"Szybko stało się jasne, że Karina przyszła do naszej firmy, by... zapolować na męża. I to dosłownie. Gdy zobaczyła Tomasza, przystąpiła do ataku. Obcasy zmieniła na wyższe, spódniczki na krótsze, dekolty na głębsze. Uskuteczniała wygibasy nad jego biurkiem, seksownie przygryzała ołówek... Miałyśmy z koleżankami niezły ubaw, bo wiedziałyśmy, że u tego faceta jest bez szans..." Anka, 46 lat
Karina weszła do biura – jedną ręką trzymała jakieś teczki, drugą obciągała krótką spódniczkę. A może ją podciągała? Gdyby prezes widział, kogo przyjął na staż, serce by mu stanęło. Bynajmniej nie z zachwytu. I nie można było zarzucić mu seksizmu, bo faceci też musieli trzymać fason. Koszula i marynarka to podstawa. Jednak prezes po chorobie odpoczywał w sanatorium, a Karinkę zatrudniono zaocznie. Była córką znajomej siostry prezesa, czy jakość tak. Szybko stało się jasne, że zawodu to ona się do nas uczyć nie przyszła. Karina chciała zapolować na męża. I to dosłownie. Nie przeszkadzało jej, że niemal wszyscy nasi panowie noszą obrączki.
Z naszego łącznika miałyśmy dobry widok na obie hale firmowego „ołpen spejsu”, jak się teraz nazywało otwartą przestrzeń. Po przeprowadzce do innego budynku długo nie mogłyśmy się z Basią przyzwyczaić do braku osobnego pokoju i pracy na oczach innych. Każdy każdemu mógł zajrzeć przez ramię. Ale z czasem zaczęłyśmy dostrzegać dobre strony tego rozwiązania. Widać było, kto zbija bąki.
Od kilku dni obserwowałyśmy, jak Karina ma palącą potrzebę doszkolenia się z „tabelek”, które były domeną Damiana. Nie wiedzieć dlaczego, nigdy nie przystawiła sobie krzesła do jego biurka. Wolała nachylać się nad komputerem. My miałyśmy więc widok na jej tyłek, a Damian, góra po trzech minutach zezowania między biustem Kariny a ekranem, poddawał się i mówił już tylko do jej dekoltu. W pewien piątek był dziwnie podekscytowany.
– Piątek, piąteczek, piątunio aż tak cię uszczęśliwia? – zapytałam. Widziałam, jak chwilę wcześniej łasiła się do niego Karina.
– Nowa koleżanka chce się integrować i zaprasza na piwko – szczerzył się.
– Daria wie, że masz taką silną potrzebę rozwijania biurowych znajomości? – Baśka wspomniała imię jego żony.
– Jak nie wie, to ja jej wspomnę. W soboty rano spotykam ją na bazarku – uzupełniłam.
– O co wam chodzi? – naburmuszył się.
Chyba przemyślał sprawę wyjścia, bo Karina też straciła humor i rzucała w naszym kierunku nienawistne spojrzenia.
Karol był chudym jak patyk, ale uroczym młodzianem z bujną czupryną. Wiadomo, że informatycy dobrze rokują finansowo. Choć na początku w ogóle nie psuł jej się komputer, w kolejnych dniach ciągle coś było nie tak.
– Popatrz, dlaczego to mi się tak tu przesunęło? – Robiła smutną minkę i stukała w ekran długopisem.
Karol pochylał się nad nią i już po chwili, tak samo jak Damian, zaczynał mówić do jej biustu.
– Głupieją te chłopy – warknęłam.
Jakiś czas później okazało się, że Karina ma też problem z komputerem w domu. Karol aż rwał się z pomocą.
– Loluś, słuchaj – zagadnęła Basia. – Twój młody ile ma? Dwa miesiące? Żona na pewno jest zmęczona. Wróć po robocie do niej, a ja Karince podeślę Wojtka. Mój syn też się zna na komputerach.
Basia miała taki ton głosu, że rzadko kto miał odwagę z nią dyskutować.
Nasza łowczyni odpuściła,
Kiedy wydawało się, że w końcu skupiła się na pracy, z urlopu wrócił Tomasz, nasz główny analityk, prawa ręka prezesa. Pierwszy raz zobaczyła go w naszym łączniku i mogłabym przysiąc, że widziałam, jak przeszył ją dreszcz zachwytu. Nic dziwnego. Każda z nas to przechodziła. Nawet takie stare baby jak ja i Baśka wzdychałyśmy do niego pokątnie. Co się dziwić? Facet ma urodę arabskiego szejka. Kruczoczarne włosy i oczy jak dwa węgle. Przekroczył czterdziestkę, ale doskonale wyrzeźbionych mięśni nie kryła nawet idealnie skrojona marynarka, a kiedy się uśmiechał, każdej miękły kolana. Nawet się nie dziwiłyśmy, że Karina przystąpiła do ataku. Wychwyciła, że nie ma obrączki i się zaczęło. Tomek miał wiele do nadrobienia po wakacjach, a Kari ochoczo mu w tym pomagała. Stuk, stuk, stuk rozbrzmiewało co kilka minut. Obcasy zmieniła na wyższe, spódniczki na krótsze, dekolty na głębsze. Uskuteczniała wygibasy nad biurkiem Tomasza, przewieszanie się nad monitorem czy seksowne przygryzanie ołówka. Różnica była taka, że Tomek nawet nie otarł się wzrokiem o jej biust czy nogi. Nie zniechęcało jej to. Przeciwnie, nabrała wiatru w żagle. Pojawił się ostrzejszy makijaż i dłuższe paznokcie.
– Zacznę nam robić popcorn – zażartowała Basia, kiedy przypatrywałyśmy się temu wszystkiemu. Zresztą, całe biuro obserwowało jej zakusy. Karol i Damian byli nieco smutni, że tak szybko poszli w odstawkę, ale reszta chichotała pod nosem.
– Wiem już – mruknęła pewnego dnia Karina w socjalu. – On jest gejem, a ja robię z siebie idiotkę.
– Tomek? Gejem? A skąd! – zaprotestowała Iwona z kadr. Drugiej części wypowiedzi Kariny nie zakwestionowała.
– Przecież nawet te dwie go nie bronią.
Mowa była o mnie i o Basi, bo Iwonka powtórzyła nam później te rozmowę.
– Nie muszą – zakończyła.
– Ech, młoda nie chce przyjąć do wiadomości, że Tomasz jest odporny na jej wdzięk tlenionych włosów, sztucznych rzęs i nadmuchanych ust. – Pokręciłam głową.
– Zobaczy, to zrozumie – westchnęła moja koleżanka.
Wiedziałam, co ma na myśli. Zbliżał się coroczny bal na zakończenie lata. Bal przez duże B. Prezes miał zapędy charytatywne i wówczas wręczał ufundowane przez siebie stypendia utalentowanym licealistom z powiatu. Choćby z racji obecności młodych ludzi zależało mu, by każdy świecił klasą i przykładem.
Żadnych mini, półnagich ciał czy koszul z krótkimi rękawami i trampek. Zawsze, nawet dla nowo zatrudnionych, było to oczywiste, ale nie dla zdesperowanej Kariny.
– O rety! – Szturchnęłam Baśkę w żebro.
Przyjęcie miało miejsce w podmiejskim pałacyku. Kryształowe żyrandole, marmury i te sprawy. I na tle tego wszystkiego ona. Nie mam pojęcia, dlaczego uznała, że czerwony, lateksowy kombinezon z wycięciem na brzuch i plecy będzie dobrym strojem na tę okazję.
Obok mnie akurat przechodził kelner. Sięgnęłam po kieliszek z szampanem.
– Prezesa szlag strzeli, jak ją zobaczy, i znów trafi do sanatorium – wyszeptałam.
– Jeśli go w ogóle odratują – zawtórowała mi Basia.
Wszystkie oczy zwróciły się w kierunku Kariny, która opacznie wzięła to za zachwyt. Rozsyłała uśmiechy na prawo i lewo, a oczami szukała tego jedynego. Och, my też czekałyśmy, ale bynajmniej nie na Tomasza.
Kilka chwil później pojawił się na sali. I jak zawsze był to mini spektakl, choć zupełnie niewymuszony. Tomek z tą swoją książęcą urodą rzucał na kolana płeć piękną, ale całe show zawsze i tak kradła jego żona. Była posągową pięknością. Przypominała włoską aktorkę Monikę Belluci. Szyk i czysta klasa. Miała na sobie długą suknię w kolorze wina i choć nie odsłaniała ona centymetra ciała, nie sposób było nie zauważyć, że burgundowy atłas skrywał kształty doskonałe. Upięte włosy podkreślały wydatne kości policzkowe i łabędzią szyję. Razem z Tomaszem wyglądali jak para z Oscarów. Miło się na nich patrzyło i choć nie chciałam odrywać wzroku, to jednak ciekawiła mnie reakcja Kariny. Uśmiech znikł z jej twarzy, a nagi brzuch nagle zaczął przeszkadzać, bo nieudolnie próbowała go zasłonić torebką wielości paczki chusteczek higienicznych.
– Założę się, że jeśli przyjdzie w poniedziałek do pracy, to w golfie – powiedziałam do Basi.
Nie miałyśmy okazji się o tym przekonać, bo Karina ciężko odchorowała ten bal i koniec stażu spędziła na zwolnieniu.