"Moja córka byłą matką tylko z nazwy. Późno wracała z pracy i często zapraszała gości. Imprezy to był jej żywioł. Dzieckiem zajmował się jej mąż, a gdy odszedł - ja i moja mama. – Nie potrzebuję tego gnojka – krzyczała, a mi o mało serce nie pękło. Przecież nie tak ją wychowałam! Halina, 55 lat
Gdy tylko usłyszałam, że moja córka chce wyjść za mąż za Marka, usiłowałam jej to wybić z głowy.–
– To nie ma sensu, jesteście zbyt różni. Ciągle się kłócicie...
– I co z tego! Ale się godzimy – próbowała mnie przekonać. – Zawsze mnie przeprasza. Żyć beze mnie nie może.
– I tu jest problem. Bo ty go nigdy nie przepraszasz, nie dążysz do zgody... – tłumaczyłam. – Zobaczysz, w końcu chłopak nabierze rozumu i się zbuntuje.
– Oj tam, zobaczymy. Najwyżej się rozejdziemy – westchnęła.
– A co z dzieckiem? Myślisz, że rozwód to prosta sprawa, gdy się ma dzieci?
– A kto ci powiedział, że ja chcę mieć dzieci? Nie znoszę ich przecież – oburzyła się Marta.
– No ale Marek chce mieć. Ciągle o tym mówi – przekonywałam. – Porozmawiaj z nim na ten temat wcześniej.
– A po co? Nie mam zamiaru. I tak będzie po mojemu – dodała.
– Szykuj się, ślub za trzy miesiące.
Jak powiedziała, tak zrobiła. Uroczystość odbyła się wiosną, gdy kwitły tulipany. W dniu ślubu wiał porywisty wiatr. Nie wróżyło to dobrze. Marta miała piękną, drogą suknię z koronki i pojechała do kościoła dorożką. Chciała, by jej wszystkie koleżanki zazdrościły, i tak pewnie było. Wesele zorganizowali w drogiej restauracji. W podróż poślubną młodzi pojechali do Tunezji na dwa tygodnie. Oboje dobrze zarabiali, było ich stać na przepych. Po powrocie awantury się nie skończyły. Wręcz przeciwnie. Nic dziwnego, nie pasowali do siebie wcale. Ona dominująca, rozrywkowa i skupiona na sobie egoistka i on też pewny swego, ale kochający rodzinę, dom i dzieci. Oboje dumni, aroganccy i gwałtowni. Zamieszkali w naszym domu rodzinnym, w mieszkaniu Marty na piętrze. Budynek był duży i zadbany. Parter zajmowałam ja i moi starsi już rodzice.
Tak minęło kilka miesięcy. Wkrótce wrócił problem dziecka i awantury przybrały na sile. Zięć bardzo chciał zostać ojcem. Moja córka z kolei wzbraniała się przed macierzyństwem. Na domiar złego po roku jej firma zaczęła bankrutować i wkrótce Marta została bez pracy. Nowej nie mogła znaleźć. Była ambitna, byle jakiej nie chciała. Wtedy właśnie okazało się, że jest w ciąży. Zaczęła mówić o aborcji w Czechach, ale Marek postawił sprawę jasno: albo urodzi, albo rozwód. Dała się przekonać. Chyba bała się zostać sama, bez dochodów. Ciążę znosiła źle. Przytyła ze dwadzieścia kilo, nie chciała wychodzić z domu, wstydziła się tego, jak wygląda.
Urodziła w renomowanej klinice. Gdy wróciła do domu, Marek szybko zdał sobie sprawę, że matką będzie tylko z nazwy. Nie chciała się zbliżać do synka. Kamilkiem opiekował się zięć, moja mama i ja po powrocie z pracy. Po trzech miesiącach Marta znalazła pracę, a Marek zaczął pić. Teraz głośne awantury trwały bez końca. Najwięcej czasu z małym spędzała moja mama. Pokochała go całym sercem, rozpieszczała i była dumna z jego osiągnięć. Kamilek rósł jak na drożdżach. Był uroczym dzieckiem – miłym, wesołym, ciekawym świata i wdzięcznym.
Gdy mój wnuczek skończył rok, Marek po kosmicznej awanturze z rękoczynami wyprowadził się do swoich rodziców. Początkowo miał zamiar zabrać syna, ale moja mama się postawiła. Nawet Marta była za tym, by mały został.
– Sama nie wiem – odparłam, gdy spytały, co o tym sądzę. – Kamilek jest tu najważniejszy. Tylko kto zastąpi Marka w opiece? Ty, mamo? Masz siedemdziesiąt cztery lata i jesteś schorowana...
– Dam radę, a tu mu będzie najlepiej – tłumaczyła moja mama.
– No i ja też coś zrobię, jak z pracy wrócę – mruknęła Marta. – Niech zostanie.
– A może żłobek załatwimy albo opiekunkę na kilka godzin dziennie? – nie rezygnowałam.
– To zbyt duże koszty są. Nie stać mnie w tej chwili – stwierdziła Marta. – Samochód mi się sypie.
– To może ja zrezygnuję z pracy? Mam rentę, a ty mi dołożysz parę groszy i zaopiekuję się Kamilkiem – powiedziałam.
– Jakoś damy radę przez te niecałe dwa lata, zanim pójdzie do przedszkola. – Nie mam kasy. Niech babcia zajmuje się rano małym – broniła się Marta.
– Dobrze – zgodziła się moja mama.
– Tylko pamiętaj, ty też musisz się włączyć do opieki – przypomniałam Marcie.
– No tak, jasne – wykrztusiła moja córka.
Niestety, nie wszystko ułożyło się tak, jak zaplanowałyśmy. Marta nie miała ochot opiekować się synem. Późno wracała z pracy i często zapraszała gości. Imprezy to był jej żywioł. Narzekała przy tym na zmęczenie, stres i ciągły brak czasu. Próbowałam z nią rozmawiać, prosiłam, groziłam. Bezskutecznie. Nadal zaniedbywała Kamilka, a całą opieką nad nim obarczała mnie i moją mamę. Alimenty, które Marek płacił, zatrzymywała na swoje wydatki, nie licząc się z potrzebami dziecka. Małego utrzymywała moja mama. Tata zaczął się denerwować, bo emerytury mieli skromne. Marek też syna nie widywał. Odwykł. Znalazł sobie kobietę i zamieszkał z nią. Chodziły plotki, że jego wybranka jest w ciąży.
Tamtego popołudnia musiałam wyjść pilnie z domu, a moja mama poczuła się źle. Bolał ją kręgosłup. Poprosiła Martę, by zajęła się synem choć przez godzinkę. Chciała się w tym czasie zdrzemnąć. Marta dała synowi klocki i zamknęła go w pokoju. Sama włączyła muzykę i zajęła się sobą. Po jakimś czasie mama usłyszała przeraźliwy krzyk dziecka. Wpadła do jego pokoju. Leżało na podłodze, zanosząc się płaczem. Firanka była częściowo zerwana, a krzesło stojące pod oknem przewrócone. Wyglądało na to, że mały próbował wspiąć się na okno i spadł. Marta nawet nie zwróciła uwagi, że jej synek płacze. Mama z trudem namówiła ją, żeby pojechała z nim do lekarza. Okazało się, że Kamilek ma złamaną rączkę. Tym razem się wściekłam i zagroziłam, że pozbawię córkę praw rodzicielskich.
– A weź go! – wrzeszczała. – Ja go nie chcę! Został, bo chciałam przeznaczyć jego alimenty na nowe auto. Teraz samochód już mam. Nie potrzebuję gnojka.
– Wezmę – odpowiedziałam zszokowana.– Pewnie, że wezmę, bo go kocham, w przeciwieństwie do ciebie. Jesteś potworem. Mój Boże, nie tak cię wychowałam... – dodałam.
Następnego dnia poszłam do prawnika. Ten doradził mi, żeby pozbawić Martę władzy rodzicielskiej albo ją ograniczyć i samej zająć się Kamilkiem. Mogłabym wtedy zrezygnować z pracy.
– No ale jak? Nie utrzymam się z renty.
– Będzie pani rodziną zastępczą i dostanie pani pieniądze – argumentował.
Przemyślałam wszystko i tak zrobiłam. Marta nie oponowała. Zostałam rodziną zastępczą i zrezygnowałam z pracy. Kamilek ma opiekę. Poświęcam mu masę czasu. Rośnie szybko i rozwija się dobrze. O wypadku już zapomniał, ale do okna boi się podejść. Pomaga mi moja mama, gdy czuje się lepiej. Marty Kamilek nie pamięta. Wyprowadziła się z domu. Woli wynajmować mieszkanie, niż widywać dziecko. Ostatnio kogoś poznała i myśli, by ułożyć sobie życie od nowa. Marek też syna nie odwiedza. Czasem, choć rzadko, dzwoni i pyta, co u niego.