któregoś razu znowu spotkałam panią Anię, tę od Milo, i zagadałyśmy się na temat naszych pekińczyków. W pewnym momencie zauważyłam, że Funia stoi przy mnie, a przy krzakach węszy tylko jeden mały piesek.
– Milo! Parys! – zawołałyśmy jednocześnie i pani Ania po chwili wzięła swojego psa na ręce.
Mojego nigdzie nie było.
Wpadłam w panikę. Biegałam po osiedlu, wołałam Parysa, ale przepadł jak kamień w wodę.
– Ktoś mógł pomyśleć, że się zgubił, i go wziąć do domu – pocieszała mnie pani Ania, ale obie wiedziałyśmy, że to nieprawda.
Parys miał obrożę z moim numerem telefonu, oczywiście był też zaczipowany. Ktokolwiek go zabrał, wiedział, jak się ze mną skontaktować, tylko tego nie chciał.
Szalałam z rozpaczy. Mój malutki lewek był na tyle ufny, że każdy mógł go podnieść i zabrać. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś bezczelnie ukradł mi psa, kiedy stałam parę metrów obok...
Kilka dni później, kiedy całe osiedle było już obwieszone plakatami ze zdjęciem Parysa i gorącą prośbą o oddanie mi pupila, na mój telefon przyszła wiadomość.
„Pies jest u mnie. Mogę go oddać, ale należy się znaleźne: tysiąc złotych”.
Poczułam ulgę, radość i gniew jednocześnie. Tysiąc złotych?! Za zwrócenie mi mojego zwierzęcia?
Wiedziałam jednak, że nie mogę negocjować. Ktoś przetrzymywał Parysa i Bóg jeden wiedział, do czego byłby zdolny, gdybym zaczęła się z nim wykłócać.
Zgodziłam się więc na zapłacenie okupu i dostałam dalsze instrukcje. To było tak idiotyczne, że pewnie bym się uśmiała, gdybym nie martwiła się tak o mojego pieska...
Porywacz wskazał mi dokładnie miejsce, gdzie miałam się stawić o drugiej w nocy i zostawić pieniądze ukryte między stronami starej książki. Wzięłam z półki wiekowe wydanie jakiegoś podręcznika technicznego, jeszcze po moim świętej pamięci mężu, włożyłam do środka banknoty i wyszłam z domu.

Szłam przez osiedle z duszą na ramieniu

Raz, że była noc, a ja jestem kobietą i do tego niosłam gotówkę, a dwa, że przecież nie miałam pewności, czy ten porywacz na pewno odda mi Parysa. Liczyłam tylko na to, że tysiąc złotych jest dla niego ważniejsze niż cudzy pies.
Kiedy zostawiłam książkę z bardzo cenną zakładką na ławce, którą mi opisano w SMS-ie, i odeszłam, telefon zawibrował ponownie.
„Dobrze. Pies czeka na placu zabaw przy Słowackiego” – przeczytałam.
Czując, że jestem obserwowana, przeszłam przez ulicę, przecięłam trawnik i prawie dobiegłam do furtki placu zabaw.
– Parysiu! – krzyknęłam na widok mojego maleństwa przywiązanego do jednej z ławek.
Na szczęście nic mu się nie stało. Wyglądał na najedzonego i nawet niespecjalnie zestresowanego całą sytuacją. Wróciłam z nim do Funi, nie wypuszczając go z objęć.
Od razu zadzwoniłam do syna, który, mimo wszystko, bardzo się przejmował całą tą sytuacją.
– Mam go! – krzyknęłam. – Oddali mi go! Boże drogi, tak się bałam...
Syn też się ucieszył i kazał mi już zawsze trzymać oba psy na smyczy.
– Nie powinnaś była łazić sama po nocy – upomniał mnie. – Trzeba było mnie zawiadomić, ja bym poszedł z tą książką.
Wytłumaczyłam, że to było niemożliwe, bo porywacz napisał wyraźnie: „Jeśli ktoś się dowie, pies znika”. Potwornie się bałam, że nie zobaczę już więcej mojego lwa! Dlatego nie pisnęłam nawet słówkiem...

Wieczorem dotarła do mnie straszna prawda!

Leżałam już w łóżku, obok mnie Parys, Funia na dywanie, kiedy nagle usiadłam porażona niedawnym wspomnieniem.
– Nie! To niemożliwe... – Zakryłam usta dłonią.
Ale to był fakt. Musiałam stanąć twarzą w twarz z brutalną prawdą: Franek nie mógł wiedzieć o tym, że zaniosłam pieniądze włożone do książki. O tym wiedziałam tylko ja i... ten, kto ukradł mi psa.
Pojechałam do niego następnego dnia, bez zapowiedzi.
– Coś ty zrobił?! – Już od progu przeszłam do rzeczy. – Ukradłeś mi psa, żeby szantażem wymusić na mnie pieniądze??
Zaczął zaprzeczać, nadbiegła zaalarmowana Ola, która oczywiście uderzyła w histeryczny ton, że ich niesłusznie oskarżam. Weszliśmy do dużego pokoju i dostrzegłam charakterystyczną, rudą sierść na jasnym dywanie w pokoju. Cóż, jeśli pekińczyka się nie wyczesuje, gubi włosie – najwyraźniej tego nie wzięli pod uwagę.
Wtedy zabawa się skończyła.
Franek był wściekły, że się wygadał z tą książką, Ola usiłowała nieudolnie kłamać, że sierść na dywanie zostawił pies sąsiadki, ja po prostu nie wierzyłam, że mogli mi zrobić coś takiego.
Bo mogłaś mi po prostu pożyczyć pieniądze! – wybuchł w końcu syn. – Prosiłem cię, płaszczyłem się przed tobą, ale ty wolałaś wydać dwa tysiące na jakiegoś kundla! A potem lekką ręką wyłożyłaś tysiaka, żeby go dostać z powrotem! To z tobą jest problem! To ty bardziej kochasz swojego psa niż własnego syna!

Aż mi mowę odjęło po tych słowach...

Spojrzałam z oburzeniem na niego i na Olę. Nagle dotarło do mnie, że syn sam by tego wszystkiego nie wymyślił. To ona musiała wpaść na ten szatański pomysł i to pewnie już dawno temu. Nagle stanęły mi przed oczami jej urocze zabawy z Parysem i zrozumiałam, że to było przygotowanie. Chciała, żeby pies ją lubił i jej zaufał. Pewnie czekała ukryta za krzakami, aż mój piesek do niej podbiegł. Nie musiała nawet go wołać, na pewno chciał się przywitać, a ona złapała Parysa i z nim uciekła. Naprawdę trudno mi było w to wszystko uwierzyć…
Wyszłam od syna wściekła i okropnie rozżalona. Nie sądziłam, że może być aż tak chciwy i bezwzględny. Brzydziłam się tym, że przez cały czas trzymał mojego psa w domu, a jednocześnie pomagał mi rozwieszać plakaty i pocieszał, że na pewno go znajdziemy.
Kiedy wychodziłam z mieszkania Franka i Oli, wyglądało na to, że więcej się do siebie nie odezwiemy. Minęło już jednak kilka tygodni i czuję, że złość pomału ze mnie uchodzi. Jasne, to co zrobili, jest karygodne i nie do zaakceptowania, ale nie wyobrażam sobie, że zerwiemy kontakty na zawsze.
Pod koniec czerwca są moje urodziny. Franek zawsze przychodził z kwiatami i prezentem. Mam nadzieję, że w tym roku dochowa tradycji i będziemy mieć okazję porozmawiać o tym, co się stało. Brakuje mi też wiadomości, co u nich.
Na razie wiem tylko, że Ola jednak poszła do pracy na pół etatu, bo z dumą obwieściła to na Facebooku. No, może przynajmniej tyle dobrego z tego całego bałaganu!

Czytaj więcej