"Nigdy nie miałam tak wspaniałego kochanka jak Fernando. Spędziliśmy razem kilka dni na karaibskiej wyspie, aż w końcu musiałam wracać do Polski. Nie łudziłam się, że ten związek ma jakiekolwiek szanse na przetrwanie. Wkrótce odkryłam coś, co zmąciło te piękne wspomnienia... Katarzyna, 38 lat
Nie jechałam na Karaiby, żeby kogoś poznać. No, może w głębi duszy liczyłam na to, że coś się wydarzy, ale tak naprawdę chciałam odpocząć.
Od pięciu lat nie byłam na urlopie. W momencie gdy mąż ode mnie odszedł, rzuciłam się w wir pracy, żeby nie myśleć. W ciągu dwóch lat awansowałam na stanowisko dyrektora regionalnego. Nie brałam dni wolnych, siedziałam w firmie do późna. Ludzie mnie nie lubili, byłam dla nich uosobieniem pracoholiczki, ale miałam to gdzieś. Wreszcie mój organizm powiedział: „dość!”. Zaczęłam czuć się słabo, miałam zawroty głowy i odczuwałam chroniczne zmęczenie.
– Powinna pani wziąć urlop – powiedział lekarz. – Dłużej tak pani nie pociągnie. Znalazłam biuro podróży, które oferowało wycieczki dla singli i wybrałam się tam.
– Polecam Karaiby – uśmiechnęła się do mnie pracownica biura. – Krystalicznie czyste morze, biały piasek, gorące kubańskie rytmy, prawdziwe cygara...
– Dobra, biorę – przerwałam jej. I tym sposobem znalazłam się na Dominikanie. To był rzeczywiście raj na ziemi. Nie spodziewałam się, że gdzieś może być tak pięknie. Zaraz po przyjeździe na miejsce usiadłam na balkonie w moim pokoju i delektowałam się widokiem lazurowego morza. Nie przesadzam, ono naprawdę miało taki kolor! Odetchnęłam świeżym powietrzem i poczułam jak powoli opuszcza mnie stres. Chyba po raz pierwszy od kilku lat zasnęłam bez tabletek.
Rano wyszłam na plażę. Do tej pory byłam tylko nad polskim morzem, i to wiele lat temu. Zdziwiło mnie, że choć piasek jest mięciutki, wszyscy leżą na leżakach. Rozłożyłam się więc na jednym z nich i zaczęłam nacierać ciało kremem do opalania.
– Może posmarować pani plecy? – zapytał nagle jakiś mężczyzna, a w jego oczach zobaczyłam coś, co mnie przeraziło: pożądanie.
– Nie, dziękuję. Poradzę sobie – odpowiedziałam szybko. Niedbale dokończyłam nakładanie kremu i odwróciłam się w drugą stronę. Czułam się nieswojo półnaga, wystawiona na spojrzenia tylu facetów. W ogóle bez granatowego uniformu, w którym codziennie chodziłam do pracy, nie byłam sobą. A najbardziej wyprowadzało mnie z równowagi to, że ludzie się do mnie uśmiechali, że próbowali zagadywać, że byli mili. A ja raczej stroniłam od towarzystwa. Nie miałam ochoty opowiadać nikomu o swoim nieudanym życiu. Często więc wybierałam się na spacery po miasteczku. Było niewielkie, ale wyjątkowo urokliwe. Zachwycały mnie zwłaszcza wąskie uliczki i białe domy z rzeźbionymi werandami w stylu kolonialnym. Po kilku godzinach spaceru byłam już zmęczona i postanowiłam wracać. Nagle zobaczyłam bardzo ładną knajpkę pod palmami i zdecydowałam się usiąść tam na chwilę i napić się wody. Podszedł do mnie kelner, a ja straciłam język w gębie. To był wyjątkowo przystojny mężczyzna w średnim wieku. Opalony i lekko szpakowaty. Patrzył na mnie wesołymi, czarnymi oczami i nagle poczułam, że oblewam się rumieńcem.
– Może mojito? – zaproponował po angielsku.
– Tak, bardzo chętnie – odpowiedziałam, spuszczając wzrok. Byłam zawstydzona i zastanawiałam się, czy przypadkiem nie uciec, ale w całej tej sytuacji było coś ekscytującego. Gdy przyniósł mi drinka, znów do mnie zagadał.
– Skąd jesteś? – zapytał.
– Z Polski. – No przecież! – zawołał, klepiąc się w czoło. – Polki to bardzo piękne kobiety. Przez cały czas czułam na sobie jego wzrok, a gdy miałam płacić, dostałam do rachunku spory kawałek ananasa.
– Do zobaczenia – powiedział mi na pożegnanie.
Wróciłam do hotelu i ciągle myślałam o tym zdarzeniu. Niby nic się nie wydarzyło. „Był po prostu miły dla klientki”, myślałam, ale w głębi duszy czułam, że coś mnie do niego ciągnie. Przez dwa dni nie mogłam znaleźć sobie miejsca, ale w końcu się tam wybrałam. Przystojniak uśmiechnął się szeroko.
– To co zwykle? – powitał mnie jak stałą klientkę. Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową. W lokalu nie było ludzi, więc mężczyzna zapytał, czy może na chwilę usiąść przy moim stoliku. Byłam w szoku, ale oczywiście zgodziłam się. Nie znam zbyt dobrze angielskiego, ale on też nie władał nim biegle, wiec dogadywaliśmy się trochę na migi. Było to całkiem zabawne. Fernando, bo tak miał na imię, powiedział mi, że jest właścicielem tej kafejki i że przyjechał tu kilka lat temu z Argentyny.
– Lubisz tango? – zapytał.
– Ja w ogóle nie umiem tańczyć – zaśmiałam się. – Ani tanga, ani salsy, ani rumby? Żadnego tańca? – dziwił się.
– Nie – śmiałam się coraz bardziej. Piłam już którąś z kolei szklankę napoju z rumem i byłam w świetnym nastroju.
– To poczekaj. Fernando pobiegł na zaplecze i włączył głośno muzykę.
– Chodź – chwycił mnie za rękę i pociągnął na środek lokalu. Objął mnie wpół i przycisnął do siebie. Miałam powtarzać jego kroki, ale z wrażenia ciągle go przydeptywałam. Śmialiśmy się przy tym jak dzieci. Spędziłam w tym klubie kilka dobrych godzin.
– Muszę już wracać – powiedziałam do Fernanda, wyciągając z torebki portfel.
– Po pierwsze, schowaj pieniądze – stwierdził, chwycił mnie za rękę i spojrzał mi głęboko w oczy. – A po drugie, nigdzie nie musisz iść, możesz zostać ze mną.
– Zaraz będę miała w hotelu kolację – tłumaczyłam. – Ja ci zrobię lepszą kolację – zaproponował. Musiałam być naprawdę pijana, bo... zostałam. Fernando poprosił znajomego, żeby zajął się lokalem, a mnie zabrał na swój jacht. Popłynęliśmy na pobliską wysepkę. Tam na plaży przy zachodzącym słońcu jedliśmy kolację złożoną z owoców morza i inne przysmaki. Piliśmy przepyszne drinki, a Fernando grał na gitarze i śpiewał mi argentyńskie pieśni. Było cudownie. Tak cudownie, że pod wpływem chwili dałam mu się pocałować. Kochaliśmy się na jachcie w blasku księżyca. Fernando miał pięknie wyrzeźbione ciało, dotykałam go z fascynacją i czułam, jak cała drżę. Powoli poddawałam się jego pieszczotom. Gorące pocałunki i dotyk jego dłoni rozpalały moje pożądanie. Nigdy nie miałam tak wspaniałego kochanka. Spędziliśmy razem kilka dni, aż w końcu musiałam wracać do Polski. To były tylko wakacje i one minęły. Nie łudziłam się, że ten związek ma jakiekolwiek szanse na przetrwanie, ale i tak ciągle wspominałam Fernanda.
Jakieś dwa miesiące po wakacjach obudziłam się z gorączką. Czułam, że się przeziębiłam. Poszłam do lekarza i dostałam kilka dni zwolnienia. Brałam leki, ale złe samopoczucie nie ustępowało. Po tygodniu zorientowałam się, że na udach pojawiła się dziwna wysypka. Poszłam więc do dermatologa.
– Oj, nie wygląda to dobrze – powiedział lekarz. – Musi pani zrobić badania laboratoryjne. Ale... – zawiesił głos. – Przepraszam za niedyskrecję, ale czy miała pani może przypadkowe kontakty seksualne?
– Jaki to ma związek z wysypką? – oburzyłam się.
Niestety, miało. Okazało się, że mój egzotyczny kochanek zaraził mnie... kiłą. Nie miałam pojęcia, że w dzisiejszych czasach wciąż można się nią zarazić... Choroba weneryczna była dopiero w początkowej fazie, a ja szybko trafiłam do lekarza. Mimo to leczenie trwało prawie cztery miesiące. To mnie otrzeźwiło. Nie tęsknię już za romantycznym kochankiem; pamiątka, jaką mi zostawił, nauczyła mnie rozsądku.