"Kiedy miałam pięć lat, mój tato wyszedł po papierosy i już nie wrócił. O tym, co się z nim stało, dowiedziałam się dopiero po 20 latach. To było bardzo bolesne odkrycie..." Dorota, 25 lat.
Nie pamiętam dokładnie, jak wyglądał mój tato. Znam go tylko z pożółkłych fotografii. Kiedy zaginął, miałam zaledwie pięć lat. Wszystko, co pozostało mi w pamięci po tym wydarzeniu, to płacz matki, a potem mnóstwo telefonów, czasem nawet w środku nocy. I w końcu przerażająca cisza.
Kiedy byłam już na tyle duża, że mogłam zrozumieć, co się zdarzyło, matka mi wszystko opowiedziała.
– To był całkiem zwyczajny, wiosenny dzień. Tuż przed Wielkanocą. Twój ojciec jak zwykle wrócił z pracy, zjadł obiad, przeczytał gazetę. A potem wstał, ubrał się i powiedział, że musi wyjść po papierosy. Wyszedł i... nie wrócił – wzruszenie odebrało jej na chwilę głos. – Minęła godzina, potem następna. Obiegłam wszystkie sklepy w okolicy, wypytałam kioskarki, czy nie widziały mężczyzny podobnego do ojca. Na próżno. Potem myślałam, że miał wypadek albo ktoś go napadł i stracił pamięć... Obdzwoniłam szpitale. Żadnego znaku. Milicja ani jasnowidze, których prosiła o pomoc, nie odnaleźli go. Zresztą, teorii było mnóstwo, ale żadna się nie potwierdziła. Nie pomogły ogłoszenia w prasie ani nawet występ mamy w telewizji, gdzie prosiła, żeby dał choć znak życia. Nikt go nie widział, chociaż zadzwoniło do nas kilka osób. Wszystkie informacje okazały się jednak fałszywe. Po prostu kilku cwaniaczków liczyło na łatwe pieniądze, bo mama za odnalezienie taty wyznaczyła nagrodę ze swoich oszczędności.
Ojciec przepadł jak kamień w wodę. Moja matka nie mogła się z tym pogodzić. Nie pozwoliła uznać go za zmarłego ani zrobić symbolicznego grobu. Przez całe życie nawet nie spojrzała na innego mężczyznę. Ciągle łudziła się nadzieją, że ojciec wróci. Na noc zostawiała zapalone światło w przedpokoju... To było jak obsesja. Zmarła przedwcześnie. Lekarze twierdzą, że na zawał, ale ja wiem, że umarła ze zgryzoty...
Razem z matką pochowałam i ojca. Przestałam rozpamiętywać przeszłość i założyłam własną rodzinę. Pewnie żyłabym nadal spokojnie, gdyby nie wiadomość, która spadła na mnie jak grom z jasnego nieba.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie siostra mamy, ciocia Henia i jednym tchem powiedziała:
– Twój ojciec prawdopodobnie żyje. Mieszka sobie razem z nową rodziną w Kanadzie. To wiadomość pewna na 90 procent...
Byłam zszokowana. Wszystko się zgadzało: wiek, wygląd, nawet nazwisko. Podobno odnalazła go przypadkowo, dzięki znajomym, którzy dawno temu wyemigrowali z Polski. Potem zobaczyłam jego zdjęcie. Nie mogło być mowy o pomyłce. To ten sam mężczyzna, który uśmiechał się do mojej mamy na ślubnej fotografii, tylko o dwadzieścia lat starszy i nieco posiwiały...
– Podobno przyjechał do Kanady dwadzieścia lat temu. Właśnie wtedy, gdy zginął twój ojciec – tłumaczyła mi. – I nie wygląda na to, że stracił pamięć. On jest zdrowy jak byk. Po prostu uciekł od twojej matki. A ja ją przekonywałam, żeby nie wychodziła za niego – załamała ręce. – Od początku nie miałam do niego zaufania.
– Jest ciocia pewna, że chodzi o tego samego człowieka? Może to zbieg okoliczności... – dopytywałam. – Pewna nie jestem, ale wszystko na to wskazuje. Poza tym, mam przeczucie, a moje przeczucia nigdy mnie nie zawodzą – podkreśliła. – Wiesz, kochana, chyba nawet lepiej się stało, że twoja matka tego nie dożyła. Ona przez całe życie kochała Juliana. Gdyby wiedziała, że po prostu stchórzył... – zawiesiła głos i spojrzała na mnie ze smutkiem. – No, ale dla ciebie to też chyba niewesoła nowina?
Co miałam powiedzieć?
Mama przez całe życie opowiadała, że tatuś, kiedy jeszcze był z nami, bardzo mnie kochał i troszczył się o nas. Nigdy nie powiedziała na jego temat ani jednego złego słowa. Zostało mi po nim zaledwie parę zdjęć: tato z mamą biorą ślub (byli tacy młodzi i piękni), szczęśliwa rodzina na wakacjach nad morzem, ja z tatą na huśtawce... Traktowałam te fotografie jak relikwie. Tak bardzo za nim tęskniłam... Był dla mnie ideałem mężczyzny, bo taki obraz przekazała mi mama. Jeszcze raz przyjrzałam się naszym wspólnym zdjęciom. Jeśli mężczyzna w Kanadzie to mój ojciec, oznacza to, że po prostu od nas uciekł. Ale dlaczego? Czy miał jakiś powód? W mojej głowie pojawiło się tysiące pytań, na które nie potrafiłam odpowiedzieć. Sama mam już swoją rodzinę, męża i dwójkę dzieci. Wiem, że w małżeństwie różnie się układa. Raz jest lepiej, raz gorzej. Nawet wielka miłość z czasem powszednieje, a namiętność zamienia się w przyzwyczajenie. Każdy ma prawo do pomyłki. Dochodzi nawet do tego, że ludzie mają siebie dość i odchodzą. Ale przecież można to zrobić w kulturalny sposób. Czy to uczciwe wyjść z domu jakby nigdy nic i nie wrócić, pozostawiając żonę i małe dziecko? To podłe, egoistyczne, po prostu nieludzkie. Najdziwniejsze jest to, że między moimi rodzicami układało się dobrze. Tak przynajmniej zawsze twierdziła mama. Byli przecież jeszcze młodym małżeństwem, nie mieli większych problemów finansowych. Zresztą, co ja teraz mogę o tym powiedzieć? Byłam małą dziewczynką, a dzieci zwykle idealizują swoich rodziców.A może mój ojciec kogoś miał? Może od początku oszukiwał mamę? Ożenił się z nią, bo miał w tym jakiś interes? Prowadził podwójne życie? Zaczęły przychodzić mi do głowy najczarniejsze scenariusze. Teraz, gdy mama już nie żyje, pewnie nie dowiem się prawdy. Zresztą, czy jest sens dręczyć się podobnymi pytaniami?
– Musisz napisać do niego list – poradziła mi ciotka Henia. – Ja bym mu tego nie puściła płazem – przekonywała. – Przecież przez te wszystkie lata należały ci się jakieś alimenty. Niech teraz ci zapłaci. Na pewno go na to stać...
Zaskoczyła mnie. Na samą myśl o kontakcie z nim przebiegł mnie dreszcz. Bo niby co miałabym powiedzieć temu obcemu właściwie człowiekowi? Że wyrządził mi i mamie wielką krzywdę? Że przez te wszystkie lata codziennie czekałam na jego powrót? Przecież on na pewno dobrze o tym wie. Może nawet w odpowiedzi roześmiałby mi się prosto w twarz? Nie zniosłabym tego. Nie chcę też, aby pomyślał, że czegoś od niego potrzebuję. Przez te wszystkie lata, kiedy mieszkałyśmy same z mamą, nauczyłam się radzić sobie i liczyć tylko na siebie. Nie, na pewno nie chciałabym od niego żadnych pieniędzy. Zresztą, czy w ogóle jakaś suma zrekompensowałaby mi te lata bez niego? Stracone złudzenia i wielkie rozczarowanie? A może jednak powinnam spotkać się z nim, spojrzeć prosto w oczy i zażądać wytłumaczenia? Spytać go „dlaczego?” Bo przecież jakiś powód musi być, a ja mam chyba prawo znać prawdę. Co mam zrobić? Sama nie wiem... Czy powinnam porozmawiać z moim ojcem, czy zapomnieć go na zawsze?