„Dostałam propozycję pracy na drugim końcu świata i bez namysłu ją przyjęłam. Stwierdziłam, że USA jest odpowiednim miejscem dla kobiety, która chce zapomnieć o przeszłości. Obok mnie w samolocie usiadł mężczyzna w sile wieku o bardzo dystyngowanym wyglądzie, zachowujący się jak samolotowy wyga. Pomyślałam, że zaopiekuje się mną w czasie podróży... ” Iza, 24 lata
Stałam z rodzicami na lotnisku, bo za pół godziny miałam wsiąść do samolotu lecącego do Stanów Zjednoczonych. Najchętniej jednak zabrałabym swoje bagaże i wróciła do domu. Tylko po co? W pustym mieszkaniu każdy przedmiot przypominałby mi Marcina. Ten chłopak bezczelnie porzucił mnie miesiąc przed ślubem! Niełatwo takie dramatyczne wydarzenie wymazać z pamięci. Chyba że... Zrobi się rewolucję w swoim życiu...
A taki właśnie miałam zamiar. Dostałam propozycję pracy na drugim końcu świata i bez namysłu ją przyjęłam. Stwierdziłam, że USA jest odpowiednim miejscem dla kobiety, która chce zapomnieć o przeszłości.
– I do tego ten samolot! – westchnęła mama. – Kto to widział, żeby pchać się maszynami pomiędzy chmury! To dobre dla ptaków, ale na pewno nie dla ludzi.
– Mamo, samoloty to teraz najbezpieczniejszy środek lokomocji! Nie zderzy się z drzewem, nie wpadnie na pieszego, nie wykolei się... – wymyślałam argumenty nie po to, by uspokoić rodziców, ale samą siebie.
To miała być moja podniebna premiera. Nie żebym się bała... Skądże znowu! Tylko nie bardzo mogłam spać przez ostatnie dwie noce i jeść też jakoś nie chciałam.
W końcu wezwano mnie do odprawy. Pożegnaliśmy się, a moja przyszłość, przed chwilą jeszcze tak świetlana, wydała mi się teraz koszmarna i przeraźliwie krótka...
Obok mnie usiadł mężczyzna w sile wieku o bardzo dystyngowanym wyglądzie, zachowujący się jak samolotowy wyga. Wszystko mi tłumaczył, nim jeszcze stewardessa zdążyła otworzyć usta.
– Często pan lata? – spytałam mojego „podniebnego mistrza”.
– Och, proszę pani, właściwie całe życie. Już zapomniałem, co to w ogóle jest pociąg czy autobus – odpowiedział, patrząc na mnie pobłażliwie. – A pani pierwszy raz?
– Aż tak to widać? – Spojrzałam na niego lekko zawstydzona.
– No, niestety. Tak zdenerwowane osoby spotykałem już setki razy. Ale niech się pani nie boi, ja będę nad panią czuwał.
Właśnie startowaliśmy. Ciężko przeżyłam moment odrywania się od ziemi. Spojrzałam na mojego sąsiada. Miał mocno zaciśnięte powieki i szeptał coś bezgłośnie, a paznokcie wbijał w poręcze fotela.
– To taki rytuał. Zapewnia bezpieczny lot – powiedział jakby trochę zmieszany, gdy otworzył oczy i zobaczył moją zdziwioną minę.
„Taki niby mądry światowiec, a w durne zabobony wierzy”, pomyślałam, ale na wszelki wypadek zrobiłam to samo.
– Wszystko w porządku? – usłyszałam miły głos pochylającej się nade mną stewardessy.
– Gdzie tu można zapalić? – sąsiad uratował mnie od odpowiedzi.
– Proszę pana, w żadnym samolocie nie ma palarni. To niebezpieczne. – Stewardessa pogroziła mu palcem.
Potem podali obiad. Mnie nic nie chciało przejść przez gardło, więc oddałam swoją porcję sąsiadowi. Apetyt mu dopisywał, ale chyba coś było nieświeże, bo po kilku minutach siedział z głową w plastikowej torebce. Żal mi się go zrobiło. „Tyle lata i co go spotkało…”, pomyślałam, sącząc jego martini. Potem zrobiło mi się błogo i nawet nie wiem, kiedy zasnęłam. Ocknęłam się, gdy siedzący obok mnie mężczyzna krzyczał: „Ja chcę żyć!”. Stewardessa próbowała go uspokoić, tłumacząc, że zaraz bezpiecznie wylądujemy, w końcu gdzieś go zabrali. A ja zdumiona spojrzałam na zegarek. Faktycznie, byliśmy na miejscu. Minęło siedem godzin. No, ale zważywszy na dwie nieprzespane noce i drinki... Jeszcze tylko chwila stresu i znowu byłam na ziemi. Odbierając bagaż, spotkałam mojego podniebnego przewodnika.
– No widzi pani, mówiłem, że się panią zaopiekuję – powiedział z wyższością.
W odpowiedzi posłałam mu tylko ironiczny uśmieszek. „Samoloty faktycznie są bezpieczne. Tylko nie wszyscy pasażerowie potrafią się do nich przekonać”, pomyślałam.