Po rozwodzie zostałam sama z dwójką dzieci. Za namową przyjaciółek skorzystałam z portali randkowych. Wybrałam się na kilka spotkań. Kilku panów na wieść o tym, że mam dwójkę dzieci, uciekło ze spotkania. Wątpiłam, że jeszcze poznam kogoś, kto będzie chciał pokochać mnie, Stasia i Marysię... Magda, 35 Lat
Byłam prawie rok po bardzo ciężkim dla mnie rozwodzie. Rozstałam się z mężem z jego winy. Bo nie dość , że od kiedy na świecie pojawiły się dzieci, traktował mnie coraz gorzej, to jeszcze zdradził mnie ze swoją koleżanką z pracy, na czym go nakryłam.
Rok od rozwodu to niby długo. I powinnam uporać się już z demonami przeszłości. Ale ja wciąż sobie nie mogłam poradzić ze świadomością, że moje życie już się skończyło. Nie, no nie dosłownie. Miałam przecież dwoje najsłodszych pod słońcem dzieci, które kochałam ponad wszystko. Ale dość szybko zrozumiałam, że trzydziestoośmiolatka z dwójką maluchów to już towar niechodliwy na matrymonialnym rynku. Że mój były mąż i owszem, jest poszukiwany przez najróżniejsze panie. Bo dojrzały, ustatkowany, dobrze zarabia i jeszcze wolny. Z odzysku, ale jednak wolny. A ja?
Kiedy składałam pozew o rozwód, miałam więcej nadziei. Wszystko wydawało mi się prostsze: rozwiodę się, pozbędę problemów związanych z mężem, będę wolna, szczęśliwa, i wreszcie będę mogła robić to, co chcę! Spotykać się ze znajomymi, chodzić na randki, czytać książki... Poznam nowych partnerów, zakocham się, będę słuchała komplementów, przyjmowała kwiaty... Czyli stanie się to, za czym tak tęskniłam w moim małżeństwie, a czego w nim nie miałam.
Tak... Już pierwsze miesiące po rozwodzie zweryfikowały, jak byłam naiwna. Ja, zawieszona między pracą, zawożeniem i odbieraniem dzieci, utrzymaniem domu i gotowaniem obiadów, nie miałam ani sił, ani czasu, żeby zadbać o swoje podstawowe potrzeby. Nie mówiąc już o luksusach, takich jak zrobienie makijażu czy manikiuru. No tak, pozostawały mi weekendy, gdy dzieciaki były u byłego męża. Wtedy padałam ze zmęczenia i marzyłam wyłącznie o tym, żeby się wyspać. I tak.
Skorzystałam z portali randkowych. Wybrałam się na kilka spotkań. Za namową przyjaciółek, które wmawiały mi, że to postawi mnie na nogi.
– Poznasz kogoś, wszystko się zmieni. Wróci ci chęć do życia, będziesz miała więcej siły i energii – przekonywały. Nic takiego się jednak nie stało. Dwóch panów na wieść o tym, że mam dwójkę dzieci, uciekło ze spotkania. Jeden nawet przed zapłaceniem rachunku za kawę, na którą mnie zaprosił. Wyszedł na papierosa i... nie wrócił. Trzeci, co prawda, nie uciekł, ale nigdy więcej się nie odezwał. Ostatni robił mi aluzje, że uwielbia samotne mamusie, bo są takie dzikie i doświadczone. Ale na tym się skończyło. Powoli więc traciłam nadzieję.
Aż w końcu rozchorowałam się z tego wszystkiego na grypę. I byłam tak chora, jak nigdy. Zamroczona wysoką gorączką, leżałam w łóżku. Dzień mieszał mi się z nocą. Dzieci na szczęście mogła wziąć pod opiekę siostra. Ale ja zostałam całkiem sama. Nie było nikogo, kto podałby mi choćby herbatę, czy coś do jedzenia. Leżałam i ryczałam w poduszkę. Wtedy właśnie dotknęłam dna mojego osamotnienia. I zrozumiałam, że muszę przestać marzyć o osobistym szczęściu. Nie mam innego wyjścia, jak wziąć się w garść i zacząć liczyć wyłącznie na siebie. Zbudowana tym postanowieniem, zaczęłam budować swoje życie od nowa. Bez oczekiwań i nadziei, że zmieni się w nim cokolwiek.
Moja kochana siostra, Marta, chciała mnie pocieszyć. Namówiła mnie na wieczór przy winie i oglądaniu komedii romantycznej. Dzieciaki poszły spać, a my miałyśmy się relaksować. Nic z tego filmu jednak nie wyszło, bo tylko siedziałyśmy i gadałyśmy. Miało być wesoło, a wyszło jak zwykle. Ona mnie pocieszała, a ja w końcu zaczęłam popłakiwać.
– Marta! Ja mam dwójkę dzieci! Gdzie ja niby znajdę faceta? – mówiłam pukając się w głowę, żeby podkreślić swoje słowa. Na świecie jest mnóstwo bezdzietnych, młodych i ślicznych kobiet. I takie mają szansę! Ale na pewno nie ja...
Moja siostra spojrzała na mnie wymownie.
– Na pewno znajdziesz kogoś, kto pokocha Stasia i Marysię. Jesteś jeszcze młoda... – zaczęła.
– Tak, tak. Twoje myślenie jest życzeniowe – pokiwałam głową z dezaprobatą. – Już widzę te tłumy stojące pod moimi oknami – sarknęłam i zachichotałam, żeby rozluźnić atmosferę, choć tak naprawdę wcale nie było mi do śmiechu.
– Oj. Zobaczysz, jeszcze wszystko się ułoży. Nie będzie tak źle...– przekonywała. Wiedziałam, że ciężko jest jej patrzeć na moją rezygnację i że chce dla mnie jak najlepiej...
– O patrz, a ten? Czemu mu nie odpisałaś? Jest całkiem fajny! Masz z nim parę. Dobrze mu z oczu patrzy... – moja siostra podstawiła mi pod nos moją własną komórkę. Nawet nie wiem, kiedy uruchomiła aplikację randkową. Na ekranie wyświetlało się zdjęcie miłego, uśmiechniętego, zarośniętego bruneta koło czterdziestki. Wywróciłam oczami i zrobiłam minę cierpiętnicy.
– Martuś, ja już to przerabiałam. Pamiętasz? – postanowiłam przypomnieć jej swoje nieudane randki.
– Oj, to normalne, że nie od razu trafiamy na kogoś odpowiedniego. Jak w życiu. Trzeba próbować do skutku – kiwała głową i przemawiała do mnie jak do dziecka.
– Popatrz, pisze, że lubi dzieci. Hej, mogę go zaczepić? W twoim imieniu?
– A rób, co chcesz – westchnęłam boleśnie i dolałam sobie wina.
– Odpisał! Jak szybko! Ale numer! – pisnęła kilka minut później.
Popatrzyłam na nią z politowaniem...
Dwa dni później szłam na umówione tego feralnego wieczora spotkanie. On miał na imię Łukasz. Był ode mnie starszym o trzy lata wysokim brunetem. Zajmował się finansami. Miał wesołe spojrzenie i, jak doczytała mi Marta, lubił dzieci. Szłam tam z niechęcią. Zmordowana, po całym intensywnym tygodniu, jedyne, na co miałam czas, to szybki prysznic. Ale Marta mnie umówiła. Przyszła, żeby zająć się dziećmi. I nawet swoją przyciasną na mnie kieckę mi przyniosła. Co miałam robić? Byłam gotowa na kolejną porażkę, więc nawet specjalnie się nie stresowałam.
Na umówionym miejscu czekał na mnie całkiem fajny facet. Normalny, uśmiechnięty, w miarę wyluzowany. Przywitał się ze mną co najmniej, jakbyśmy się znali od lat. Wypiliśmy kawę, zjedliśmy po ciastku. Rozmawialiśmy o wszystkim. Dawno tak dużo się nie śmiałam. Nawet z Martą.
Gdy po godzinie zaproponował spacer, nie dałam się długo namawiać. Poszliśmy do parku. Wtedy wyznał mi, że rozwiódł się, gdy po wielu latach prób jego żonie nie udało się zajść w ciążę. Szczegółowe badania wykazały, że to on był tego powodem. Był bezpłodny. Jego żona tego nie udźwignęła.
– Dlatego tak bardzo chciałbym znaleźć kogoś, kto ma już dzieci – uśmiechnął się bezradnie. – Po pierwsze, bardzo pragnę mieć rodzinę, a po drugie, nie przeżyłbym już kolejnego rozstania z tego powodu. Muszę spotkać kogoś, kto już jest na tym polu spełniony. To jedyne mądre rozwiązanie. Westchnęłam głęboko.
– Ja mam dwójkę. Ośmioletnią Marysię i pięcioletniego Stasia – wyznałam.
– Naprawdę? Ale z ciebie szczęściara! Ależ ja ci zazdroszczę! – powiedział.
Do domu wracałam pełna dobrej energii. Przepełniona nadzieją, że może świat wcale nie jest zaludniony wyłącznie mężczyznami, którzy myślą tylko o dobrej zabawie i braku zobowiązań. Gdzieś tam są także tacy, którzy marzą o czymś więcej. Spotkanie z Łukaszem mnie zbudowało. Spojrzałam na swoje życie nieco inaczej. Z radością i dumą, że tak dużo już w nim osiągnęłam. Że mam dzieci, o których inni mogą tylko marzyć. Że udało mi się uwolnić od męża, który już dawno nie widział we mnie kobiety. Że sobie radzę.
– Coś z tego będzie? – spytała mnie Marta, gdy wróciłam do domu i z radością uściskałam ją i dzieciaki.
– Nie mam pojęcia – uśmiechnęłam się do niej szczerze. – Ale to było naprawdę fajne spotkanie! Bo, owszem, umówiliśmy się na kolejną randkę. Tym razem z moimi dziećmi. Łukasz bardzo na to nalegał. Ale czy coś z tego będzie? To już pokaże czas. Ja jestem dobrej myśli...