"Miłość potrafi zaskoczyć! Zwłaszcza wtedy, kiedy zupełnie się jej nie spodziewamy..."
Fot. 123 RF

"Miłość potrafi zaskoczyć! Zwłaszcza wtedy, kiedy zupełnie się jej nie spodziewamy..."

"Mój mąż mocno mnie zranił. Po tym, jak odszedł z sąsiadką, byłam pewna, że już nigdy nikomu nie zaufam. Pewnego dnia dałam się jednak zaprosić na kawę przypadkowo poznanemu mężczyźnie. Facet był oczytany, kulturalny i sympatyczny. Co miałam do stracenia...?" Zofia, 51 lat

Pamiętam doskonale dzień, w którym pierwszy raz zobaczyłam Artura. Spieszyłam się wtedy na tramwaj. Pędziłam i niemal wpadłam pod rower, który niespodziewanie wyjechał zza rogu kamienicy. Z tego wszystkiego upuściłam torebkę, z której wysypało się kilka rzeczy, i boleśnie wykręciłam sobie nogę, bo źle stanęłam.
– Idiota! To jest chodnik, nie ścieżka rowerowa! – rzuciłam pod adresem faceta, który prawie mnie staranował.
– Przepraszam, ale to pani na mnie wpadła – rzucił spokojnym tonem, po czym zsiadł z roweru i schylił się, żeby pomóc mi pozbierać pogubione rzeczy.
– Wpadłam, bo nie spodziewałam się roweru! Zresztą nieważne, zaraz mi tramwaj ucieknie – powiedziałam z malującą się na twarzy złością. Porwałam torebkę i wyminęłam rowerzystę w wąskim przejściu. I pewnie szybko bym o tym incydencie zapomniała, gdyby nie to, że kilka dni później zobaczyłam go w bibliotece, w której pracuję.

Zaprosił mnie na kawę. Co miałam do stracenia?

Wypożyczał książkę o historii Katalonii, biografię Antoniego Gaudiego i „Cień wiatru” Zafona. Na mój widok szeroko się uśmiechnął i zapytał, czy złapałam wtedy tramwaj.
– Owszem. A pan, mam nadzieję, nikogo nie staranował – rzuciłam ostro.
– Szczęściem nie. Hm, to dziwne, bo bywam tu kilka razy w miesiącu, a nigdy wcześniej pani nie widziałem – powiedział, zupełnie niezrażony moim niesympatycznym tonem.
– To dlatego, że zmieniłam dział. Wcześniej pracowałam na górze, w czytelni językowej – odparłam.
– I wszystko jasne. Przepraszam, nie przedstawiłem się. Artur – uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Sam nie wiem, po co to mówię, skoro napisane jest na karcie bibliotecznej – dodał. Nie mogłam się nie roześmiać.
– Zofia – powiedziałam, biorąc od niego książki. – Interesuje się pan Katalonią? – zapytałam z czystej grzeczności.
– Tak, zwłaszcza kulturą i architekturą Barcelony. Chociażby taki Gaudi... Wiedziała pani, że zginął pod kołami tramwaju? Straszna strata, prawda?
– Gaudiego potrącił tramwaj? Nie miałam pojęcia – przyznałam, skanując wypożyczane przez czytelnika pozycje. – Proszę bardzo – dodałam, podając mu plik woluminów. – Książki można trzymać przez miesiąc – pouczyłam go, chociaż pewnie świetnie o tym wiedział.
Dziękuję. To co? Może kawa? – zaproponował. Zaczerwieniłam się nagle, co zawsze doprowadzało mnie do szału. „Bo czy pięćdziesięciolatki mogą się jeszcze czerwienić niczym spłoszone pensjonarki?”, przeszło mi przez myśl, po czym zdałam sobie sprawę, że Artur czeka na moją odpowiedź. Spojrzałam na niego. Owszem, niczego sobie. Ale przecież obiecywałam sobie, że już nigdy, przenigdy nie zaufam żadnemu mężczyźnie. Po tym, jak mój mąż odszedł z sąsiadką, wciąż jeszcze w miejscu serca miałam bolesną, jątrzącą się ranę. Z drugiej jednak strony to przecież tylko kawa, nic wielkiego. Facet był oczytany, kulturalny i sympatyczny. Co mam do stracenia? – pomyślałam i... dałam mu swój numer.

Dobrze się nam rozmawiało, jakbyśmy znali się od lat

Kawę wypiliśmy na dachu jednego z hoteli, z którego roztaczał się piękny widok na pobliskie góry. Bałam się tego spotkania, odwykłam od randek, ale okazało się, że rozmowa z Arturem przypomina pogawędkę ze starym przyjacielem – jedząc deser, zdałam sobie sprawę, że czuję się tak, jakbyśmy znali się od wielu lat. Na szybkiego drinka poszliśmy do knajpki w dole ulicy, gdzie grali muzykę na żywo. Kiedy ruszyliśmy w stronę mojego domu, wreszcie odważyłam się zapytać, czy ma rodzinę. Powiedział, że już nie i wyraźnie posmutniał.
– Przepraszam, jeśli sprawiłam ci przykrość – szepnęłam.
– Nie przepraszaj, Zosiu. Po prostu pewne rany nigdy się nie goją... Miałem kiedyś córkę. A może nadal gdzieś ją mam, bo chyba wciąż jeszcze nie pogodziłem się z myślą, że Kama może nie żyć... – westchnął.
– Kiedy zawaliła pierwszy rok studiów, wyjechała do Hiszpanii. Chciała popracować jako barmanka, zawsze marzyła o Barcelonie. Przez pierwsze dwa miesiące regularnie się z nami kontaktowała, a później przepadła. Nawet nie wiesz, ile razy błądziłem po mieście, szukając w tłumie jej twarzy. Przez te wszystkie lata wracałem do Hiszpanii kilkadziesiąt razy, wciąż wierząc, że ją znajdę, a Barcelona stała się moją obsesją. Uczyłem się nazw ulic, historii miasta, nawiązywałem kontakty z różnymi ludźmi, nachodziłem policjantów. Niestety, mojej córki nigdy nie odnaleziono. Ani żywej, ani martwej – powiedział cicho.
– Powoli uczę się z tym żyć, wiesz? – dodał łamiącym się głosem.
– A twoja żona? Matka Kamy?
– Nie żyje. Przedawkowała leki uspokajające kilka miesięcy po zaginięciu naszej córki. Do dziś nie wiem nawet, czy zabiła się umyślnie, czy po prostu nieświadomie wzięła za dużo proszków. Rozpłakałam się, bo w życiu nie słyszałam tak tragicznej rodzinnej historii.
– Nie płacz, proszę. Łzy tutaj nie pomogą – Artur objął mnie ramieniem, gdy w milczeniu szliśmy przez pełne roześmianych ludzi ulice.
– Wiesz, że jesteś pierwszą kobietą, z którą się umówiłem? – powiedział, kiedy dotarliśmy pod moją bramę. – Odkąd odeszła Irka, kobiety się przy mnie kręciły, ale nawet nie patrzyłem w ich stronę. Dopiero ty... Sam nie wiem, może to przez twoje oczy? Zauroczyły mnie te błyskające w nich ogniki nicponia – roześmiał się.
– Nicponia?! Uważaj, co mówisz – zażartowałam.
Pocałował mnie chwilę później. Zaskoczył mnie tym pocałunkiem, ale też rozczulił.
– No nie patrz tak, proszę – szepnął przepraszającym tonem. – Dawno temu nauczyłem się, że nie należy odkładać przyjemności na jutro.
– Bo jutra może nie być – powiedziałam cicho.
– Właśnie – przyznał. – Masz czas w niedzielę? Moglibyśmy iść razem na koncert.
– Mam – powiedziałam.
– Zadzwonię jutro w takim razie – uśmiechnął się.

Od tamtej chwili jesteśmy niemal nierozłączni

Zanim weszłam do bramy, patrzyłam rozmarzona, jak znika w dole ulicy, a serce biło mi zdecydowanie zbyt szybko. Arytmia? A może po prostu zakochanie? Nie mogłam się doczekać kolejnego spotkania. A kiedy zobaczyliśmy się w niedzielne popołudnie, od razu poczułam się jak nastolatka – byłam tak cudownie podekscytowana, kiedy mnie przytulił i pocałował. Tym razem ja zdobyłam się na szczerość i opowiedziałam smutne losy swojego nieudanego małżeństwa. Po powrocie z niedzielnej randki wyjęłam z szuflady czarny worek na śmieci i systematycznie, szafka po szafce, wyjmowałam rzeczy po byłym mężu i pakowałam je do worka. Przez pięć ostatnich lat płakałam nocami w poduszkę, marząc o powrocie Marcina. Ale nagle, zupełnie niespodziewanie, zachciało mi się żyć bez niego, a wspomnienie naszego małżeństwa stało się jakieś takie nijakie. A potem uśmiechnęłam się na myśl o Arturze.
Od tamtego czasu minął ponad rok, a my cieszymy się sobą każdego dnia. Miłość potrafi zaskoczyć – pomyślałam. Zwłaszcza wtedy, kiedy zupełnie się jej nie spodziewamy. 

 

Czytaj więcej