Zawsze uważałam, że moi rodzice stanowią małżeństwo modelowe, takie, jakie sama chciałabym mieć. Dlatego szokiem było dla mnie, gdy podczas niedzielnego obiadu, gdzieś między rosołem a roladą, mama oznajmiła, że się z ojcem rozstają. Powiedziała to tak obojętnym głosem, że dopiero po chwili dotarło do mnie znaczenie jej słów. Nie widziałam żadnego powodu takiej decyzji. Znudzenie, rutyna, wypalenie, wyczerpanie się formuły małżeństwa? W takim razie po co w ogóle się pobierać? Kaja, 31 lat
Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam na pewnym niedzielnym obiedzie…
– Rozwodzimy się z twoim ojcem.
Powiedziała to tak obojętnym głosem, że dopiero po chwili dotarło do mnie znaczenie jej słów. Małomówny ojciec skwitował tę rewelację kiwnięciem głowy i potakującym mruknięciem.
– Co? – bąknęłam, wciąż mając nadzieję, że się przesłyszałam.
– Bierzemy rozwód. Podasz kluski?
– Tak… Ale dlaczego? I nie chodzi mi o kluski.
Rodzice popatrzyli na siebie nawzajem, nim mama odpowiedziała:
– To wisiało w powietrzu. Od jakiegoś czasu. Przeżyliśmy razem wiele dobrych lat, ale potem, wiesz…
– Nie wiem! – podniosłam głos. – Nie rozumiem tego. Po co wam rozwód po pięćdziesiątce? Przecież jesteście tacy zgodni, tacy dopasowani…
– I dlatego rozwodzimy się w zgodzie, bez awantur. W zasadzie decyzja zapadła już dawno.
– Jak to: dawno? Na co czekaliście?
Znowu spojrzeli na siebie.
– Aż się wyprowadzisz i porządnie staniesz na nogi – odezwał się po raz pierwszy ojciec.
Czy to miał być przytyk do tego, że dopiero po trzydziestce opuściłam dom rodzinny? A czy to moja wina, że w dzisiejszych czasach mało którego singla stać na samodzielne mieszkanie? Dopiero po awansie i podwyżce zyskałam na tyle stabilną pozycję materialną, by pomyśleć o wyprowadzce.
– Jesteś już dorosła i w pełni samodzielna – dodała mama. – Wychowaliśmy cię najlepiej, jak umieliśmy, spełniliśmy swój obowiązek.
– Tym dla was jestem? – obruszyłam się. – Obowiązkiem?
– Oj, kochanie…
Wyszłam, nim zdążyli coś wyjaśnić. Uważałam, że pewnych rzeczy nie da się wytłumaczyć. Krążyłam po ulicach miasta, próbując uporządkować myśli. Naprawdę nic z tego nie rozumiałam.
Moi rodzice. Jedyna para, o jakiej nigdy bym nie pomyślała, że się rozwiodą. A może już nie ma takich par, tak jak nie ma nic pewnego? Każdy dokądś się spieszy, za czymś goni i nie ma czasu, by dbać o więzi z drugim człowiekiem. Co dopiero mówić o małżeństwie, które trzeba pielęgnować jak ogród, by nie zmarniało, nie zarosło chwastami, nie uschło. Ludzie wchodzą w przelotne relacje albo w ogóle unikają jakichkolwiek bliskich związków. Miałam wiele koleżanek, które twierdziły, że nigdy nie wyjdą za mąż, a jeśli nawet, to w żadnym wypadku nie urodzą dzieci. Singielki z wyboru. Singielki ideologiczne. Ja z kolei wydawałam się im staroświecka z moim marzeniem, że kiedyś spotkam odpowiedniego faceta i stworzę z nim rodzinę.
Nie zastanawiałam się dotąd zbyt intensywnie, czy mój obecny facet jest właśnie tym mężczyzną na zawsze. Byliśmy razem dopiero od pół roku. Mieliśmy czas na poważne decyzje. Z punktu widzenia mojej praktycznej mamy Darek, jako rezydent na chirurgii, dobrze rokował na przyszłość i był tak zwaną dobrą partią. Może. Ale czy miłość i dobre perspektywy wystarczą? Gdzie gwarancja, że nam się uda? Kiedyś dowodem na istnienie idealnego małżeństwa byli moim rodzice, a teraz? Czułam się tak, jakby zniknęła jedna z podwalin mojego świata.
Bezwiednie skierowałam kroki w stronę domu Darka. Pół godziny później wypłakiwałam mu się na ramieniu.
– Chyba lepiej, że teraz, niż gdy byłaś dzieckiem albo nastolatką – podsumował.
– Serio? – zdziwiłam się.
– Serio. Sama pomyśl. Dla dziecka rozwód rodziców byłby końcem świata. To znaczy teraz pewnie też nie jest ci lekko, ale rozumiesz…
– Nie bardzo.
– Dla dziecka rozwód jest tragedią, bo wali się w gruzy jego dotychczasowy świat, a dzieci to konserwatyści. Nie mówiąc już tym, że rodzice często zaczynają o ten swój skarb bezpardonowo walczyć. Kto ma przejąć opiekę, jak ustalić wizyty, alimenty, z kim Wielkanoc, z kim Wigilia… Dziecko staje się przedmiotem, jak meble, samochód, mieszkanie. Ty jesteś dorosła, nie podlegasz władzy rodziców. Możesz sama decydować, jak się odniesiesz do ich decyzji i jak sobie ułożysz z nimi relacje po rozwodzie.
Brzmiał rozsądnie, ale ja chyba cofnęłam się do czasów nastoletniego buntu.
– Ale ja nie chcę! I wciąż nie rozumiem dlaczego! – jęknęłam.
– O to już powinnaś zapytać swoich rodziców. Nie chcę zgadywać w takiej kwestii, pewnie i tak się pomylę. – Zamilkł, jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu powiedział: – Chcesz zostać na noc?
Kiwnęłam głową, że tak.
Następnego ranka poczułam się już lepiej, choć sen miałam niespokojny i kilka razy budziłam się w nocy.
– Wyglądasz okropnie – rzucił Darek na mój widok.
Z uśmiechem dałam mu kuksańca.
Wróciłam do domu z zamiarem dotarcia do sedna sprawy. Po drodze trapiły mnie niewesołe myśli. Czy i mnie to czeka, jeśli wyjdę za mąż? Znudzenie, rutyna, wypalenie, wyczerpanie się formuły małżeństwa. W takim razie po co w ogóle się pobierać? Może lepiej nie wiązać się formalnie, tylko być ze sobą, dopóki jest nam po drodze, a kiedy przestanie, po prostu się rozejść?
W domu zastałam tylko ojca. Pracował jako tłumacz i miał swoje biuro w sypialni.
– Masz kogoś – wypaliłam, gdy tylko go zobaczyłam.
Jego bezbrzeżne zdumienie oznaczało, że się pomyliłam.
– Skąd ci to przyszło do głowy?
– Nie widzę innego powodu, dla którego mielibyście się rozwodzić. I to w tym wieku?
– Niby w jakim? Poza tym, może to twoja matka ma kogoś na boku, co? – zapytał z dziwnym uśmieszkiem.
– Nabijasz się ze mnie?
– Owszem. Żadne z nas nie ma nikogo innego.
– Więc dlaczego się rozwodzicie?
– Szukasz racjonalnego wytłumaczenia… – mruknął. – To zrozumiałe. Prawda jest taka, że uznaliśmy z twoją mamą, że po prostu już czas. Kochanie... – westchnął, jakby z żalu nad sobą. Wszak nie był gadułą. – Kiedy za młodu ludzie się zakochują, myślą, że tak będzie już na zawsze. Małżeństwo to naturalna konsekwencja takiego idealistycznego podejścia. Potem pojawiają się dzieci... A motyle w brzuchu zastępuje proza życia. Zakochanie się nie trwa wiecznie. W końcu mija. Trzeba ugotować obiad, posprzątać dom… Dziecko płacze w nocy. To wszystko zmienia więzi łączące ludzi. Zakochanie przeradza się w miłość. Miłość w przyjaźń, a ta w przyzwyczajenie.
Widziałam, że ojcu coraz trudniej jest o tym mówić. W końcu zamilkł.
– To właśnie się wam przydarzyło? Przyzwyczajenie? – drążyłam.
– Chyba tak. – Uśmiechnął się smutno. – Łączyły nas dom, wspólne życie, no i ty. Ale miłości gdzieś po drodze zabrakło. Wciąż dobrze się nam razem żyło, byliśmy szczęśliwi, czy raczej zadowoleni, choć oczywiście potrafiliśmy się kłócić o drobiazgi. Wiesz przecież.
– Oj, tak.
– Ale jak długo można żyć, opierając się na przyzwyczajeniu? Spędziliśmy wspólnie parę wspaniałych lat, kilka trochę gorszych, a teraz zdecydowaliśmy, że czas pójść osobnymi ścieżkami.
– Tak po prostu?
– W sumie tak. – Wzruszył ramionami. – Nie zrozum mnie źle. Nie przestało mi zależeć na twojej matce. Jej na mnie też nie. Nie chcemy zrywać ze sobą kontaktów, palić mostów. Rozstajemy się za obopólnym porozumieniem, w zgodzie. To ważne. Będziemy przyjaciółmi, jak dotychczas, ale nie będziemy już razem mieszkać. Szczęśliwie sytuacja finansowa pozwala nam na takie rozwiązanie. Zapewne sprzedamy to mieszkanie i podzielimy się pieniędzmi. Każde z nas wynajmie sobie albo kupi inne, mniejsze. Mam nadzieję, że będziesz mnie odwiedzać. Może z czasem poznamy kogoś, kto znów obudzi te... motyle w brzuchu. Nie jesteśmy jeszcze tacy starzy. Ale nie jesteśmy też najmłodsi, dlatego nie chcemy dłużej czekać.
I tyle? Moi rodzice rozwodzą się, bo ich miłość przeszła w przyzwyczajenie. Po prostu. Nie ma romansu, zdrady, awantur, złych emocji, uznali tylko, że ich drogi się rozeszły. Ojciec musiał się domyślić, o czym myślę, bo powiedział:
– To nie znaczy, że z tobą będzie tak samo. Może ty ze swoim wybrankiem będziecie żyć długo i szczęśliwie, jak w bajce, kto wie. To, że my z matką podjęliśmy taką, a nie inną decyzję, nie musi oznaczać, że tobie się nie uda.
Kochany tato. Jak zawsze próbował mnie pocieszać. Tylko, no właśnie, kto wie…