"U Stefana było miło. Pachniało kawą, dom był wysprzątany. Rozmawialiśmy, wspominaliśmy dawne czasy i… Boże, jak to powiedzieć, nadal nas do siebie ciągnęło. Stefan był wdowcem, ja wdową, więc nie było przeszkód, żeby odnowić znajomość." Bożena, 68 lat
– Cześć, mamo! – usłyszałam w telefonie markotny głos córki.
– Coś się stało, Natalko? – zaniepokoiłam się.
– A, jestem zmartwiona, bo Janka w nocy miała stan podgorączkowy i dziś zaczęła kichać. To na pewno początek przeziębienia. Już ją nafaszerowałam sokiem z wyciskanych pomarańczy, zobaczymy, czy witamina C pomoże…
– Ojej, to niedobrze. Coś dużo choruje ta nasza kruszyna.
– Według lekarki w normie, oczywiście jak na przedszkolaka. Ale dopiero co wróciłam do pracy, te moje ciągłe chorobowe chyba irytują ludzi.
– To twoje prawo. Przecież wszyscy chcą, żeby rodziły się dzieci, które kiedyś będą pracować.
– Wiem, wiem, ale już we wtorek mam ważne spotkanie i koniecznie muszę być w firmie, a Mikołaj wyjeżdża jutro na trzy dni do Poznania. Ma tam dobre zlecenie. No i mamuś, chciałam zapytać, czy byś nie przyjechała do nas?
– Pewnie, że przyjadę, ale dopiero w niedzielę wieczorem, bo mam jutro spotkanie u Stasi.
– Cudownie, mamuś, dzięki! – ucieszyła się.
Gdy przyjechałam, Janeczka leżała w łóżku, a Natalia jej czytała. Mała miała lekką gorączkę, o pójściu do przedszkola nie było więc mowy.
– Moje maleństwo!
– Babusia! – zawołała wnuczka.
Przytuliłam małą, a gdy zasnęła, poszłyśmy z córką do kuchni. Mikołaj przygotował kolację i zaczęliśmy jeść.
– Ale tu teraz pięknie! – powiedziałam, patrząc przez okno. – Ta brzoza jest urocza, a jak pięknie kołyszą się jej gałęzie na wietrze.
– No właśnie przez tę brzozę mamy zatarg z sąsiadem – rzucił Mikołaj. – Już podczas remontu ciągle mnie pytał, kiedy ją zetniemy.
– Ściąć takie piękne drzewo? – oburzyłam się.
– Dla niego to „wstrętne krzaczysko”. Podobno zacienia mu grządki, wiosną pyli, latem zrzuca setki nasion, a jesienią liście. No dramat… Nic nie szkodzi, że wokół rosną inne drzewa, według pana Stefana ta brzoza to samo zło. A przecież jest urocza i taka duża – mówiła Natalia.
– Tak, już raz ją trochę poprzycinałem, ale jemu chodzi o to, żeby drzewa w ogóle nie było.
– Powiedzcie mu, że nie możecie jej wyciąć z powodu przepisów.
– Na swojej posesji możemy.
– No ale chyba tego nie zrobicie?
– Pożyjemy, zobaczymy. Mamy nadzieję, że pan Stefan się uspokoi. Może zrozumie, że drzewa są piękne i potrzebne w mieście, że dzięki nim ma czystsze powietrze…. – powiedziała Nati.
– Te sąsiedzkie spory to ciężka sprawa. Potrzebny jest spokój w ich rozwiązywaniu – przyznałam.
Następnego dnia młodzi ruszyli do pracy, a ja zostałam z wnusią. Rano zjadła małe śniadanko, potem zrobiłam jej inhalację i podałam lekarstwo. Poczuła się lepiej i nawet chciała malować farbami. Szybko się jednak zmęczyła, więc położyłam ją do łóżka.
Gdy spała, postanowiłam przygotować młodym obiad. Zostało mięso z niedzieli, więc obrałam tylko ziemniaki i zrobiłam mizerię. Chciałam jeszcze dodać koperek. Wyszłam więc do ogródka, gdzie Natalka miała kilka grządek z ziołami. Właśnie zabrałam się za zrywanie, gdy zza płotu z tui usłyszałam męski głos:
– No nie, ta brzoza znowu rzuca cień na grządkę z pomidorami. Czemu jej nie zetną? Przyjdzie mocna burza i drzewo zwali im się na dom...
Ruszyłam w stronę głosu, bo wydał mi się znajomy. Byłam ciekawa, jak też wygląda nielubiany sąsiad mojej córki. Z garścią kopru w ręku zaczaiłam się za tujami. Patrzyłam na mężczyznę z niedowierzaniem. To chyba… Stefan z klasy „c”, mój szkolny adorator! Zakradłam się jeszcze kawałek wzdłuż żywopłotu.
Sąsiad usiadł na ławce przy krzaku róż. Przyszedł do niego szarobury kot i wskoczył mu na kolana. Mężczyzna głaskał go po łebku, kot mruczał, on też się uspokoił i nawet zanucił jakąś znajomą melodię. „Może nie taki diabeł straszny, jak go malują”, przeszło mi przez myśl i nagle z moich ust wydobyły się słowa piosenki, którą nucił sąsiad Natalki.
– „Więc chodź, pomaluj mój świat na żółto i na niebiesko...”
Zatrzymałam się i zakryłam ręką usta.
– O! Dzień dobry! – rzucił sąsiad.
– Dzień dobry! – Uśmiechnęłam się promiennie, wychodząc zza krzaków.
– Boże… Czy mnie oczy nie mylą? Bożenka? – zdziwił się.
– Tak, Bożenka… Witaj, Stefan!
– Matko, ile to już lat?!
– A kto by liczył, ważne, że się spotykamy… No ale ze czterdzieści lat to się chyba nie widzieliśmy.
– Skąd się tutaj wzięłaś?
– Przyjechałam do córki, bo wnusia zachorowała. Natalia mieszka tu od jesieni zeszłego roku, wcześniej remontowali dom, ale to pewnie wiesz.
– Ale jakoś wcześniej tu ciebie nie widziałem…
– Byłam już kilka razy, tylko zimą, a wtedy siedzi się w domu. Ja ciebie też zobaczyłam dopiero dzisiaj.
– Niesamowite…
– I jak się sprawuje moja Natalka jako sąsiadka? – zapytałam niewinnie.
Stefan podrapał się po głowie, jakby chwilę się zastanawiał.
– W sumie… dobra z niej sąsiadka. Chociaż mieliśmy zatarg o tę brzozę. Patrz, jakie wielkie drzewo wyrosło. Za duże jak na przydomowy ogródek.
– No coś ty, Stefciu, przecież ta brzoza jest piękna!
– Może i piękna, ale ile po niej sprzątania, poza tym zacienia moje grządki. No i co najważniejsze, jest niebezpieczna. Jak przyjdzie jedna z tych gwałtownych, letnich burz, to drzewo może im zniszczyć dom. Ostrzegałem młodych. Sąsiad, świętej pamięci Tadziu, posadził tu cztery brzozy, a potem z nimi walczył. Jedna właśnie podczas letniego orkanu spadła mu na taras. Na szczęście nic się nie stało, ale strachu się najedliśmy, bo trzasnęło z takim hukiem, jakby coś wybuchło. Mnie gałęzie zniszczyły płot i kwiaty, ale nie powiem, Tadeusz pokrył koszty naprawy, a jego żona, ta, co sprzedała twojej Natalii dom, dała mi pelargonie. Ale widzisz, to nie jest tak, że ubzdurałem sobie coś złośliwie, bo myślę, że młodzi właśnie tak to przedstawiają…
Pokiwałam głową, teraz to ja musiałam się zastanowić.
– Porozmawiam z nimi – obiecałam.
– Porozmawiaj, Bożenko… A swoją drogą, pięknie wyglądasz, jak zawsze zresztą – dodał Stefan i jeszcze zaprosił mnie na popołudniową kawę, bo nie mogłam zbyt długo rozmawiać ze względu na małą.
Kiedy dzieci wróciły z pracy, oznajmiłam, że idę do sąsiada na kawę. Natalka zaczęła się śmiać, a Mikołaj patrzył na mnie jak na kosmitkę.
– No tak… Nawet nie wiecie, że za płotem mieszka moja szkolna miłość, Stefan, piłkarz szkolnej drużyny i najlepszy matematyk. Gdy wyjechał na studia, nasze drogi się rozeszły. Spotkałam go dopiero dzisiaj rano – opowiadałam.
– Co?! – Natalka nie mogła uwierzyć.
– Ano tak czasem bywa. Świat jest mały. A zmieniając temat, Janinka zjadła zupkę i trochę ziemniaczków z mizerią, kotleta nie chciała. Dostała lekarstwo i śpi. A ja znikam na jakiś czas… – rzuciłam, malując usta.
Przeszłam kilka metrów ulicą i już byłam przy sąsiedniej posesji. Stefan stał na ganku i czekał na mnie. „Kurczę, facet dobrze się trzyma. Zero brzucha, ogorzały od pracy w ogrodzie, może tylko trochę posiwiał”, myślałam. Ale ja też dobrze się trzymałam. Dbałam o siebie, a po śmierci męża, wyjścia do klubu fitness stały się moją największą radością. Dużo też jeździłam na rowerze, a to dobrze robi na nogi i pośladki.
– Dobrze cię widzieć, Bożenko! Naprawdę! – przywitał mnie.
– Ciebie również! – rzuciłam i zerknęłam w stronę domu córki.
Młodzi stali w oknie, patrząc z niedowierzaniem. Mikołaj coś szepnął Natalce na ucho i oboje parsknęli śmiechem. Już sobie wyobrażam, co tam gadali…
U Stefana było miło. Pachniało kawą, dom był wysprzątany. Rozmawialiśmy, wspominaliśmy dawne czasy i… Boże, jak to powiedzieć, nadal nas do siebie ciągnęło. Stefan był wdowcem, ja wdową, więc nie było przeszkód, żeby odnowić znajomość.
Gdy wieczorem wróciłam do córki, obie się trochę śmiałyśmy, ale gdy Janinka wyzdrowiała, a ja wróciłam do siebie, zadzwonił Stefan.
– Tęskno mi do tych naszych rozmów w ogrodzie – rzucił na początek.
– To przyjedź do mnie, pogadamy na balkonie – śmiałam się.
I przyjechał. Prawdę mówiąc, przyjeżdżał tak co weekend, bo mnie jakoś głupio było spotykać się z nim pod czujnym okiem moich latorośli. Było nam ze sobą dobrze i miło…
A potem nie chcieliśmy się już dłużej ukrywać, a zresztą, jak tu nie odwiedzać wnusi? Także tego… Ostatnio jestem u córki bardzo częstym gościem, więc nasz związek ze Stefanem rozwija się wspaniale.
A co z brzozą? Nie uwierzycie! Sprawdziły się słowa Stefana. W lipcu zagrzmiało, zawiało i piorun strzelił w brzozę. Na szczęście nie wybuchł pożar, tylko złamał drzewo na pół. Młodzi najedli się strachu, bo hałas był podobno straszliwy, a potem dużo sprzątania. Ale sąsiad pomógł im pociąć gałęzie i pień na małe kawałki. Przynajmniej będzie drewno do kominka na zimę.
Stefan szczęśliwy, bo jego grządki z pomidorami wreszcie mają słońce, a ja to już w ogóle jestem wniebowzięta. Po kilku smutnych latach znów zaczęło mi się tak dobrze układać, że tylko żyć sto lat albo nawet i dłużej!