"Cieszyłem się jak głupi, gdy przyjęli mnie na politechnikę. Myślałem, że Basia też się ucieszy, ale ona tylko się wściekła. – Myślisz, że jesteś lepszy, bo się z ciebie studencik zrobił, a ja dalej na kasie w markecie będę robiła?! – wrzasnęła. Podłamałem się. – Ona pociągnie cię w dół – ostrzegł mnie ojciec..." Artur, 22 lata
"Baby nigdy nie zrozumiesz”, ciągle mam w uszach to stwierdzenie ojca, który po piętnastu latach spędzonych z moją mamą postanowił się z nią rozwieść. Zamieszkał sam w wynajętej kawalerce. „Byle z dala od tej kobiety”, wyjaśniał mi, wówczas dziesięcioletniemu chłopakowi.
Wtedy nie mogłem zrozumieć słów ojca, byłem za młody, by pojąć niuanse relacji damsko-męskich. W głowie mi się nie mieściło, że małżonkowie mogą się tak bardzo nawzajem nie lubić. „Przecież kiedyś się kochaliście, chcieliście być razem, mamo, tato!”, rozmyślałem. Marzyłem, by się zeszli na nowo, bo wcale nie wyglądało na to, że między nimi jest aż tak źle. Nie kłócili się za bardzo, nie słyszałem też nic o zdradzie. Dopiero znacznie później dotarło do mnie, że chodziło tu o tę słynną „niezgodność charakterów”. W każdym razie obiecałem sobie, że mnie w przyszłości coś takiego nie spotka, że jak już się zakocham w jakiejś dziewczynie, to nigdy jej nie zostawię. A moje małżeństwo na pewno będzie inne. Ja się będę starał. O tym, jak bardzo nie znałem się na życiu, przekonałem się już po dziesięciu latach.
Cieszyłem się jak głupi, gdy dostałem się na studia na wymarzony kierunek techniczny. Byłem przekonany, że Basia, moja narzeczona, też się ucieszy z tego powodu. W końcu mieliśmy się pobrać za jakiś czas, a ja byłbym już inżynierem. Na pewno miałbym przed sobą niezłe perspektywy: dobrą pracę i zarobki. Dbałbym o Basię, mielibyśmy dzieci i mieszkanie na kredyt.
– I co z tego, że idziesz na studia? – usłyszałem tymczasem od niej. – A jedź sobie do miasta! Zostaw mnie tu samą, ja się nigdzie nie wybieram! Myślisz, że jesteś lepszy, bo się z ciebie studencik zrobił, a ja dalej na kasie w markecie będę robiła?
Otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia.
– Aleee, o czym ty mówisz, Basieńko?
– Nie przesłyszałeś się. – Wzięła się pod boki. – Ty będziesz w wielkim mieście balował, a ja w tej dziurze zostanę!
– Przecież też możesz zrobić maturę i zacząć studia – tłumaczyłem jej. – O, pomyśl, ile pracy jest choćby dla pielęgniarek...
– Akurat! Dla pielęgniarek, też wymyśliłeś! – prychnęła. – Dobrze wiesz, że nie lubię się uczyć. Człowieka nie ocenia się po tym, jakie ma wykształcenie, tylko po tym, jaki jest – wygłosiła „mądrość” zaczerpniętą pewnie z internetu i zakończyła mocnym stwierdzeniem:
– Rób sobie, co chcesz, Arturku.
Obróciła się na pięcie i znikła mi z oczu. Byłem załamany, bo naprawdę ją kochałem. Mogłem o tym pogadać z mamą, ale poszedłem do ojca.
– Nie chcę się powtarzać, ale chyba ci kiedyś o tym mówiłem... – westchnął ojciec.
– Ale, tato, co mam zrobić? Zrezygnować ze studiów? Zostać tu z nią? – spytałem.
– Zgłupiałeś, młody? Jej nie dogodzisz! To nie jest dziewczyna dla ciebie. Brak jej ambicji, jest leniwa, ciągnie cię w dół. Jeszcze niejedną kobietę w życiu poznasz. A teraz lepiej myśl o studiach.
No więc siedzę i myślę. Mam jeszcze chwilę do wyjazdu...