"Zawsze marzyłam o tym, by wyprawić córce wystawne wesele na sto par w zamkowej restauracji, zobaczyć ją w pięknej, białej sukni i długim welonie. Gdy poznałam Bartka, od razu zobaczyłam w nim idealnego kandydata na jej męża. Ale ona do ślubu się nie paliła..." Dorota, 53 lata
Mój ślub był skromny, na przyjęcie weselne, które odbyło się w mieszkaniu moich rodziców zaprosiliśmy tylko ich i świadków. Do ślubu szłam w pożyczonej sukience i butach kupionych na przecenie.
To były ciężkie czasy dla nas, ja zaczęłam studia, Marek poszedł do pracy, bo nie było go stać na dalszą naukę. A w drodze była Ola, dlatego tak się spieszyliśmy ze ślubem. Moja mama nie wyobrażała sobie, że miałabym mieć nieślubne dziecko.
– Jak ty to sobie wyobrażasz? Co ludzie powiedzą? Mam świecić przed nimi oczami? Załatwię z proboszczem, żebyście jak najszybciej wzięli ślub, póki jeszcze brzucha nie widać – grzmiała.
No i tyle. Upiekła tort, nasmażyła kotletów, zrobiła sałatki, pobłogosławiła i po weselu. Sześć miesięcy potem na świat przyszła Ola, moje oczko w głowie. Zacisnęłam zęby, nie spałam po nocach, uczyłam się do egzaminów, by je zdać w terminach, jak najszybciej skończyć studia i znaleźć dobrze płatną pracę. Marek też ciężko harował, ale na szczęście ma głowę na karku. Po kilku latach otworzył własną firmę. Zleceń miał coraz więcej, więc i pieniędzy było więcej. Stać nas było na zakup dużego mieszkania, wysłanie Oli do szkoły językowej, zajęcia taneczne, a potem na studia.
Chuchałam i dmuchałam na tę naszą jedynaczkę, chciałam dla niej jak najlepiej i modliłam się w duchu, by kiedyś znalazła sobie chłopaka z porządnego domu, ułożonego, który będzie miał poukładane w głowie. No ale Ola miała zupełnie inny gust, jeśli chodzi o facetów. Spotykała się z jakimiś wytatuowanymi, zakolczykowanymi obszarpańcami. Patrzeć na nich nie mogłam.
– Mamo, pozory mylą. Najpierw poznaj, a potem oceniaj, skoro już musisz to robić – mówiła.
– Dobrze, dobrze, kochana, ja tam swoje wiem. Zapamiętaj sobie: jak cię widzą, tak cię piszą – ucinałam dyskusję.
No i w końcu pojawił się Bartek. Z miejsca skradł moje serce. Miły, kulturalny, dobrze wychowany, dowcipny.
Kiedy przyszedł do nas z wizytą, przyniósł dla mnie bukiet moich ulubionych kwiatów, a dla Marka butelkę drogiej whisky, i nawet o naszym Pimpusiu nie zapomniał – kupił mu zabawkę. A jak zachwalał nasze mieszkanie, że pięknie i tak gustownie urządzone. O, tak, to był idealny kandydat na zięcia!
– Olcia, ty pilnuj, żeby ci inna go sprzed nosa nie sprzątnęła – ciągle powtarzałam córce. – Takiego chłopka to ze świecą szukać.
Ale ona tylko wzruszała ramionami i mówiła, że jej się nie pali. A Bartuś był zapatrzony w nią jak w obrazek.
Czasami to naprawdę byłam zła na córkę, że taka wybredna, że szuka nie wiadomo kogo, jak tu pod ręką ma takiego fajnego chłopaka.
– Jeszcze powiedz, że Pana Boga za nogi złapałam! – prychnęła któregoś razu.
Tak, tak właśnie uważałam, że poznając Bartka, złapała Pana Boga za nogi.
No i w końcu Bartek się jej oświadczył! Ależ byłam szczęśliwa, że w końcu Ola się ustatkuje, rodzinę założy, będzie po bożemu żyła.
Moja radość trwała krótko, bo któregoś dnia Ola przyjechała do nas z walizkami i oznajmiła, że zerwała zaręczyny.
– Czyś ty oszalała?! Ty naprawdę sama nie wiesz, czego chcesz, dziewczyno! – naskoczyłam na nią. – Gdzie znajdziesz lepszego od Bartka? Taki porządny chłopak. Co się stało, że nagle ci się odwidziało, co? – pomstowałam.
Milczała, siedziała ze spuszczoną głową i nerwowo skubała rękaw swetra.
– No dlaczego nic nie mówisz? Głupio ci się przyznać, że jesteś niedojrzała, że masz fiu-bździu w głowie?
W końcu się odezwała:
– Skoro chcesz wiedzieć, to ci powiem. Wczoraj był u nas komornik... Bartek ma pełno długów. Gra w internecie w pokera, obstawia zakłady bukmacherskie, stracił wszystkie oszczędności na handlu kryptowalutami, zastawił samochód pod pożyczkę... Wystarczy?
Teraz to ja siedziałam i milczałam. Jeszcze do mnie nie docierało to, co usłyszałam... Mój Boże, jak to człowiek może się pomylić...