"Gdy powiedziałam Tomkowi, że jestem w ciąży, wzruszył ramionami i zaproponował pieniądze na zabieg. Nie chciałam o tym słyszeć, więc mnie po prostu zostawił. Urodziłam i długo łudziłam się, że Tomek nas odwiedzi. Że ruszy go sumienie i zechce zobaczyć swojego syna. Nic z tego... Kiedy w końcu udało mi się ułożyć sobie życie z dobrym człowiekiem, Tomasz przypomniał sobie o synu..." Katarzyna, 28 lat
Kiedy poznałam Tomka, byłam młoda i głupia. Miałam zaledwie osiemnaście lat. On był starszy i wierzyłam, że mądrzejszy. Przez jakiś czas to on mnie utrzymywał, bo wyprowadziłam się z domu.
Nie wiedziałam, czym Tomek się zajmuje. Nigdzie nie pracował, czasem na tydzień wyjeżdżał za granicę. Przywoził wtedy dużo pieniędzy i imprezował parę dni. Kiedy okazało się, że jestem w ciąży, wzruszył tylko ramionami.
– Czego ode mnie oczekujesz? Tego nie było w planach – powiedział. – Jak chcesz, dam ci pieniądze na skrobankę, ale do ołtarza mnie nie zaciągniesz.
Cóż, ja o skrobance nie chciałam słyszeć, więc Tomek po prostu mnie zostawił. Na szczęście moi rodzice bardzo mi pomogli. Byli przy mnie w najtrudniejszych chwilach. Mama towarzyszyla mi przy porodzie. Dziecko urodziło się niedotlenione. Trafiło do inkubatora. Nie wiedziałam, co to oznacza. Lekarze powiedzieli, że czeka go długa i żmudna rehabilitacja. Dopiero potem dowiedziałam się, że lekarze podejrzewają u Grzesia porażenie mózgowe. Cały czas, gdy byłam w szpitalu, łudziłam się, że Tomek nas odwiedzi. Że ruszy go sumienie i zechce zobaczyć swojego syna. Nic z tego...
Jak się dowiedziałam, trafił do więzienia za nielegalny handel czy przemyt. Postanowiłam starać się o alimenty od niego i w końcu je dostałam. Te pieniądze były mi bardzo potrzebne na leczenie Grzesia. Jednak gdyby nie pomoc mamy, nie dałabym sobie rady. Grześ musiał być codziennie rehabilitowany. Najpierw pod okiem specjalisty, potem robiłam to sama na zmianę z mamą. Boże, jak on strasznie płakał, gdy wykonywaliśmy te wszystkie żmudne ćwiczenia. A ja płakałam razem z nim.
– Pamiętaj, nie możesz się poddawać – powtarzała mi mama. – To od ciebie zależy, czy Grześ będzie zdrowy.
Miała rację. Nasz wysiłek nie poszedł na marne. Po kilku miesiącach okazało się, że wszelkie niepokojące objawy porażenia u Grzesia ustąpiły. Moje dziecko było zdrowe i rozwijało się prawidłowo. Znowu płakałam, ale tym razem ze szczęścia.
Nie chciałam się z nikim wiązać w obawie przed kolejnym odrzuceniem. I wtedy w moim życiu pojawił się Krzysiek. Poznałam go u koleżanki przy okazji jakiegoś spotkania towarzyskiego. Kiedy zaczął mnie podrywać, od razu powiedziałam mu o tym, że mam dziecko. Ale jemu to najwyraźniej nie przeszkadzało. Długo się starał, żeby zdobyć nasze serca. I w końcu mu się udało. Okazał się niezwykłym człowiekiem. Pokochał mnie, a mojego synka tak, jakby był jego rodzonym ojcem. Odwiedzał nas bardzo często, pomagał, jak mógł: robił zakupy, zabierał małego na spacery, czasem przygotowywał obiad. Grześ lgnął do niego jak pszczoła do miodu. Muszę przyznać, że pierwszym słowem wypowiedzianym przez niego, było właśnie „tata”, a nie „mama”. Krzysiek nie dał tego po sobie poznać, ale był bardzo wzruszony.
– Skoro Grześ mówi do mnie „tato”, może ty zechciałabyś mówić do mnie „mężu”? – zapytał któregoś dnia. Zaskoczyła mnie ta propozycja. Co prawda Krzysiek od pewnego czasu zaczął przebąkiwać coś o małżeństwie, ale nie wiedziałam, że tak szybko się zdeklaruje. Po zastanowieniu przyjęłam jego oświadczyny.
Byłam przekonana, że Krzysiek mnie kocha i jest człowiekiem, któremu można zaufać. I nie pomyliłam się. Takiego męża jak on mogę życzyć każdej kobiecie. Po roku małżeństwa zaszłam w ciążę. Krzysiek był szczęśliwy. Trochę się obawiałam, czy nie będzie tego drugiego dziecka traktował inaczej niż Grzesia. Ale niepotrzebnie. Po urodzeniu się Magdy mąż starał się równo podzielić swoją miłość pomiędzy dzieci. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że podjęłam najlepszą decyzję w życiu, wychodząc za niego. Ale niestety, stało się coś, co zburzyło naszą sielankę.
– Nie uwierzysz, kto cię szukał... – powiedziała któregoś dnia mama. – Dzwonił Tomek. Powiedział, że musi się z tobą koniecznie skontaktować. Nie wiedziałam, czy masz ochotę się z nim widzieć i czy dawać mu twój telefon?
– Co, już wyszedł z więzienia? – Na to wygląda – mama wzruszyła ramionami. – Tomek to już przeszłość – tłumaczyłam. – Sam zniknął z naszego życia i lepiej, żeby tak zostało. Wcale nie mam ochoty odnawiać z nim znajomości... Niestety, Tomek był bardzo uparty. W końcu udało mu się mnie znaleźć.
– Czego ode mnie chcesz? – zapytałam go bez ogródek.
– Chciałbym widywać swojego syna – odparł krótko.
– Szkoda, że nie wpadłeś na ten pomysł siedem lat temu, gdy twój syn się urodził...
– Tak, wiem, że Grześ trochę chorował... – jąkał się.
– Trochę? – przerwałam mu oburzona. – Mógł być poważnie upośledzony. Czy ty w ogóle wiesz, co ja przeszłam?
Tomek spuścił głowę. – Przepraszam cię, Kasiu, ale chcę wszystko naprawić. Wiesz, w więzieniu miałem dużo czasu na myślenie. Bardzo się zmieniłem. Wydoroślałem. Zrozumiałem, że od pewnych rzeczy się nie ucieknie. Bardzo chciałbym zobaczyć Grzesia – popatrzył na mnie błagalnie.
– Nie masz do niego żadnych praw. Wyrzekłeś się go, zanim się urodził... A ja już poukładałam sobie życie bez ciebie – starałam się nie rozkleić.
– Słuchaj, Kaśka, ja nie chcę rozbijać twojego małżeństwa. Ale chciałbym się czasami widywać z synem. Chcę, żeby wiedział, że jestem jego biologicznym ojcem. Pozwolisz mi na to?
Nie dałam mu od razu odpowiedzi, bo sama nie wiem, co zrobić. Dla Grzesia ojcem jest mój obecny mąż. Dlaczego mam burzyć teraz jego świat? Obawiam się, że wiadomość o „innym” tacie, i to na dodatek z kryminalną przeszłością, może niekorzystnie wpłynąć na jego psychikę. Z drugiej strony nigdy go nie okłamałam. Boję się, że dowie się prawdy od kogoś innego i będzie miał do mnie jeszcze większy żal... No i czy to w porządku wobec mojego męża, przecież on kocha Grzesia jak własnego syna. Będzie mu przykro, że Grześ spotyka się z tamtym tatą.