"Najpierw uprzedzałam męża, że po pracy wychodzę z koleżankami, a potem wracałam do domu zaraz po siedemnastej i mówiłam, że plany się zmieniły. Później z mściwą satysfakcją obserwowałam, jak miota się nerwowo po domu, bo przecież już umówił się z blondynką..." Agnieszka, 34 lata
Gdy tylko za Albertem zamknęły się drzwi, podeszłam do szafy w sypialni. Spokojnie zaczęłam przeszukiwać jego półki z odzieżą. Poprzedniego wieczoru zauważyłam, jak upycha coś między ubraniami.
Po kilku minutach wyciągnęłam z szafy obite bordowym atłasem pudełko. Otworzyłam je ostrożnie i moim oczom ukazał się komplet złotej biżuterii z perłami. Był zachwycający.
– Sukinsyn! – mruknęłam pod nosem i rzuciłam pudełko na łóżko. – Cholerny kłamca i oszust! – syknęłam. Potem skapnęła mi na policzek jedna łza, po niej druga. Po chwili leżałam już na łóżku, z głową zakrytą poduszką, i zanosiłam się histerycznym płaczem. Bo wiedziałam, że Albert nie schował pudełka, by potem zrobić niespodziankę mnie, swojej żonie. To był prezent dla kochanki, z którą spotykał się od kilku miesięcy, sądząc, że ja się niczego nie domyślam. Że nie czuję jej zapachu na jego ciele i ubraniu, gdy wraca późnym wieczorem ze „spotkań służbowych”. Nie widzę, jaki uśmiech błąka się po jego twarzy, kiedy czyta esemesy od „swojego operatora”. Myślał, że wierzę w jego idiotyczne kłamstwa. Ale ja wiedziałam nawet, kto to jest. Pewna życzliwa osoba z jego firmy mi o tym doniosła, podała nawet nazwę restauracji, w której się spotykali, gdy Albert mówił, że ma kolację z klientem. Byłam tam tylko raz, zza okna obserwując, jak mój mąż delikatnie całuje jej dłoń, jak patrzy w jej oczy i pełnym czułości ruchem odgarnia kosmyk włosów opadający jej na policzek. Była ładna. Ładniejsza ode mnie.
Przez długi czas, choć znałam grę Alberta na wylot, udawałam, że nie wiem o jego romansie. Chodziłam smutna, chudłam, źle spałam, a on nawet nie zapytał, co mi jest. Był za bardzo zajęty pielęgnowaniem swojego tajemnego związku. Powoli rozpaczy i bezsilności zaczęła towarzyszyć wściekłość. Że tak naprawdę to on już mnie nie kocha. Nie ma dla mnie krzty szacunku. Tylko nie rozumiałam, dlaczego wobec tego ode mnie nie odchodził. Nienawidziłam go i jednocześnie kochałam. I też nie potrafiłam odejść.
Tego dnia, gdy znalazłam biżuterię, wpadł mi do głowy szatański pomysł. W akcie rozpaczy przymierzyłam biżuterię. I... już jej nie zdjęłam. Nawet gdy usłyszałam zgrzyt klucza w zamku.
– Cześć! – westchnął Albert, wchodząc do kuchni. – Masz pozdrowienia od mamy. Pyta, kie... – tu urwał, bo wreszcie był łaskaw na mnie spojrzeć. A ja stałam oparta o zlewozmywak i delektowałam się jego idiotyczną miną.
– Przepraszam, że popsułam ci niespodziankę – pomogłam mu wybrnąć z sytuacji. – Ale przypadkowo znalazłam pudełko między twoimi ubraniami, otworzyłam i... i już nie mogłam czekać, aż sam mi to wręczysz – dodałam z zachwytem.
– Czyli... podoba ci się? – spytał.
– Bardzo! – zapewniłam. – Tylko nie mam pojęcia, z jakiej to okazji – stwierdziłam. – Moje urodziny już były, imieniny mam w czerwcu, rocznica naszego ślubu jest w marcu... – wyliczałam.
– A musi być okazja? – uśmiechnął się fałszywie. – Nie mogę kupić prezentu ukochanej żonie tak po prostu?
– Możesz. I Bardzo ci dziękuję – szepnęłam. – I wiesz co? Postanowiłam, że ten komplet założę jeszcze dziś. Pójdę z tobą na tę okropnie nudną kolację z klientem – oświadczyłam radośnie. Bo Albert wczoraj mnie o niej poinformował. Nietrudno się domyślić, że kolacja była, ale z piękną blondynką. I to właśnie podczas niej miał zostać wręczony prezent.
– Co?! – wyrwał mu się okrzyk przerażenia.
– Kochanie – udałam przestraszoną. – Ale dlaczego tak zareagowałeś?
– Niby jak? – wzruszył ramionami.
– Jakbym przyłapała cię na kłamstwie! Jakbyś na przykład, jak tylu innych mężczyzn, wcale nie szedł na kolację z klientem, tylko z jakąś przyjaciółką – zaśmiałam się.
– Aga! No wiesz co! – udał oburzonego.
– Ale przecież to był żart! – bawiłam się z nim. – Wiem, że nie byłbyś do tego zdolny. Zawsze mówiliśmy, że najważniejsza jest uczciwość. Więc jestem pewna, że gdybyś nawet miał jakąś znajomą, tobyś mi o tym powiedział. Prawda? – spytałam i spojrzałam mu prosto w oczy. Ale on wbił wzrok w podłogę.
– Oczywiście – szepnął wreszcie.
– To jestem zaproszona na kolację z twoim klientem? – dociekałam.
– Tak. Jeśli się w ogóle odbędzie. Bo miał mi potwierdzić termin dziś rano, a do tej pory się nie odezwał. Bo wiesz, miał wczoraj przylecieć z Niemiec. Może spóźnił się na samolot? – doszedł już do siebie po szoku i zaczął wymyślać kłamstwa. – Na wszelki wypadek poszukam jakiejś odpowiedniej kreacji do tego kompletu – powiedziałam i zostawiłam go w kuchni.
Poszłam do sypialni i obserwowałam Alberta przez szparę w drzwiach. Chodził nerwowo po kuchni. Potem wyjął telefon komórkowy i szybko wystukiwał esemesa. Słyszałam, że natychmiast nadeszła odpowiedź. Chyba nie spodobała się Albertowi, bo zaraz potem krzyknął:
– Kochanie! Idę do kiosku. Zabrakło mi papierosów!
– Mówiłeś, że rzucasz! – przypomniałam.
– Ale nie od razu, najpierw muszę ograniczyć – mruczał i chwilę później zamykały się za nim drzwi.
Przez okno patrzyłam, jak wychodzi z klatki z telefonem przy uchu. Nie miałam wątpliwości, z kim rozmawia. Gdy wrócił, miał nowe informacje. Klient nie doleciał. Kolacja została przełożona. Zamknęłam się w łazience i długo płakałam. Wieczór spędziliśmy w domu. Oglądając telewizję. Perły spoczęły w swoim pudełku. Zaraz potem wrzuciłam je na dno szuflady z rupieciami. Wiedziałam, że nigdy więcej ich nie założę. Od tamtej pory często pogrywałam sobie w podobny sposób z Albertem. Najpierw uprzedzałam, że wychodzę z koleżankami po pracy, a potem wracałam do domu zaraz po siedemnastej i mówiłam, że plany się zmieniły. Później z mściwą satysfakcją obserwowałam, jak chodzi niespokojnie po domu i nie wie, jak wybrnąć z sytuacji. Bo przecież już umówił się z blondynką...
Ale w końcu stało się coś, czego nie spodziewał się chyba nikt z nas. Pewnego dnia w biurze zasłabłam. Prawdopodobnie z powodu życia w chorym związku i związanego z tym stresu. Szefowa kazała mi natychmiast iść do lekarza, a potem do domu. Jej polecenie wypełniłam tylko w połowie. Do specjalisty postanowiłam udać się kiedy indziej. Gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania, usłyszałam hałas z sypialni. Ostrożnie uchyliłam drzwi. Albert stał półnagi obok szafy. Kątem oka zobaczyłam, że spod łóżka wystaje ręka i zbiera damską bieliznę.
– Co tu się dzieje? – szepnęłam, choć przecież nie potrzebowałam wyjaśnień.
– Przyszedłem... Przyszedłem się przebrać – wydukał z trudem mój mąż.
– Poplamiłem się w pracy kawą, a miałem właśnie jechać na ważne spotkanie, więc pomyślałem, że wpadnę na chwilkę do domu i włożę czystą koszulę. Właśnie szukałem tej niebieskiej... – tłumaczył, drżącymi rękami rozsuwając wieszaki.
– A nie zapytasz nawet, dlaczego ja wróciłam wcześniej? – stwierdziłam zaczepnie, myśląc o tym, że pod łóżkiem ukrywa się kochanka mojego męża!
– Racja. Dlaczego? – powiedział bez zainteresowania.
– Żeby wreszcie zakończyć tę farsę? – spojrzałam na niego z żalem.
– Jaką farsę? – udał wielce zdziwionego.
– Albert. To może jest i wdzięczne w komedii, którą oglądasz w kinie. Ale gdy dzieje się naprawdę, to staje się już tylko żałosne – zrobiłam krótką przerwę. – Powiedz tej kobiecie, żeby wyszła spod łóżka. Dawno pod nim nie zamiatałam, pewnie jest cała w kurzu – dodałam, a potem wyszłam stamtąd.
Po chwili usłyszałam trzask zamykanych drzwi od mieszkania. A wreszcie w progu kuchni stanął Albert. Stał i milczał.
– Aga – zaczął wreszcie powoli. – To, co dzisiaj się stało...
– Trwa od kilku miesięcy – wyprzedziłam go, bo nie chciałam już słuchać kłamstw.
– Więc wiedziałaś! – pokręcił głową. – Dlaczego nic nie powiedziałaś? – spytał z wyrzutem.
– Chciałam dać ci szansę. Ale ty się nie przyznałeś! – prychnęłam.
– Żeby cię nie zranić – powiedział.
– I dlatego mnie oszukiwałeś? – westchnęłam. – Nie sądzisz, że szczerość byłaby najlepszym wyjściem? Ty nie musiałbyś wiecznie kręcić i kombinować, jak spotkać się z tą kobietą. Ja już dawno oswoiłabym się z myślą, że muszę zacząć życie od nowa. A ona nie musiałaby wczołgiwać się pod łóżko jak jakiś przestępca. Każdy z nas zachowałby godność. A tak? Upadliśmy wszyscy tak nisko... – westchnęłam, kręcąc głową. I nagle zrozumiałam, że już go nie kocham. I gdyby nawet mnie prosił, żebym tego nie robiła, to i tak bym odeszła. Mam jeszcze tę resztkę godności...