„Nasza córka wolała zostać w szpitalu niż wracać z nami do domu! To był szok... ”
Fot. 123 RF

„Nasza córka wolała zostać w szpitalu niż wracać z nami do domu! To był szok... ”

„Nie potrafiłem się z Haliną dogadać. To wszystko stawało się nie do zniesienia. Codzienne kłótnie o pieniądze, których tak naprawdę nam nie brakowało. Jeść co mieliśmy, w co się ubrać także. Na wakacje wybieraliśmy się nad morze. Kurczę, o co tej kobiecie chodziło?! A najgorsze jest to, że nasze zachowanie fatalnie odbijało się na naszej córce...” Michał, 47 lat

Szlag! – Gniewnemu parsknięciu Haliny towarzyszył brzęk sztućców.

– Co jest? – Zajrzałem do kuchni.

– A to, że cholerna szuflada wypadła z zawiasów! – wściekała się żona, zbierając rozrzucone widelce, noże i łyżki.

– Zdarza się – mruknąłem, zerkając na siedzącą przy stole Polę.

Córka przeżuwała kanapkę, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w zdenerwowaną matkę. Współczułem małej nie mniej niż sobie.

– Uspokój się – rzuciłem do Haliny.

Efekt był odwrotny od oczekiwanego.

– Jak mam się uspokoić, skoro tutaj wszystko się wali?! – krzyczała żona. – Ty, oczywiście, niczego nie dostrzegasz, bo całymi dniami nie ma cię w domu. To ja naprawiam, łatam i się wkurzam! Bo ty masz na głowie firmę! Szkoda tylko, że nie przynosi ona żadnych dochodów! Dom się sypie, a na remont ciągle nie ma...

– Nie zaczynaj, okej?

– Ja zaczynam? To ty bawisz się w biznesmena, zamiast przynosić co miesiąc sensowną pensję.

– Rozmawialiśmy o tym...

– To porozmawiajmy jeszcze raz! Chyba jest o czym, nie uważasz?! Chyba... – Halina zamilkła, kiedy Pola cisnęła kanapkę na talerz i wybiegła z kuchni.

– No pięknie... – Popatrzyłem na żonę z naganą.

– Co pięknie?! To moja wina może?

– A moja? Wrzeszczysz od rana, to chyba nic dziwnego, że się dziecko denerwuje – skomentowałem. – A firma jest na rozruchu, nic ci nie poradzę, że to trwa. Za to później będzie dobrze, przecież mam wszystko wyliczone. Cierpliwości, żono.

– Cierpliwością wykazuję się od kilku miesięcy, jeśli nie zauważyłeś!

– Nie krzycz...

– Będę krzyczeć! Bo może wtedy coś do ciebie trafi. Ja się nie umawiałam z tobą na miesiące biedowania! Chcę wreszcie normalnie żyć!

– Halina, kurczę, przecież coś ustaliliśmy... Nagle mam się wycofywać ze spółki, bo ty zmieniłaś zdanie?! Jak chcesz wymienić meble kuchenne, to możesz wziąć kredyt, spłacimy go przecież.

– Kredyt?! Boże, ty w ogóle nie rozumiesz, o co mi chodzi!

Fakt, nie rozumiałem nic a nic. Oraz nie potrafiłem się z Haliną dogadać. To wszystko stawało się nie do zniesienia. Codzienne kłótnie o pieniądze, których tak naprawdę nam nie brakowało. Jeść co mieliśmy, w co się ubrać także. Na wakacje wybieraliśmy się nad morze. Kurczę, o co tej kobiecie chodziło?! O wymianę szafek? Już, teraz, natychmiast?! Nie mogła z tym poczekać, aż firma się rozkręci? Naprawdę?!

– Pola, jesteś gotowa?! – krzyknęła Halina w głąb mieszkania. – Mamusia musi jechać do pracy! – słowo „praca” wypowiedziała odpowiednio złośliwym tonem, popatrując na mnie z pretensją.

– Zawiozę was – mruknąłem tylko.

Droga do szkoły Poli minęła w całkowitej ciszy. My z Haliną trwaliśmy pogrążeni w pretensjach, natomiast Pola nie odrywała wzroku od tabletu. Nie miała ochoty z nami gadać i zupełnie jej się nie dziwiłem.

Pod szkołą wysiadły razem, bo Halina pracowała w hurtowni farmaceutycznej tuż obok podstawówki, ja pojechałem dalej. Właściwie ulżyło mi, że zostałem sam. Bez milczącej obecności Haliny, całą sobą stanowiącej wielki wyrzut.

Wypadek i przerażenie

Rok temu postanowiłem otworzyć z przyjacielem własny biznes. Wydzierżawiliśmy zniszczony budynek na przedmieściach, który wyremontowaliśmy i w którym otworzyliśmy profesjonalną hurtownię wędkarską. Zaczynało się kręcić, ale póki co olbrzymią część dochodu przeznaczaliśmy na spłatę kredytu, który zaciągnęliśmy na remont i towar. Z tygodnia na tydzień działo się lepiej, jednak Halina nie przyjmowała tego do wiadomości. Ostatnio naprawdę się zafiksowała, choć tłumaczyłem jej, że własny biznes wymaga wyrzeczeń. Zresztą sama wiedziała, nie była głupią gęsią, pokazywałem jej biznesplan, nim zdecydowałem się zainwestować wszystkie oszczędności i jeszcze się zadłużyć. Zgodziła się, przecież sam, bez jej zgody nic bym nie zrobił. Wierzyła w to przedsięwzięcie, dopóki jej się nie odwidziało. Bo koleżanki robiły remonty, wymieniały auta, jadały w drogich restauracjach, a ona nie. No co za logika! Nie spodziewałem się tego po niej, a kłótnie zdarzały się nam coraz częściej. Od kilku miesięcy dzień w dzień...

Siedzieliśmy ze wspólnikiem nad bilansem, kiedy zadzwoniła Halina. Początkowo nie rozumiałem, co do mnie mówi.

– Jak to? Co? Powtórz. O mój Boże... Dobra, zaraz będę! Kurde, tylko jaki to szpital, Halina? – mówiłem chaotycznie.

– Co się stało? – zapytał przestraszony Adam, kiedy się rozłączyłem. – Jesteś blady jak ściana, stary!

Pola w szpitalu, coś się stało w szkole, muszę jechać – rzuciłem.

Gnałem przez miasto z nieprzepisową prędkością. W takich chwilach człowiek nagle rozumie, że jedyne, co się naprawdę liczy w życiu, to rodzina. Cała, zdrowa, w komplecie. Nie bardzo rozumiałem łkania Haliny, nie wiedziałem dokładnie, co się stało. W uszach brzmiało mi jedno złowieszcze słowo „wypadek”, więc z całych sił starałem się nie rozpaść na tysiąc kawałków. Nawet nie zarejestrowałem drogi, którą jechałem. Ocknąłem się dopiero w szpitalu. Przed wskazaną salą wpadłem na lekarza.

– Panie doktorze, co z moją córką? Co się dzieje z Polą?

– Leży, jest przytomna. Może pan wejść. Przyjechała już matka dziewczynki.

– Ale... – Nie byłem w stanie wydusić strasznego pytania, które cisnęło mi się na usta. Nie, nie mogłem zapytać...

Lekarz popatrzył na mnie uważnie znad okularów.

Spokojnie, opatrzyliśmy ranę – uspokoił mnie.

– Ranę? – Osłupiałem.

– Będzie dobrze! – Lekarz z uśmiechem poklepał mnie po ramieniu. – Na dzieciaku w tym wieku wszystko goi się jak na psie. A wstrząśnienia mózgu ani żadnych urazów nie ma. Ja jeszcze podejdę do państwa, tylko zajrzę na chwilę do innej pacjentki.

– Dobrze, jasne – wymamrotałem.

Po czym wszedłem do sali chorych, wciąż nie mając pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi.

Pola leżała pod białą kołdrą z zabandażowaną głową, a u wezgłowia metalowego łóżka siedziała Halina. Plecy jej się trzęsły, płakała.

– Co jej jest? – Pochyliłem się nad córką i pocałowałem w policzek.

– Spadła z huśtawki. Rozbiła sobie głowę, wyglądało to strasznie... Wiem, bo przybiegłam do szkoły, zanim dojechała karetka. Boże, Michał! Bałam się, że uszkodziła sobie mózg...

– Spokojnie, kochanie. – Objąłem żonę. – Lekarz mówił, że będzie dobrze.

– Powiedział mi to samo... – chlipnęła.

– Ona jest nieprzytomna? – Delikatnie dotknąłem rączki Poli.

– Nie. Śpi.

– Już nie – odezwała się Pola, otwierając oczy.

Dziecięca prawda

– Boli cię? Boli cię coś, kochanie? – chciałem wiedzieć.

– Nie.

– Dostała leki. Boże, Poluniu, dziecko... – Halina objęła córkę. – Jak dobrze, że nie stało się nic gorszego, niż się stało.

– No właśnie! – Drgnęliśmy na dźwięk głosu lekarza, który w tej samej chwili stanął za naszymi plecami.

Potem podszedł do łóżka, dotknął policzka Poli.

– Dzielna dziewczyna. Jak tak dalej pójdzie, jutro po południu wypiszemy cię do domu.

– O widzisz! – ucieszyliśmy się oboje z Haliną. – Ale fajnie! Wrócisz z nami do domku! – szczebiotaliśmy nad córką, jedno przez drugie, nie spodziewając się, co za chwilę usłyszymy.

Ja nie chcę – powiedziała Pola.

Osłupieliśmy oboje, popatrując nerwowo na równie zdumionego lekarza. Krępującą ciszę przerwała Halina.

– Nie chcesz? No co ty, kochanie... Przecież nie ma jak w domu. Co ty opowiadasz, dziecko?

Nie chcę wracać do domu, bo ciągle się kłócicie – oświadczyła Pola, a ja, choć właściwie spodziewałem się tego, zaczerwieniłem się aż po czubki uszu.

Halina tak samo. Lekarz westchnął głęboko, po czym taktownie opuścił salę chorych. Kiedy zamknął za sobą drzwi, cisza aż brzęczała w uszach.

– Kochanie... – Chrząknąłem. – Masz rację. Kłócimy się bez sensu. To znaczy kłóciliśmy się…

Tak, bo już nie będziemy – dodała natychmiast Halina.

Pola utkwiła w nas to swoje niebieskie, najpiękniejsze na świecie spojrzenie.

– Obiecujecie?

Popatrzyliśmy po sobie z żoną. Pomyślałem, że ją kocham, a ona musiała pomyśleć dokładnie to samo. Widziałem to w jej oczach.

– Obiecujemy – stwierdziliśmy zgodnym chórem.

 

Czytaj więcej