"Czy kłamstwo sprzed lat może boleć aż tak? Może, jeśli oszukała cię ukochana osoba…" Anna, 50 lat
Przez całe życie ufałam mojemu mężowi. A teraz, po 25 latach małżeństwa spotkała mnie taka nagroda…
Pamiętam, jak wybieraliśmy nasze ślubne obrączki.
– Ryśku, weźmy te grubsze, złote – mówiłam. – Przecież ślub bierze się tylko raz w życiu… Zapłacimy więcej, ale to będzie dla nas rodzaj zabezpieczenia. Jeśli, nie daj Boże, wpadniemy w jakieś tarapaty, zawsze będzie można spieniężyć to złoto.
Ryszard nic wtedy nie powiedział, tylko mnie pocałował.
Jubiler, który stał za ladą, uśmiechnął się do nas.
– Te obrączki na pewno przyniosą wam szczęście – powiedział. Dziwne, ale nie pamiętałam o tym. A teraz wspomnienia stały się tak wyraźne…
Przez lata nie zakładałam swojej ślubnej obrączki. Byłam szefową kuchni w hotelowej restauracji i w pracy raczej nie mogłam nosić pierścionków. Zresztą od początku była na mnie za duża i zsuwała mi się z palca… Nie mogłam ryzykować, że któryś z gości znajdzie ją w swojej potrawie. Mąż też jej nie nosił, bo szybko zrobiła się za ciasna. I nigdy nie było czasu, żeby oddać ją do rozciągnięcia. Przeleżały te nasze obrączki wiele lat w mojej szkatułce na biżuterię. Zapomniane. Nigdy nie wiodło nam się aż tak źle, żeby trzeba było je sprzedać… Przynajmniej tak mi się wydawało.
A trzy miesiące temu nasza córka, Marta, przekazała nam radosną nowinę. Wychodziła za mąż! Od razu pomyślałam, że damy jej w prezencie ślubnym te obrączki.
– Są grube i niemodne… – powiedział mój mąż, gdy podzieliłam się z nim swoim pomysłem.
– Złoto to zawsze złoto – odparłam. – Nawet gdyby młodzi nie mieli nosić tych obrączek, zawsze to jakieś zabezpieczenie. Złoto nie traci na wartości.
Nie podobał mu się ten pomysł. Nie wiedziałam dlaczego… Ale potem przyznałam mu rację. Obrączki były sporo warte, ale może niezbyt piękne. W czasach naszej młodości to był jedyny dostępny model… Postanowiłam więc, że zaniosę je do jubilera i poproszę, żeby przerobiono je na dwa pierścionki o jakimś ładnym, fantazyjnym wzorze.
– Ale to jest tombak, kochana pani – powiedział złotnik, do którego zaniosłam obrączki. – Zwykły mosiądz…
– Niemożliwe… – odparłam, nie mogąc wyjść ze zdumienia. – Nie pomylił się pan?
Nie, złotnik się nie mylił. Wyszłam z jego zakładu zła i rozczarowana. Wpadłam do domu jak burza i oznajmiłam mojemu ślubnemu, że 25 lat temu kupiliśmy sobie obrączki z tombaku, za które zapłaciliśmy krocie… A on wziął do ręki żółte krążki i długo je oglądał.
– To ja cię oszukałem – powiedział w końcu cicho.
I wtedy usłyszałam całą prawdę. Całą prawdę o naszym szczęśliwym małżeństwie. Powiedział, że kiedy za niego wychodziłam, miał nieślubne dziecko. Planował mi o tym powiedzieć kiedyś, w przyszłości. Ale nigdy nie było okazji… Utrzymywał to dziecko, łożył na nie, bo uważał, że to jego obowiązek. W tajemnicy przede mną. A na początku lat 90. tamta kobieta powiedziała, że potrzebuje dużej sumy, bo chce wyemigrować. Nie zastanawiając się, Rysiek sprzedał jedyną cenną rzecz, jaką posiadaliśmy, a pieniądze dał tamtej. Miał nadzieję, że w ten sposób pozbędzie się kłopotów… Kupił potem obrączki z tombaku i podłożył do mojej szkatułki. Liczył, że nigdy się nie dowiem. Miał rację, nigdy bym się nie domyśliła. Ale teraz wiem… Mam świadomość, że nasze małżeństwo było lichej próby, tak samo jak nasze obrączki…