"Zaproponowaliśmy znajomym wspólne wakacje. A potem musieliśmy znosić kaprysy i narzekania...!"
Fot. 123rf.com

"Zaproponowaliśmy znajomym wspólne wakacje. A potem musieliśmy znosić kaprysy i narzekania...!"

"To miał być krótki i przyjemny wypad do Włoch. Kilka dni lenistwa nad Adriatykiem. Zapowiadało się cudownie. Mieliśmy polecieć z przyjaciółmi, których znamy od dziesięciu lat. Cóż mogło nas zaskoczyć...? Anna, 32 lata

Zaczęło się już na lotnisku.
– Kto w ogóle wymyślił, że polecimy samolotem? – pytał gorączkowo nasz przyjaciel, Zbyszek. – Nie mogliśmy pojechać autem?
– Co ci się nagle odmieniło? – zdziwił się Dawid, mój mąż.
Ale widząc, że Zbyszek zbladł i wpadł w panikę, spytałam:
– To ty się boisz latać? Nigdy nam o tym nie mówiłeś.
– Bo nie ma się czym chwalić – szepnęła mi do ucha Aldona, jego żona.
Przyznała się też, że taka sytuacja powtarzała się przed każdymi wakacjami, na które lecieli samolotem…
– Ale spokojnie, mam na niego sposób – powiedziała.

Początek podróży nie zapowiadał się dobrze...

Zaraz po starcie zamówiła dla Zbyszka drinka, potem następnego i następnego… Humor tak mu się poprawił, że po godzinie lotu był najgłośniejszym pasażerem w samolocie.
– Aldonka – mówił podniesionym głosem. – Jesteś najlepszą żoną na świecie! Czy pan kocha żonę? – Zbyszek zaczepił jakiegoś współpasażera. – Bo ja bardzo…
– Oj, Aldona, chyba przesadziłaś z tymi drinkami – powiedziałam zniesmaczona. 
– Ja nic nie piłam – zaśmiała się.
Kiedy samolot wylądował w Anconie, nasz kolega trochę przyszedł do siebie.
– Ale wstyd – szepnął mi Dawid. – Gdybym wiedział…
– Nie przesadzaj – zastopowałam go. – Zbyszek jest dorosły, sam o sobie decyduje.
Ale Dawid już taki jest – zawsze czuje się za wszystko odpowiedzialny. Teraz też, bo te wakacje były jego pomysłem.

Nasz przyjaciel zachowywał się jak rozkapryszony dzieciuch

Gdy Zbyszek postawił stopy na ziemi, momentalnie odzyskał dawny rezon.
– Nie było tak źle – stwierdził, a my pozostawiliśmy to bez komentarza. – Grunt, że mamy piękną pogodę – dodał. – Słyszałem, że tu na początku czerwca często pada.
Faktycznie, do pogody nie można się było przyczepić. Ale kiedy dojechaliśmy do hotelu, zaczęły się inne problemy…
– Dlaczego dostaliśmy pokój z widokiem na ścianę? – denerwował się Zbyszek, kiedy zobaczył, gdzie będą mieszkać. – Ja sobie wypraszam! Zapłaciliśmy tyle samo co wy! Aldona, zrób coś! – zażądał stanowczo.
– A co ja mam niby zrobić? – zdziwiła się jego żona. – Po co ci widok na morze, przecież większość czasu i tak będziemy spędzać na plaży…
– Bo to niesprawiedliwe! – uniósł się Zbyszek.
– Ok, mam rozwiązanie – przerwał im Dawid. – Zamieniamy się. Ani mnie, ani Ance nie zależy na widoku z okna.
Opadły mi ręce, bo nie spodziewałam się, że mój mąż postąpi tak… szlachetnie. Ja bym się na to nie zdobyła. Nasz przyjaciel zachowywał się jak rozkapryszony dzieciuch. W tamtej chwili miałam ochotę po prostu wytargać go za ucho i postawić do kąta. Po minie Aldony poznałam, że nie ja jedna…

Zbyszek miał pretensje nawet o kraby na plaży

– Nie musiałeś się na to godzić – powiedziałam do Dawida z pretensją, kiedy przenosiliśmy bagaże do pokoju z widokiem na ścianę.
– Przyjechaliśmy na wakacje – wycedził przez zęby. – I zamierzam się dobrze bawić. Zrobię wszystko, żeby ten urlop się udał…
Widząc zaciętą minę męża, bałam się zaprotestować… Choć ja naprawdę nie chciałam iść na takie ustępstwa. Przed obiadem postanowiliśmy pójść na hotelową plażę.
– Kurczę, a co tu łazi? – zdziwił się Zbyszek, gdy zdjęliśmy klapki i ruszyliśmy w stronę wody.
Faktycznie, po plaży spacerowało całe mnóstwo maleńkich krabów. Trzeba było uważać, by na nie nie nastąpić.
– Pełno ich tu… Chyba mają teraz wylęg czy co? – zastanawiała się głośno Aldona.
Zbyszek był niezadowolony.
– Nikt mi nie powiedział, że te… zwierzęta tu będą – narzekał. – A przecież taką rzecz można było sprawdzić, prawda, Dawid?
Z oburzenia aż mnie zatkało. Zbyszek ma pretensję do mojego męża o to, że kraby mają taki, a nie inny cykl rozwojowy? Ludzie, trzymajcie mnie!

Już miałam coś odpalić temu marudzie, kiedy Dawid mi przerwał, krzycząc:
– Kto pierwszy do morza! – i rzucił się w stronę wody, ciągnąc mnie za sobą. – Przysięgam, że nie wytrzymam – zżymał się. – Jeszcze nad sobą panuję, ale nie wiem, jak długo dam radę…
– Kochanie, wyluzuj – uspokoiłam go. – Jakoś przeżyjemy tych parę dni. Nie kłóćmy się, choćby nawet ze względu na Aldonę…
Spojrzałam ukradkiem na parę naszych znajomych. Zbyszek wyglądał bardzo śmiesznie, stąpając ostrożnie po piasku. Kilka kroków za nim szła Aldona, która zamyślonym wzrokiem patrzyła gdzieś w dal. Nie wyglądała w tej chwili na szczęśliwą… Raczej na zmartwioną.

Namawiałam przyjaciółkę, by jechała na wycieczkę

Następnego dnia planowaliśmy wycieczkę do Padwy. Ale przed śniadaniem do naszego pokoju nieśmiało zapukała Aldona.
– Zbyszek się czymś struł – oznajmiła. – Twierdzi, że dostał nieświeżą rybę na kolację…
– Niech się nie wygłupia – ucięłam. – Wszyscy dostaliśmy na kolację to samo. Nam nic nie jest.
– Też mu to mówiłam – podjęła nasza przyjaciółka. – Uważam, że nie powinien się tak napychać. Wczoraj tyle sobie nałożył na talerz, że dziwiłabym się, gdyby tego nie odchorował… W każdym razie my nie jedziemy.
– No coś ty, Aldona – powiedziałam. – Chyba nie masz zamiaru spędzić całego dnia w pokoju, trzymając Zbyszka za rękę? Daj mu krople żołądkowe i jedź z nami. Wynajęte auto podstawią pod hotel za pół godziny…

Aldona pokręciła przecząco głową i wyszła. Ale kiedy już siedzieliśmy z Dawidem w aucie, ktoś gwałtownie otworzył drzwi.
– Jedziemy, szybko – wysapała przyjaciółka, sadowiąc się z tyłu.
Była zadyszana, jakby biegła. Obejrzałam się ukradkiem, prawie pewna, że zobaczę Zbyszka pędzącego za samochodem. Ale myliłam się. Choć Aldona z początku była bardzo małomówna, potem humor jej się poprawił i wycieczka do Padwy udała się znakomicie.

Z całego serca współczuję Aldonie

Po powrocie zastaliśmy Zbyszka w jadalni. Jadł kolację, a minę miał iście gradową.
– I co, miło spędziłaś czas? – zapytał żonę z przekąsem.
Nas w ogóle nie raczył zauważyć. Od tamtego wieczoru było jasne, że wstąpiliśmy ze Zbyszkiem na wojenną ścieżkę. Właściwie to nawet nam ulżyło…

Ostatniego dnia postanowiliśmy wybrać się do Wenecji. Zbyszek jak zwykle marudził jak małe dziecko: że za gorąco, że za dużo chodzimy, że chce mu się pić… Nie zwracaliśmy na niego uwagi. Zdążyliśmy się już przyzwyczaić do tych jego humorów i traktowaliśmy je jak nieodłączny element tych wakacji.
– Może byśmy coś zjedli? – zaproponowałam, gdy zwiedziliśmy już bazylikę św. Marka.
– Popieram – odezwał się Zbyszek. – Zawsze marzyłem o tym, żeby zjeść pizzę na placu św. Marka…
– Przecież tu będzie okropnie drogo! – oburzyłam się.
– Tak, Zbysiu – poparła mnie Aldona. – W jakiejś małej restauracyjce w bocznej uliczce na pewno będzie taniej.
Ale Zbyszek się uparł. Ponieważ był to ostatni dzień wakacji, zgodziliśmy się dla świętego spokoju. Zjedliśmy pizzę w centrum Wenecji, płacąc za nią bajońską sumę. Na koniec urlopu nie mogłam powstrzymać się od powiedzenia Zbyszkowi, że moja czteroletnia siostrzenica kaprysi mniej niż on. Swoim zwyczajem się obraził… Nigdy nie zapomnę tych wakacji i mam nadzieję, że więcej się nie powtórzą. Z całego serca współczuję Aldonie… 

 

Czytaj więcej