"Z Jackiem rozstałam się prawie dwa miesiące temu. Nie mogłam już dłużej znieść jego wybuchów złości i przesiadywania w kasynach. Był hazardzistą i nie chciał się leczyć. Nasz związek od dawna chwiał się w posadach, ale miarka się przebrała, gdy przegrał pieniądze, które odłożyliśmy na działkę pod budowę domu. Nawet nie czuł się winny, nie przeprosił, nie próbował tłumaczyć. Wyprowadził się z hukiem i jeszcze wrzeszczał na korytarzu, żeby wszyscy sąsiedzi słyszeli..." Beata, 28 lat
Tego dnia od rana nic nie szło tak, jak zaplanowałam i jak powinno. Najpierw zaspałam ponad dwadzieścia minut, a później samochód nie chciał odpalić, bo nie wyłączyłam świateł i akumulator się rozładował. Musiałam zostawić go w garażu i pędzić na złamanie karku na autobus.
Omijałam kałuże po nocnej ulewie, w których przeglądało się poranne słońce, i czułam, że znów zaczyna robić się gorąco. Już po paru krokach zrosił mnie pot.
Na przystanku zastałam tłumek podróżnych i moją wścibską sąsiadkę z parteru. Kobiecina niedawno owdowiała i strasznie się nudziła. Po całymi dniami przesiadywała na ławce przed blokiem i żyła życiem innych. Wszyscy jej unikali jak diabeł święconej wody, bo język miała zjadliwy. Niestety, teraz od razu mnie dostrzegła i wczepiła się we mnie jak pijawka.
– A pani co tu robi, pani Beato? Nie samochodem dzisiaj? A co, popsuł się? – zarzuciła mnie pytaniami.
– Tylko akumulator. To nic poważnego – odpowiedziałam, udając, że przeglądam dokumenty w skoroszycie.
– Ja tam się nie znam na autach. Akumulator czy nie... Ale drugi samochód by się pani przydał – nie dała się zbyć. – Jakby pan Jacek z panią jeszcze mieszkał, to pewnie by pomógł, a może i do pracy by podwiózł...
– No tak. Ale nie mieszka... – odburknęłam wściekła.
– To już chyba dwa miesiące, jak się wyprowadził, prawda? A nie szkoda pani? Sama pani teraz i ludzie gadają... – drążyła.
– A co ludziom do mojego życia? Pani też by lepiej swoich spraw pilnowała, a nie interesowała się tym, co się u innych pod pierzyną dzieje. Wstyd by mi było tak wypytywać – mruknęłam.
– Och, przecież nic złego nie mówię. Ja z przyjaźni tylko – broniła się skwaszona.
Dała mi jednak spokój i z niezadowoloną miną podreptała do ławki pod wiatą. Rozsiadła się jak na tronie i zaczęła wypatrywać następnej ofiary.
Po chwili podjechał mój autobus. Był prawie pusty. Usiadłam, zapatrzyłam się w okno i pogrążyłam w niewesołych myślach. Fakt, z Jackiem rozstałam się prawie dwa miesiące temu. Nie mogłam już dłużej znieść jego wybuchów złości i przesiadywania w kasynach. Był hazardzistą i nie chciał się leczyć.
Nasz związek od dawna chwiał się w posadach, ale miarka się przebrała, gdy przegrał pieniądze, które odłożyliśmy na działkę pod budowę domu. Nawet nie czuł się winny, nie przeprosił, nie próbował tłumaczyć. Wyprowadził się z hukiem i jeszcze wrzeszczał na korytarzu, żeby wszyscy sąsiedzi słyszeli.
Wysiadłam z autobusu, zostawiając za sobą przykre wspomnienia, i wtedy się na niego natknęłam. Szedł pod rękę z jakąś tlenioną blondynką. Miała sztuczny uśmiech i zapewne sztuczne piersi. Jacek udał, że mnie nie widzi. Zabolało...
Do pracy wpadłam jak burza. Moja koleżanka Wanda, postawna brunetka z koczkiem na karku, już siedziała przy biurku.
– O, jesteś wreszcie! Szef właśnie przed chwilą pytał o tę umowę, nad którą wczoraj siedziałaś. Był wściekły jak osa, że cię jeszcze nie ma – rzuciła na powitanie.
– A czemu taki wściekły? Przecież pośpiechu nie ma. Miałam ją przygotować dopiero na przyszły tydzień – broniłam się.
– Nie wiem na pewno, ale Kaśka mówiła, że podobno ma problemy w domu. Małżeństwo mu się sypie – wyjaśniła. – Żona z kimś się spotyka. I to ponoć od dawna, bo chce odejść.
– No nie zazdroszczę – powiedziałam, wysuwając szufladę.
– A ty kiedy masz zamiar z kimś się umówić? – spytała. – Chyba już nie myślisz o Jacku?
– Nie myślę, ale na razie mam dość facetów. Dobrze mi samej – wyjaśniłam.
– No, jak chcesz. Nie jesteś jednak typem samotnicy. Pamiętaj o tym – dodała.
– Tak, wiem. – Uśmiechnęłam się.
Praca mnie wykończyła, a wspomnienie Jacka i tej panny wciąż zatruwało mi myśli, więc po robocie skierowałam się do parku, żeby odpocząć. Zieleń, śpiew ptaków i cisza dobrze na mnie wpływały – koiły nerwy i łagodziły zły nastrój. Spacerowałam wśród drzew, napawając się ciszą. Ludzi nie było wielu. Pewnie pogoda ich odstraszyła, bo zanosiło się na deszcz.
Odpoczywałam właśnie na ławce w moim ulubionym miejscu koło fontanny, gdy zauważyłam tego nastolatka. Biegł w moim kierunku. Gdy mnie mijał, schylił się i chwycił torebkę, którą położyłam na ławce. Zerwałam się, ale nie zdołałam go zatrzymać. Krzyknęłam tylko i zupełnie bezradna patrzyłam, jak znika za zakrętem. Przepadło wszystko – klucze od domu, dokumenty i pieniądze.
Na szczęście telefon miałam w dłoni. „I co teraz?”, myślałam. Już miałam zamiar zadzwonić na policję, gdy zauważyłam postawnego mężczyznę wychodzącego zza zakrętu z moją torebką w dłoni.
– Oddaję – rzucił. – Sprawcy niestety nie udało mi się zatrzymać, ale z torebki raczej niczego nie wyjął. Proszę sprawdzić – dodał.
– Ojej. Dziękuję – wykrztusiłam. – Jak go pan dogonił?
– A tak jakoś. – Wzruszył ramionami. – Udało się. Wszystko jest?
– Tak, dziękuję. Jak ja się panu odwdzięczę?
– Nie trzeba. Drobiazg. Paweł jestem. – Wyciągnął rękę.
– Beata – odparłam.
Gdy dowiedział się, że mam wracać autobusem, zaproponował, że mnie podwiezie. Skorzystałam z propozycji, bo znowu się rozpadało. Strumienie wody lały się z nieba i do tego grzmiało. W jednej chwili moje włosy zaczęły przypominać mokre strąki, a za kołnierz bluzki wlał się strumyczek wody. Zadrżałam, mimo że było mi ciepło.
W samochodzie rozmawialiśmy o mojej przygodzie. Śmialiśmy się też z naszych mokrych włosów. Paweł był otwarty, pogodny, a jego cięte riposty i inteligencja zaintrygowały mnie. Żałowałam, że nie zostawiłam mu numeru telefonu. „Pewnie już nigdy go nie zobaczę”, myślałam zdołowana.
Los jednak postanowił zrobić mi niespodziankę, bo następnego dnia natknęłam się na niego w osiedlowej siłowni.
– Beata? – Uśmiechnął się ciepło. – Jak po wczorajszym deszczu? Nie dostałaś kataru?
– Jestem dość odporna na przeziębienia. No i jest przecież ciepło.
– Często tu zaglądasz? – zainteresował się.
– Rzadko. Głównie ćwiczę w domu.
– To tak jak ja – odparł. – Właśnie sobie urządzam salkę do ćwiczeń. Mieszkam pod miastem, tuż przy lesie – dodał. – Może dasz się zaprosić na kawę dziś po ćwiczeniach?
– Czemu nie? Nie mam nic ciekawego do roboty, a o sali do ćwiczeń od dawna marzę. Tylko że w bloku to nierealne. Poczekaj na mnie. Skoczę do domu na chwilę i się przebiorę – odrzekłam.
Po ćwiczeniach pobiegłam do siebie i szybko się ogarnęłam. Paweł czekał cierpliwie w samochodzie. Pojechaliśmy do niego. Dom usytuowany był w zacisznym miejscu, tuż przy lesie. Brzozy zaglądały w okna, a w stawie odbijały się promienie słońca.
W drzwiach powitał mnie puchaty kundelek i dwa koty, z których jeden natychmiast wlazł mi na kolana i zaczął mruczeć jak traktor. Paweł przygotował aromatyczną kawę. Rozgościłam się i już po chwili czułam jak u siebie. Dwie godziny minęły bardzo szybko. Rozmawialiśmy, przekomarzaliśmy się, a uśmiech nie schodził mi z twarzy.
To była czysto przyjacielska wizyta. Żadnych pocałunków, namiętnych spojrzeń czy czułych wyznań, a jednak oboje czuliśmy, że między nami jest chemia.
Wieczorem Paweł odwiózł mnie do domu i nieśmiało poprosił o mój numer. Wkrótce zaczęliśmy się spotykać. Nasza znajomość szybko się rozwijała. Szybko też, wręcz od razu zaczęło iskrzyć.
Już na drugim spotkaniu opowiedziałam Pawłowi o mojej relacji z Jackiem. On zrewanżował się opowieścią o swoim związku, który zakończył się po wyjeździe długoletniej partnerki za granicę.
– Tak było lepiej – stwierdził. – Chyba nigdy nie pasowaliśmy do siebie.
Po dwóch tygodniach zaprosiłam go na kolację ze śniadaniem. Musieliśmy nieźle hałasować, bo nazajutrz moja wścibska sąsiadka posłała mi znaczące spojrzenie.
– No, no. Ponoć nowy mężczyzna panią odwiedza... – zaczęła słodko. – Radzę uważać, bo ludzie wezmą panią na języki – dodała niby z troską.
Wzruszyłam tylko ramionami, ale nie przejęłam się tym zbytnio, zwłaszcza że długo tam nie pomieszkałam. Trzy miesiące później wynajęłam swoje mieszkanie studentom i wyprowadziłam się... Do Pawła!