"Tomek był młody i przystojny, zupełnie do niego nie pasowałam..."
Fot. Adobe Stock

"Tomek był młody i przystojny, zupełnie do niego nie pasowałam..."

"Kiedy po siedemnastu latach małżeństwa porzucił mnie mąż, znalazłam się na językach całej wsi. Żadna kobieta mnie nie wsparła! Przeciwnie. Przychodziły do mojego sklepu i dogryzały, że chłopa nie potrafiłam utrzymać, skoro poszedł do innej. – Daj mi, Janeczko, tej szyneczki. To dla mojego Andrzeja – mówiła taka Asia, koleżanka ze szkoły. A potem dodawała z wyższością: – Ja wiem, jak dogodzić facetowi. Na szczęście z czasem odpuściły, a ja powoli pogodziłam się z losem. Myślałam, że już nic mnie nie czeka, i właśnie wtedy w moim życiu pojawił się mężczyzna. Znałam go już wcześniej, ale nie miałam pojęcia, że mogę się mu podobać. Tak wiele nas przecież dzieliło..." Janka, 39 lat

Szłam środkiem wsi, a na plecach czułam wścibskie spojrzenia... Zza firanek, kuchennych zazdrostek i drewnianych płotów moje sąsiadki i klientki wlepiały we mnie ciekawski wzrok. No ale jakoś do sklepu dojść musiałam. „Nikt go za mnie nie otworzy. A o dziewiątej ma być dostawa z piekarni”, starałam się skupić na tym, co tu i teraz. Żeby nie myśleć o tym, że właśnie rzucił mnie mąż. Po siedemnastu latach małżeństwa, po milionie prób, które miały sprawić, że zajdę w ciążę, po tylu przepłakanych nocach... W sobotę Adam wrócił z trasy, przepakował walizkę i oznajmił, że się wyprowadza.

Matka kazała mi walczyć, ale ja nie chciałam

– Ona mieszka kilka wsi dalej. Ma dwadzieścia pięć lat i... w sumie nie chodzi o to, tylko... Będziemy mieli dziecko. Za trzy miesiące.
Nic nie powiedziałam. Stałam jak słup soli i patrzyłam, jak wychodzi. Zaczęłam płakać, gdy usłyszałam szczęk zatrzaskiwanej furtki...
– A ty jeszcze w domu?! – Jakąś godzinę później zadzwoniła do mnie matka. Na wsi wiadomości szybko się rozchodzą. – Walcz! – rzuciła.

– Jak? – jęknęłam.
– Jak prawdziwa kobieta! Jedź do niej, wytargaj za kudły i zabierz, co twoje – rozkazała. – Zobaczysz, Adaś wróci z podkulonym ogonem.
– Ale ona jest w ciąży... – odparłam.
– No... to się jej będzie płaciło na dzieciaka – prychnęła mama. – Dalej, dziewczyno, bierz się do roboty! Myślisz, że twój ojciec zawsze taki święty był?!

– Nie mam pojęcia, mamo... – szepnęłam. – Ale wiem, że ja tak nie potrafię – dodałam i odłożyłam słuchawkę.
Dzwoniła jeszcze, ale ja już nie odbierałam. Jakoś nie mieściło mi się w głowie, że miałabym walczyć o kogoś, kto mnie nie chce. Kto mnie zdradził... I zamiast walczyć, skuliłam się w łóżku i przepłakałam kolejny dzień.

Ludzie oczywiście gadali...

W poniedziałek rano musiałam się jakoś pozbierać. Interesy nie idą w parze z emocjonalnymi zawirowaniami. I choć wszystko mnie bolało, choć prawie nie widziałam przez zapuchnięte od płaczu oczy, choć wiedziałam, że prędzej czy później dosięgną mnie wścibskie języki, powlokłam się do sklepu.

Najpierw przyjechał chłopak z pieczywem z piekarni. Wyładował skrzynki z chlebem i bułeczkami, a potem popatrzył na mnie i... pomógł ułożyć je na półkach. Chyba musiałam wyglądać na wyjątkowo nieogarniętą. Nie odezwał się przy tym słowem, tylko na pożegnanie ścisnął krzepiąco moje ramię. Przydała mi się ta odrobina ludzkiej życzliwości, bo już za chwilę do sklepu wkroczyła Halina, żona organisty, i przypuściła frontalny atak:
– Czemu taka zapuchnięta jesteś? Słyszałam, co tam się u was działo... A ty co, Janeczka, chłopa w domu nie umiesz utrzymać? – spytała niby z troską, ale widziałam, jaką satysfakcję sprawia jej dręczenie mnie.
– A po co mam utrzymywać takie byle co? – mruknęłam.
– No, przez siedemnaście lat utrzymywałaś – wytknęła mi.
– I to były stracone lata – odparowałam.

Oczywiście odpłakałam tę rozmowę na zapleczu. A potem było jeszcze gorzej...
– Daj mi, Janeczko, tej szyneczki. To dla mojego Andrzeja – poinformowała mnie Asia, moja koleżanka ze szkolnej ławki. – Ja wiem, jak dogodzić facetowi – dodała z wyższością, trzaskając drzwiami.
To trwało przez jakiś miesiąc. W końcu kobiety ze wsi przekonały się, że ciągu dalszego melodramatu nie będzie i dały spokój. Nawet moja matka przyznała, że z tego Adam kawał drania był, skoro tak na boku dziecko tamtej zrobił...

Emocje opadły i... zostałam sama

Moje życie ograniczało się siedzenia w sklepie i spoglądania przez okno na opustoszałą szosę. Dwa razy dziennie przejeżdżał autobus, sporadycznie jakiś samochód... „Co mnie tu jeszcze czeka?”, myślałam zgnębiona. Z drugiej strony nie wyobrażałam sobie, że miałabym wynieść się gdzie indziej...

I chyba te moje myśli podsłuchiwał jakiś diabeł, bo któregoś wiosennego wieczora, gdy już miałam zamykać sklep, pod drzwi zajechał motor. „Wow! Ciekawe, jaki książę mnie tu znalazł”, uśmiechnęłam się krzywo. Tymczasem motocyklista zdjął kask i... oczywiście nie okazał się żadnym księciem, tylko chłopakiem z piekarni.
– Zdążyłem przed zamknięciem?
– A pewnie – odparłam. – Co podać?
– Poproszę jednego portera zero procent – odparł. – A jeśli przyjmie pani zaproszenie, to dwa. – Uśmiechnął się szeroko.
– Zaproszenie dokąd? – zapytałam.
– A choćby tu. – Wskazał ławkę z boku sklepu. Z widokiem na pola i las.
– W sumie... Dlaczego nie. Nigdzie się nie spieszę – odparłam.

Świetnie się nam rozmawiało

Siedzieliśmy, patrząc na słońce chowające się za ścianą lasu, popijaliśmy cierpkiego portera i gadaliśmy. O wszystkim. Nie, w życiu bym nie powiedziała, że to randka! Po pierwsze Tomek był z dziesięć lat młodszy ode mnie. Do tego przystojny. I gdzie taki facet będzie się zadawał ze starą, porzuconą babą... Ale fajnie nam się rozmawiało. A to po miesiącach beznadziei było takie... ożywcze. Aż na moich policzkach zakwitły rumieńce. Nie pozwoliłam mu się odwieźć do domu. Miałam dość plotek.

Zaczęliśmy się spotykać

Dwa dni później zajechał znowu przed mój sklep. Do zamknięcia miałam z dwadzieścia minut.
– Wsiadaj. – Podał mi kask.
– Ale jak to... – Spojrzałam zdziwiona.
– A tak. Mówiłaś, że się nudzisz...
Rzuciłam okiem na zegarek. Kwadrans.
– A co mi tam! – Uśmiechnęłam się, zamknęłam interes i po chwili mknęliśmy szosą do miasteczka.
Poszliśmy do kina. Potem na kolację. Wtedy już wiedziałam, że to randka, i... nie przeszkadzało mi to. Był młodszy. I co z tego? Co miałam do stracenia?
Tym razem odwiózł mnie do domu. Było już ciemno.
– Dziękuję ci za ten wieczór – powiedziałam, oddając mu kask.
– To ja dziękuję. – Przyciągnął mnie do siebie, a ja... gestem wskazałam mu okna domu organisty.
– Do zobaczenia, piękna – szepnął.

Przestałam przejmować się plotkami

– Szybko się pocieszyłaś po Adamie – warknęła nazajutrz rano organiścina, płacąc za bochenek chleba i kawę.
– A na co mam czekać? – Uśmiechnęłam się do niej. – Na księcia z bajki?
– Nie żebym się wtrącała... – szepnęła z kolei Aśka. – Ale on młody jest. A ty już nie. Zabawi się i cię rzuci – dodała tonem przyjacielskiej porady.
– A ty swojego życia nie masz, że tak się interesujesz cudzym... – warknęłam.
Podobno to ona namówiła inne kobiety do bojkotu mojego sklepu. Wytrzymały trzy dni, potem uznały, że jeżdżenie po każdą głupotę do sklepu trzy wsie dalej jest bardziej uciążliwe niż przyjęcie do wiadomości, że spotykam się z Tomkiem... Moja mama, o dziwo, milczała. A ja? Bardziej niż ich głupim gadaniem martwiłam się tym, że faktycznie zakochałam się w chłopaku młodszym ode mnie o dekadę...
– Boże, Jana, jesteś moim marzeniem! Podobasz mi się od dawna... – Roześmiał się, gdy powiedziałam mu o swoich wątpliwościach. – Wiek? Co to ma do rzeczy. Przeszkodą dla mnie był twój mąż. No i teraz... – Spojrzał, a potem pocałował mnie tak, że poczułam osławione motyle w brzuchu.
– Ykhm... – przerwało nam chrząknięcie. – Ale papierosy to chyba jeszcze możesz mi sprzedać? – mruknął szczerze rozbawiony sołtys. No tak, całowaliśmy się, stojąc przed sklepem.
– Jasne! – odparłam z uśmiechem.
– No, no, gratulacje! – Mrugnął do Tomka. – Piękną sobie kobietkę przygruchałeś, młody. Teraz musisz jej pilnować.
„I tego się będę trzymać”, pomyślałam, a uczucie szczęścia prawie rozsadziło mi serce.

Czytaj więcej