"Nie mogłam uwierzyć, że moi rodzice się rozwodzą. Nie było romansu, zdrady, awantur...
Każdy dokądś się spieszy, za czymś goni i nie ma czasu, by dbać o więzi z drugim człowiekiem
Fot. Adobe Stock

"Nie mogłam uwierzyć, że moi rodzice się rozwodzą. Nie było romansu, zdrady, awantur...

Zawsze uważałam, że moi rodzice stanowią małżeństwo modelowe, takie, jakie sama chciałabym mieć. Dlatego szokiem było dla mnie, gdy podczas niedzielnego obiadu, gdzieś między rosołem a roladą, mama oznajmiła, że się z ojcem rozstają. Powiedziała to tak obojętnym głosem, że dopiero po chwili dotarło do mnie znaczenie jej słów. Nie widziałam żadnego powodu takiej decyzji.  Znudzenie, rutyna, wypalenie, wyczerpanie się formuły małżeństwa? W takim razie po co w ogóle się pobierać?  Kaja, 31 lat

Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam na pewnym niedzielnym obiedzie…
– Rozwodzimy się z twoim ojcem.
Powiedziała to tak obojętnym głosem, że dopiero po chwili dotarło do mnie znaczenie jej słów. Małomówny ojciec skwitował tę rewelację kiwnięciem głowy i potakującym mruknięciem.

Decyzję o rozwodzie podjęli już wcześniej

– Co? – bąknęłam, wciąż mając nadzieję, że się przesłyszałam.
– Bierzemy rozwód. Podasz kluski?
– Tak… Ale dlaczego? I nie chodzi mi o kluski.
Rodzice popatrzyli na siebie nawzajem, nim mama odpowiedziała:
– To wisiało w powietrzu. Od jakiegoś czasu. Przeżyliśmy razem wiele dobrych lat, ale potem, wiesz…
– Nie wiem! – podniosłam głos. – Nie rozumiem tego. Po co wam rozwód po pięćdziesiątce? Przecież jesteście tacy zgodni, tacy dopasowani…
– I dlatego rozwodzimy się w zgodzie, bez awantur. W zasadzie decyzja zapadła już dawno.
– Jak to: dawno? Na co czekaliście?
Znowu spojrzeli na siebie.
– Aż się wyprowadzisz i porządnie staniesz na nogi – odezwał się po raz pierwszy ojciec.
Czy to miał być przytyk do tego, że dopiero po trzydziestce opuściłam dom rodzinny? A czy to moja wina, że w dzisiejszych czasach mało którego singla stać na samodzielne mieszkanie? Dopiero po awansie i podwyżce zyskałam na tyle stabilną pozycję materialną, by pomyśleć o wyprowadzce.
– Jesteś już dorosła i w pełni samodzielna – dodała mama. – Wychowaliśmy cię najlepiej, jak umieliśmy, spełniliśmy swój obowiązek.
– Tym dla was jestem? – obruszyłam się. – Obowiązkiem?
– Oj, kochanie…

Nie mogłam w to uwierzyć!

Wyszłam, nim zdążyli coś wyjaśnić. Uważałam, że pewnych rzeczy nie da się wytłumaczyć. Krążyłam po ulicach miasta, próbując uporządkować myśli. Naprawdę nic z tego nie rozumiałam.
Moi rodzice. Jedyna para, o jakiej nigdy bym nie pomyślała, że się rozwiodą. A może już nie ma takich par, tak jak nie ma nic pewnego? Każdy dokądś się spieszy, za czymś goni i nie ma czasu, by dbać o więzi z drugim człowiekiem. Co dopiero mówić o małżeństwie, które trzeba pielęgnować jak ogród, by nie zmarniało, nie zarosło chwastami, nie uschło. Ludzie wchodzą w przelotne relacje albo w ogóle unikają jakichkolwiek bliskich związków. Miałam wiele koleżanek, które twierdziły, że nigdy nie wyjdą za mąż, a jeśli nawet, to w żadnym wypadku nie urodzą dzieci. Singielki z wyboru. Singielki ideologiczne. Ja z kolei wydawałam się im staroświecka z moim marzeniem, że kiedyś spotkam odpowiedniego faceta i stworzę z nim rodzinę.
Nie zastanawiałam się dotąd zbyt intensywnie, czy mój obecny facet jest właśnie tym mężczyzną na zawsze. Byliśmy razem dopiero od pół roku. Mieliśmy czas na poważne decyzje. Z punktu widzenia mojej praktycznej mamy Darek, jako rezydent na chirurgii, dobrze rokował na przyszłość i był tak zwaną dobrą partią. Może. Ale czy miłość i dobre perspektywy wystarczą? Gdzie gwarancja, że nam się uda? Kiedyś dowodem na istnienie idealnego małżeństwa byli moim rodzice, a teraz? Czułam się tak, jakby zniknęła jedna z podwalin mojego świata.

Darek próbował mnie uspokajać

Bezwiednie skierowałam kroki w stronę domu Darka. Pół godziny później wypłakiwałam mu się na ramieniu.
– Chyba lepiej, że teraz, niż gdy byłaś dzieckiem albo nastolatką – podsumował.
– Serio? – zdziwiłam się.
– Serio. Sama pomyśl. Dla dziecka rozwód rodziców byłby końcem świata. To znaczy teraz pewnie też nie jest ci lekko, ale rozumiesz…
– Nie bardzo.
– Dla dziecka rozwód jest tragedią, bo wali się w gruzy jego dotychczasowy świat, a dzieci to konserwatyści. Nie mówiąc już tym, że rodzice często zaczynają o ten swój skarb bezpardonowo walczyć. Kto ma przejąć opiekę, jak ustalić wizyty, alimenty, z kim Wielkanoc, z kim Wigilia… Dziecko staje się przedmiotem, jak meble, samochód, mieszkanie. Ty jesteś dorosła, nie podlegasz władzy rodziców. Możesz sama decydować, jak się odniesiesz do ich decyzji i jak sobie ułożysz z nimi relacje po rozwodzie.
Brzmiał rozsądnie, ale ja chyba cofnęłam się do czasów nastoletniego buntu.
– Ale ja nie chcę! I wciąż nie rozumiem dlaczego! – jęknęłam.
– O to już powinnaś zapytać swoich rodziców. Nie chcę zgadywać w takiej kwestii, pewnie i tak się pomylę. – Zamilkł, jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu powiedział: – Chcesz zostać na noc?
Kiwnęłam głową, że tak.
Następnego ranka poczułam się już lepiej, choć sen miałam niespokojny i kilka razy budziłam się w nocy.
– Wyglądasz okropnie – rzucił Darek na mój widok.
Z uśmiechem dałam mu kuksańca.

Czy i mnie to czeka, jeśli wyjdę za mąż? 

Wróciłam do domu z zamiarem dotarcia do sedna sprawy. Po drodze trapiły mnie niewesołe myśli. Czy i mnie to czeka, jeśli wyjdę za mąż? Znudzenie, rutyna, wypalenie, wyczerpanie się formuły małżeństwa. W takim razie po co w ogóle się pobierać? Może lepiej nie wiązać się formalnie, tylko być ze sobą, dopóki jest nam po drodze, a kiedy przestanie, po prostu się rozejść?
W domu zastałam tylko ojca. Pracował jako tłumacz i miał swoje biuro w sypialni.
– Masz kogoś – wypaliłam, gdy tylko go zobaczyłam.
Jego bezbrzeżne zdumienie oznaczało, że się pomyliłam.
– Skąd ci to przyszło do głowy?
– Nie widzę innego powodu, dla którego mielibyście się rozwodzić. I to w tym wieku?
– Niby w jakim? Poza tym, może to twoja matka ma kogoś na boku, co? – zapytał z dziwnym uśmieszkiem.
– Nabijasz się ze mnie?
– Owszem. Żadne z nas nie ma nikogo innego.
– Więc dlaczego się rozwodzicie?
– Szukasz racjonalnego wytłumaczenia… – mruknął. – To zrozumiałe. Prawda jest taka, że uznaliśmy z twoją mamą, że po prostu już czas. Kochanie... – westchnął, jakby z żalu nad sobą. Wszak nie był gadułą. – Kiedy za młodu ludzie się zakochują, myślą, że tak będzie już na zawsze. Małżeństwo to naturalna konsekwencja takiego idealistycznego podejścia. Potem pojawiają się dzieci... A motyle w brzuchu zastępuje proza życia. Zakochanie się nie trwa wiecznie. W końcu mija. Trzeba ugotować obiad, posprzątać dom… Dziecko płacze w nocy. To wszystko zmienia więzi łączące ludzi. Zakochanie przeradza się w miłość. Miłość w przyjaźń, a ta w przyzwyczajenie.
Widziałam, że ojcu coraz trudniej jest o tym mówić. W końcu zamilkł.

W ich związku zaczęło brakować miłości...

– To właśnie się wam przydarzyło? Przyzwyczajenie? – drążyłam.
– Chyba tak. – Uśmiechnął się smutno. – Łączyły nas dom, wspólne życie, no i ty. Ale miłości gdzieś po drodze zabrakło. Wciąż dobrze się nam razem żyło, byliśmy szczęśliwi, czy raczej zadowoleni, choć oczywiście potrafiliśmy się kłócić o drobiazgi. Wiesz przecież.
– Oj, tak.
– Ale jak długo można żyć, opierając się na przyzwyczajeniu? Spędziliśmy wspólnie parę wspaniałych lat, kilka trochę gorszych, a teraz zdecydowaliśmy, że czas pójść osobnymi ścieżkami.
– Tak po prostu?
– W sumie tak. – Wzruszył ramionami. – Nie zrozum mnie źle. Nie przestało mi zależeć na twojej matce. Jej na mnie też nie. Nie chcemy zrywać ze sobą kontaktów, palić mostów. Rozstajemy się za obopólnym porozumieniem, w zgodzie. To ważne. Będziemy przyjaciółmi, jak dotychczas, ale nie będziemy już razem mieszkać. Szczęśliwie sytuacja finansowa pozwala nam na takie rozwiązanie. Zapewne sprzedamy to mieszkanie i podzielimy się pieniędzmi. Każde z nas wynajmie sobie albo kupi inne, mniejsze. Mam nadzieję, że będziesz mnie odwiedzać. Może z czasem poznamy kogoś, kto znów obudzi te... motyle w brzuchu. Nie jesteśmy jeszcze tacy starzy. Ale nie jesteśmy też najmłodsi, dlatego nie chcemy dłużej czekać.
I tyle? Moi rodzice rozwodzą się, bo ich miłość przeszła w przyzwyczajenie. Po prostu. Nie ma romansu, zdrady, awantur, złych emocji, uznali tylko, że ich drogi się rozeszły. Ojciec musiał się domyślić, o czym myślę, bo powiedział:
– To nie znaczy, że z tobą będzie tak samo. Może ty ze swoim wybrankiem będziecie żyć długo i szczęśliwie, jak w bajce, kto wie. To, że my z matką podjęliśmy taką, a nie inną decyzję, nie musi oznaczać, że tobie się nie uda.
Kochany tato. Jak zawsze próbował mnie pocieszać. Tylko, no właśnie, kto wie…

 

Czytaj więcej