"Pewnego dnia zeszłam do piwnicy, gdzie mój mąż miał swój warsztat. Podsłuchałam jego rozmowę z podejrzanym chłopakiem, który składał zamówienie. To, co usłyszałam, nie mieściło mi się w głowie – czy mój mąż naprawdę myślał, że nic się nie wyda?!" Elżbieta, 53 lata
Zaczęło się od tego, że mój mąż stracił pracę.
– Zwolnili mnie – oznajmił mi pewnego dnia w kuchni i ciężko usiadł na krześle. Ukrył twarz w dłoniach i zwiesił smętnie głowę. Wyglądał, jakby od razu przybyło mu kilkanaście lat więcej.
– Nie martw się – pogłaskałam go po ręku, choć mi samej zrobiło się nieswojo. – Mamy trochę oszczędności, ja pracuję, dzieciaki odchowane, to pomogą... Nie będzie źle.
– Nie o to chodzi – spojrzał na mnie ze smutkiem. – Wiem, że damy radę. Tylko...człowiek pracuje w jednej firmie, haruje od świtu do nocy, jest na każde zawołanie, na każdy telefon... i co? Na koniec słyszę: z powodu restrukturyzacji firmy i reorganizacji zakładu musimy panu podziękować za współpracę. Ech– machnął ręką.
– Dobrze, że chociaż odprawę dostałem. Mąż był z zawodu drukarzem, pracował w firmie poligraficznej i bardzo lubił swoje zajęcie. W domu miał komputer, drukarkę i często coś tam drukował, wymyślał – a to wnuczkom jakieś książeczki, a to mi jakiś obrazek. Nawet okolicznym dzieciakom robił jakieś druki do szkoły.
– Zamierzam rozkręcić swój własny interes – poinformował mnie rano uśmiechnięty. – Mam znajomości, kontakty, kupię dobry komputer z takim specjalistycznym... programem i może jakieś drukarki – mówił zaaferowany.
– Twoje pieniądze – powiedziałam – rób, jak uważasz – pogłaskałam go po dłoni.
– Kochana jesteś – pocałował mnie w policzek – Pojadę do Poznania na targi maszyn poligraficznych. Świetnie się składa, bo zaczynają się w przyszłym tygodniu – zatarł radośnie ręce.
Pożyczył od sąsiadów busa i pojechał. Wrócił oczywiście z tym, czym chciał – jakimś komputerem i kosmicznie wyglądającymi urządzeniami.
– Zobacz! – pokazywał radosny jak dziecko. – To jest krajarka nożowa. A to gilotynka... taka malutka – pogłaskał lśniące ostrze. Ustaliliśmy, że Zenek zrobi swoje biuro w piwnicy. Od momentu, kiedy kupił te swoje zabawki, jak ja to nazywałam, mało go widziałam. Wychodził tylko, żeby coś zjeść albo się przespać.
Na początku swojej działalności mąż zajmował się drukowaniem kalendarzy, wizytówek, jakichś ulotek. Miał zajęcie, kasy trochę mniej, bo wielkich zysków z tego nie było, ale zawsze lepsze to niż nic. Jednak widziałam, że od jakiegoś czasu coś go gryzie. Chodził smętny, zamyślony. W końcu nie wytrzymał.
– Wiesz, spotkałem ostatnio znajomego – zaczął. – Jego syn chce wyjechać do Anglii, ale przydałby mu się jakiś papier wyższej uczelni.
– To mógł się uczyć – wzruszyłam ramionami. – Jaki to ma związek z tobą?
– No, ma... – zawiesił głos. – Papier wyższej uczelni... – powtórzył.
– Nie rozumiem – zmarszczyłam brwi i nagle mnie oświeciło. – Co to, to nie! – oburzyłam się. – Nie będziesz się bawił w jakieś oszustwa. Za to można pójść do więzienia! Oszalałeś chyba!
– Ale, Elu, posłuchaj. Chłopak chce wyjechać za granicę do pracy. Z takim dyplomem ukończenia wyższej szkoły będzie czuł się lepszy, mądrzejszy, a przede wszystkim wykształcony. Pojedzie bez kompleksów – tłumaczył.
– Tobie chyba na starość zupełnie odbiło! – krzyknęłam. – Czemuś nie był taki wyrozumiały dla swoich dzieci? Tylko goniłeś ich do nauki? Trzeba było porobić im dyplomy, prawa jazdy czy co tam chcieli... Teraz się zrobiłeś taki miłosierny i pomocny! – patrzyłam na niego ze złością.
– Daj spokój, powiedziałem, że się zastanowię – mąż unikał mojego wzroku.
Znałam go na tyle, żeby wiedzieć, że już podjął decyzję.
– Boże mój... Nie wierzę... – pokręciłam głową.
– Przecież to mała sprawa. Jeśli się wyda, chłopak się będzie tłumaczył, nie ja... Nie ma powodu do zmartwień, nie takie machlojki robią nasi politycy – mówił. – A poza tym on mi zapłaci tysiąc złotych za taki dyplom – zapalał się coraz bardziej.
– Brakuje ci na chleb? Na głowę ci pada? – spytałam rozeźlona.
– Nie... ale ty chciałaś zobaczyć sfinksa i piramidy – próbował wziąć mnie pod włos.
– Mnie w to nie mieszaj – powiedziałam zła i wyszłam do sklepu. – Oszalał stary – mamrotałam pod nosem.
Nie interesowałam się już losem "biednego" chłopca i jego dyplomu. Właściwie myślałam, że to skończona sprawa. Jak się jednak okazało, tak nie było. Mój mąż znalazł nowych chętnych na dyplomy wyższych uczelni. Pewnego razu zapukał ktoś do drzwi. Zenek był oczywiście w piwnicy. Na progu stał wysoki, krótko ostrzyżony chłopak.
– Pan inżynier jest? – rzucił.
– Słucham? – popatrzyłam na niego z niesmakiem.
– To chyba pomyłka.
– Nie wydaje mi się – uśmiechnął się chytrze. – A pani pewnie żona... Szukam pana Zenona.
– A tak, mąż jest u siebie – powiedziałam ogłupiała.
Młodzieniec jakoś nie sprawił na mnie dobrego wrażenia.
– Pracuje? To się dobrze składa. Mam dla niego zamówienia. Pokazałam mu drogę, ale zamiast wrócić do kuchni, cichutko poszłam za nim.
– Dwa razy prawko, raz świadectwo maturalne i licencjacik z socjologii – mówił chłopak. – Kręci się, kręci interesik – roześmiał się.
– Dobra robota – widziałam, jak mąż klepie gościa po ramieniu. – Oby tak dalej.
– Panie Zenku, razem z prawami jazdy dobrze by szły dowody rejestracyjne... Można by poszerzyć asortyment... Już kilku gości pytało się o coś takiego...
– Nie za szybko, Pawełku – roześmiał się Zenek. – Nie nadążam z robotą. A właśnie, masz tu te dyplomy... Dwie magisterki i licencjat....
– Dzięki, szefie – widziałam, jak chłopak odlicza pieniądze, które potem lądują w kieszeni mego męża. Na miękkich nogach wycofałam się z piwnicy. Usłyszałam zbyt wiele. Nie mieściło mi się w głowie – mój mąż to fałszerz!
Postanowiłam porozmawiać z nim, jak tylko ten młody człowiek opuści nasz dom.
– Jak mogłeś?! – zaatakowałam Zenona, gdy pojawił się na górze.
– O co ci chodzi, kobieto? – popatrzył na mnie zdziwiony.
– O co mi chodzi?! Co ty wyprawiasz?! Jakieś fałszerstwo pod moim dachem, oszustwa, co ty myślisz?! Że to się nie wyda?! – krzyczałam wystraszona.
– Uspokój się, wszystko jest pod kontrolą. Nic się nie wyda. Takie drobne oszustwa nie wychodzą na jaw. Policja tropi wielkich fałszerzy, ściga mafię, kto zainteresuje się jakimś tam beznadziejnym dyplomem? No, pomyśl, Elu? – tłumaczył. – Politycy robią nie takie przekręty, afera goni aferę, myślisz, że taki biedny szaraczek jak ja jest na celowniku?
– Zobaczysz, ty się jeszcze doigrasz – chyba wypowiedziałam te słowa w złą godzinę.
– Oj, ty nic nie rozumiesz! Całe życie pracowałem uczciwie, nigdy nikogo nie oszukałem, a jak się zestrzałem, wyrzucili mnie jak śmiecia... Teraz dopiero zaczynam żyć! Czy ty wiesz, ilu ludzi potrzebuje papierka? Wiesz, jaka to dla nich radość, jak dostają do ręki dyplom ukończenia wyższej uczelni?
– Ale to nielegalne! – załamałam ręce.– Słyszysz? Nielegalne! Zenek, w co się wplatałeś?! Przecież to grzech! Ciężki!
– Nie martw się – pogłaskał mnie po plecach. – Zobaczysz, będzie dobrze.
Przez parę miesięcy wszystko było w porządku. Lewy interes mego męża kwitł, choć ja drżałam na każdy niespodziewany dzwonek. I kiedy już uwierzyłam, że wszystko będzie dobrze, kiedy stwierdziłam, że mąż ma rację, bo kto się tam dopatrzy drobnych fałszerstw, Zenek wpadł... Ktoś wysłał anonim na policję, informując o nielegalnej działalności mego męża. Podał numery rejestracyjne samochodu i dni, kiedy męża można było spotkać w jego zakładzie w piwnicy. Okazało się, że służby już dawno zainteresowały się fałszowanymi dokumentami. Innymi słowy, od jakiegoś czasu był pod obserwacją policji. Tej policji, która podobno nie miała czasu zajmować się takimi drobnostkami, tylko ścigała złodziei i mafię.
Byłam wściekła na męża, zła i upokorzona. Tyle razy mu mówiłam, prosiłam, a on swoje. Najmądrzejszy na świecie, jak to facet! Nawet jak policja dokonała rewizji i znalazła maszyny poligraficzne, mój mąż nie przejął się tym specjalnie. Pokazał, że ma dokumenty na prowadzenie działalności gospodarczej oraz papiery na zamówienia od klientów na ulotki i wizytówki, i nie wie, o co chodzi. A tak naprawdę nie było dowodów tylko ten anonim i jakieś niejasne poszlaki. Myślałam, że ze wstydu zapadnę się pod ziemię, kiedy zabrali męża do aresztu – na czterdzieści osiem godzin, do wyjaśnienia. Śledztwo trwało parę tygodni, odbyły się dwie sprawy sądowe. Zenek dostał dwa lata w zawieszeniu. Wyrok był łagodny ze względu na dotychczasową niekaralność męża. Sprzedał maszyny i zamknął działalność. Nie miał wyjścia. A ja? Postanowiłam odpocząć od tego wszystkiego i wyjechać do Egiptu. Stwierdziłam, że dwutygodniowa wycieczka zrekompensuje mi cały ten stres. Na szczęście paszport miałam legalny...