"Mój romans z Arturem zaczął się na wycieczce klas maturalnych. To wtedy chłopak wyznał mi, że od dawna się we mnie kocha. Byłam złakniona miłości, nieszczęśliwa w swoim małżeństwie. Straciłam głowę... Wiem, to było nieetyczne, ale zostaliśmy kochankami. Gdy po maturze jego matka dowiedziała się, że chcemy być razem, wpadła w szał....– Nie pozwolę skrzywdzić mojego dziecka jakiejś starej, niewyżytej babie! – krzyczała..." Julia, 26 lat
– Czy pani nie rozumie, że niszczy mu życie! – kobieta nie panowała nad sobą. – Przecież to jeszcze dziecko, nieodpowiedzialny, młody chłopak, który sam nie wie, czego chce! – krzyczała.
– Proszę się uspokoić, porozmawiajmy... – próbowałam uciszyć matkę Artura.
– Pani musi zrozumieć, że ten wasz związek nie ma sensu – nakręcała się coraz bardziej. – W takim miasteczku jak nasze, niczego się nie da ukryć. I tak już niektórzy gadają, widzieli was razem. I pani jest pedagogiem... – dodała z naganą.
– Proszę pozwolić mi wytłumaczyć. Przecież Artur jest już dorosły i odpowiada za swoje postępowanie. No i my się kochamy. To nie jest jakaś przelotna miłostka...
– Ja nie mogę słuchać tego, co pani mówi! – zawołała. – Przecież jest pani nauczycielką, niech pani pomyśli o jego przyszłości. On chce zrezygnować ze studiów i iść do pracy. Żeby panią utrzymywać. Panią i tego bachora!... Zaniemówiłam z oburzenia.
– Jest pani od niego starsza i ma męża – kobieta wciąż krzyczała. – Pani jest po prostu niemoralna, a ten pani mąż to chyba jakiś idiota, skoro jeszcze trzyma panią pod swoim dachem. Kijem powinien panią obić i wypędzić z domu!
Tego było już za wiele.
– Teraz to pani wyjdzie z mojego domu i to natychmiast – pokazałam jej drzwi. – Nie ma pani prawa tak do mnie mówić!
– Mam prawo, prawo matki. I nie pozwolę skrzywdzić mojego dziecka jakiejś starej, niewyżytej babie! – krzyczała.
W tym momencie na schody wszedł Jerzy, mój mąż. Musiał słyszeć jej ostatnie słowa, bo zatrzymał się i patrzył na nas dziwnym wzrokiem. Kobieta z płaczem wyminęła go i pobiegła do windy.
– Kto to? – spytał Jerzy.
– Matka Artura – powiedziałam cicho.
– Czego chciała?
– Daj mi spokój – rzuciłam opryskliwie i poszłam do swego pokoju. Położyłam się na wersalce, czułam jak pod powiekami zbierają się łzy. A przecież to nie tak miało być. Nie tak...
Z Jerzym nie układało mi się od dawna. Wszystko z powodu dziecka, a właściwie jego braku... Zrobiliśmy badania i okazało się, że to Jerzy nie może mieć dzieci... On czuł się winny, ja skrzywdzona przez los... Żyliśmy więc przez ostatnie dwa lata gdzieś obok siebie, bez miłości i bez złości... I dopiero tamten wyjazd, szkolna wycieczka z klasą maturalną w góry i tamta bezchmurna, księżycowa noc namieszały w moim życiu.
Przymknęłam oczy, chciałam uciec od rzeczywistości, znaleźć się znowu na tamtej polanie, gdzie od zapachu jodeł kręciło się w głowie. Po ognisku wszyscy rozeszli się do swoich pokoi, ale mnie nie chciało się jeszcze spać. Było mi tu dobrze. Oparłam głowę o pień drzewa, pod którym siedziałam i, wpatrzona w posrebrzone światłem księżyca dalekie szczyty, powoli odpływałam... W spokój, ukojenie, niebyt... I nagle usłyszałam trzask łamanej gałęzi. Przestraszona, poderwałam się na nogi.
– Niech się pani nie boi, to tylko ja – stanął przy mnie Artek, jeden z uczniów. Kiedyś miałam zastępstwo w jego klasie, pamiętałam go. W srebrnym świetle jego mokre, gęste włosy błyszczały, na ramionach też połyskiwały kropelki wody, był tylko w szortach.
– Dlaczego jeszcze nie śpisz?
– Jakoś nie mogę – stanął przy mnie blisko, tak, że wyraźnie czułam jego zapach. – Wyszedłem dopiero spod prysznica i pomyślałem, że posiedzę tu trochę. I pomyśleć, że wczoraj tam byliśmy... Dziś wyglądają tak nierealnie, jak z księżyca.
– Wszystko tu wygląda nierealnie, to magia gór – usiadłam pod drzewem.
– To nie płoszmy tego – nie pytając o zgodę, usadowił się obok mnie tak, że dotykał mojego ramienia. – Będziemy milczeć...
Przy mnie był mężczyzna, młody, przystojny, ciepły... Tak, ciepło jego nagiego ramienia jakby przepływało na mnie i ogarniało całą. Poczułam mrowienie w plecach, łaskotanie w brzuchu... Pozwoliłam, aby jego ramię objęło mnie, przyciągnęło do siebie. Nie wiem, jak długo tak siedzieliśmy, straciłam poczucie czasu. W pewnej chwili zrobiłam ruch, jakbym chciała wstać.
– Zostań – szepnął. – Jest dobrze...
– Nie możemy tak, Artur – powiedziałam stanowczo, w głębi duszy modląc się, żeby nie wypuszczał mnie ze swych ramion.
– Możemy – przygarnął mnie mocniej. – Jesteś ty, jestem ja... Wszystko inne nie ma znaczenia... Proszę zostań, Julio... Teraz mogę ci to już powiedzieć, od dawna wciąż o tobie myślę i marzę... Że jesteś moja... Śnisz mi się po nocach... Tak czekałem, żeby ci to powiedzieć... – ustami dotknął moich oczu, całował policzki, szyję.
– Myślałem, że to widzisz, dawałem ci tyle znaków... Julio, kocham cię od dawna i wreszcie mogę ci to powiedzieć – delikatnie dotknął wargami moich ust i znowu popatrzył mi w oczy.
– Artur, jesteś uczniem, tak nie można – wyszeptałam stanowczo.
– Można, Julio, można...
– Jestem nauczycielką... – broniłam się.
– Jesteś piękną, młodą kobietą, a w oczach masz tęsknotę... Nie jesteś szczęśliwa, ja mogę ci dać miłość... – wstałam, a on całym ciałem przyparł mnie do pnia drzewa.
– Nie odchodź teraz, proszę...
Poddałam się jego pocałunkom. W tamtej chwili nie chciałam być rozsądna, nie chciałam myśleć o tym, co będzie potem. On miał rację, ja tęskniłam za miłością, moje ciało pełne było pragnienia, a serce czułości. Poddałam się nastrojowi chwili, swoim uśpionym pragnieniom, pocałunkom Artura. I jego ciału.
– Wracajmy – powiedziałam jakiś czas później. – Rano musimy wcześnie wstać, wyjeżdżamy przecież...
– Obiecaj, że nie zapomnisz tej nocy, nie odtrącisz mnie...
– Artur, proszę – wyszeptałam. – Obiecaj Julio, bo ja tak tego już nie zostawię – patrzył na mnie z taką nadzieją... Przypomniałam sobie o tym, co przed chwilą się zdarzyło...
– Obiecuję – szepnęłam. Wyrwałam mu się i pobiegłam w stronę schroniska.
Spotykaliśmy się często, przynajmniej raz w tygodniu. Miałam samochód, więc wyjeżdżaliśmy do któregoś z moteli. Byłam zakochana. Wiedziałam, że jestem starsza od Artura o siedem lat, że on dopiero zdał maturę i przed nim dalsza nauka, cały świat, całe życie. A ja byłam mężatką. Początkowo broniłam się przed tą miłością, wmawiałam sobie, że jest niemoralna, nieetyczna, że może z jego strony to tylko chłopięcy kaprys, burza hormonów, a nie prawdziwe uczucie. Że mnie zostawi bez słowa, gdy zakocha się w jakiejś dziewczynie.
– Julka, możemy porozmawiać? – spytał mnie któregoś wieczoru Jerzy.
– Pewnie – rzuciłam przez ramię. Nie chciałam odrywać się od książki.
– Wiem, że masz kogoś – zaczął wprost. – To coś poważnego, chcesz rozwodu?
Zamurowało mnie. Nigdy o tym wszystkim nie myślałam w tych kategoriach.
– To tak widać? – spytałam ostrożnie.
– Gdy kobieta jest zakochana, nigdy tego nie ukryje. Zwłaszcza taka kobieta jak ty.
– To znaczy jaka?... – nie rozumiałam.
– No, młoda, pełna uczuć, namiętna i niespełniona w małżeństwie – zabrzmiało to strasznie smutno. – Przecież cię znam i wiem, jaka jesteś naprawdę.
– A dlaczego pytasz, przecież między nami już nic nie ma...
– To tobie tak się zdaje, Julka... Wciąż wiele dla mnie znaczysz.
– Nie mów tak – szepnęłam.
Poczułam się zakłopotana, winna... Ale słowa męża dały mi trochę do myślenia. Teraz, gdy Jerzy już wiedział o moim związku, powinnam poważniej zastanowić się nad tym wszystkim.
Te wakacje spędzałam w domu. Chciałam odrobić zaległości w lekturze, ale jakoś nie mogłam skupić się na czytaniu. I czułam się też niezbyt dobrze... Wciąż jakieś dolegliwości żołądkowe, zawroty głowy. A gdy któregoś ranka chwyciły mnie mdłości, postanowiłam pójść do lekarza. Zrobiłam badania, ale gdy usłyszałam diagnozę, nie wierzyłam.
– To jakiś piąty-szósty tydzień ciąży. Oczekiwałam dziecka Artura... Powinnam się cieszyć, powinnam krzyczeć z radości, ale nie byłam pewna, jak Artur zareaguje. Chociaż nie, na pewno będzie szczęśliwy, wyjedziemy razem, on na studia, ja znajdę pracę w każdej szkole, matematyków zawsze brakowało. Ucieszy się... Ale czy na pewno? Czy ojcostwo w tak młodym wieku go nie przerośnie?
– Julia, to cudownie, jesteś wspaniała – Artur podniósł mnie do góry i okręcał wokół siebie. – Czy życie nie jest piękne? No, tylko pomyśl, dostałem się na studia, będziemy mieć dziecko – cieszył się tak, jakby sam był dzieckiem. Wtedy coś mnie zakłuło w sercu, coś dziwnego. I ta myśl, która przemknęła mi jak błyskawica przez głowę. Artur zachowywał się jak dziecko...
– Bo to jest jeszcze dziecko, nie rozumiesz? – powiedział jakiś czas potem Jerzy. – Duże, piękne dziecko, dla którego związek z tobą jest tylko zabawą, niczym więcej.
– Nieprawda, nie mów tak – chciało mi się płakać. Wtedy to właśnie powiedziałam mężowi o mojej miłości, ciąży, i o tym, że chcę wyjechać. Znalazłam już nawet w internecie oferty pracy dla siebie. Byłam gotowa zacząć nowe życie.
– Jesteś zaślepiona. Wiążesz mu życie, kiedyś ci to wypomni...
Nie mogłam tego słuchać. I jeszcze ta ostatnia rozmowa z Arturem. Zaskoczył mnie, mówiąc, że zrezygnuje z dziennych studiów i będzie pracował, żeby utrzymać nasz dom.
– Będziemy mieli spore wydatki, dziecko, mieszkanie... Twoja pensja nie wystarczy na wszystko – mówił, ale w jego głosie nie słyszałam już tej radości.
– Dziecko to poważny obowiązek... Jakoś dam radę... – uśmiechnął się, ale tak jakoś z wysiłkiem... I jakby z bezradnością. I wtedy przypomniały mi się słowa męża. Że Artur sam jest jeszcze dzieckiem... Dopadła mnie niepewność. A teraz ta nieoczekiwana wizyta jego matki... I jakby jeszcze tego brakowało, Jerzy słyszał naszą rozmowę...
Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi.
– Nie przeszkadzam ci? – spytał Jerzy.
– Wejdź – rzuciłam.
– Długo o nas myślałem... I chcę cię prosić, żebyś dała szansę naszemu małżeństwu.
– Jak to? Teraz, gdy jestem w ciąży z innym? – spytałam zdumiona.
– Tak, właśnie teraz. Ja uznam to dziecko i będę je kochał, może nawet bardziej niż własne... Julka, czy ty nigdy nie pomyślałaś, że ja też pragnę dziecka. I jak bardzo cierpię, że ci go nie mogę dać...
– Nie, o tym nie myślałam... – szepnęłam.
– Zastanów się, ja uszanuję każdą twoją decyzję... Jeszcze możemy być szczęśliwi razem... z dzieckiem. Możemy wyjechać stąd na zawsze – wstał i jeszcze raz spojrzał na mnie.
– Słyszałem, co mówiła jego matka i myślę, że ona miała rację. Ja w głębi serca czułam tak samo. Nie mogłam mu jednak teraz tego powiedzieć. Musiałam pomyśleć. Zastanowić się. Ale nie w domu...
Wyszłam na miasto. Chciałam przysiąść gdzieś na chwilę, pomyśleć... Weszłam do kawiarni i przez okno obserwowałam przechodniów. Wtedy go zobaczyłam. Szedł z kolegami i jakimiś dziewczynami. Rozmawiali głośno, śmiali się, wzajemnie przekrzykiwali... Któryś z kolegów uderzył Artura w plecy, ten ze śmiechem oddał mu, zaczęli do siebie doskakiwać, żartować... Jedna z dziewczyn pociągnęła Artura za łokieć, ten chwycił ją w pasie i podniósł wysoko do góry. Chichotała piskliwie, kopała nogami. Postawił ją kawałek dalej i zaczął uciekać, a ona ze śmiechem goniła go, grożąc mu pięścią... Świetnie się bawili... Skuliłam się na swoim krześle, opuściłam nisko głowę. Nie chciałam, aby ktoś z nich mnie zauważył. Samotną panią profesor przy kawiarnianym stoliku. A już najbardziej nie chciałam, aby to był Artur. Bo nie byłam pewna jego zachowania... A gdyby tak tylko ukłonił się i rzucił zdawkowe „dobry wieczór”? Jak ja bym to zniosła... Jak to mówiła jego matka? Że Artur powinien się obracać w gronie swoich rówieśników, dziewczyn takich jak on. Miała rację... Teraz sama się o tym przekonałam. I chyba dobrze się stało, że przyszłam tu dziś na rynek i go zobaczyłam w takiej sytuacji. Bo to pomoże mi podjąć decyzję...