"Brak szczęścia do facetów rekompensowałam sobie, chodząc do ukochanej księgarni i kupując całe naręcza książek. Oczywiście o miłości. No, co mi pozostało, myślałam. Jak nie mam szczęścia do uczuć, to chociaż poczytam o tych, którzy mają. Nie przypuszczałam wtedy, że szczęście jest tuż, tuż..." Hania, 31 lat
Cichy dźwięk mosiężnego dzwoneczka obwieścił moje wejście do księgarni, ledwo przekroczyłam jej próg. Stare drzwi tak skrzypiały, że dzwoneczek naprawdę wydawał się zbędny, ale dodawał temu miejscu uroku, podobnie jak nieco przykurzona drewniana podłoga, ręcznie rzeźbione regały i ten specyficzny zapach książek i suszonych kwiatów.
– O, dzień dobry, Haniu – przywitała mnie serdecznie właścicielka, pani Halinka.
Jak zwykle siedziała w rogu w fotelu opatulona w wełniany sweter, na stoliczku obok stał kubek herbaty, a na kolanach trzymała książkę, którą przed chwilą czytała. Od dłuższego czasu nie wstawała już, by witać klientów, bo ciężko było jej się podnosić. Pani Halinka w niczym nie przypominała tych dziewczyn z nowoczesnych, sieciowych księgarni, które informacji o książkach szukają w bazie komputera. Ona sama cały komputer miała w głowie. Na wyrywki znała tytuły, autorów, tomiki poezji i chętnie polecała to, po co warto było sięgnąć.
– Dzień dobry, pani Halinko. Miło panią widzieć. Jak się pani czuje?
– Oj, Haniu. W moim wieku, jak nic nie boli, to znaczy, że człowiek nie żyje. Czas się zwijać – zażartowała, ale widziałam, że nie był to zwykły żart. Od dłuższego czasu bolały ją plecy i coraz częściej przebąkiwała, że myśli już o emeryturze. Trudno mi było sobie wyobrazić, żeby mojej ukochanej księgarni miało zabraknąć.
– Proszę tak nie mówić. Gdzie ja będę książki kupować?
– No jak to gdzie? Ja mam ci mówić? Tam, gdzie wszyscy młodzi, w internecie. – Zaśmiała się gorzko.
– W internecie to nie to samo. Ja muszę usłyszeć pani zapewnienie, że mnie książka zachwyci. Tylko pani ufam – oznajmiłam. Jak zwykle rozejrzałam się po księgarni i wybrałam kilka tytułów.
– Znowu o miłości? – zaśmiała się.
– No, co zrobić. Jak nie mam szczęścia do uczuć, to chociaż poczytam o tych, którzy mają.
– Oj, co to za pokolenie. My braliśmy, co było, i trzymaliśmy się tego do śmierci – odparowała, a wtedy z zaplecza wyszedł mężczyzna z okularami na głowie i spojrzał na nią rozbawiony.
– Tak, tak i żyliście długo i szczęśliwie, jak w bajce.
– Nie nabijaj się, Krzysiu. Tak było. Nie oczekiwaliśmy dużo, to i nie spotykał nas zawód. Pracę też mieliśmy jedną na całe życie, nie zarabialiśmy dużo, ale nam starczało. A wy skaczecie z miejsca w miejsce i co z tego macie? Ani miłości, ani szczęścia!
– Ale nas pani podsumowała, pani Halinko – zaśmiałam się. Wiedziałam, że mimo swojej zgryźliwości, jest życzliwa i od zawsze trzyma za mnie kciuki. – A pan kim jest?
– Ja? – zdziwił się.– Jestem synem Halinki. Marnotrawnym. Nie opowiadała o mnie? Mamo, czuję się urażony.
– Ach, opowiadała. Myślałam, że pan mieszka w Anglii.
– Mieszkał. Gdzie to nie mieszkał. I ani miłości, ani szczęścia nie znalazł. Mówiłam, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Namawiam go, żeby przejął księgarnię, ale twierdzi, że to przeżytek. Ja już najwyraźniej też jestem przeżytkiem.
– Niech pani tak nie mówi, pani Halinko. A pan niech nie obraża mojej ukochanej księgarni! – Pogroziłam mu żartobliwie palcem. – Ja nigdzie indziej nie kupuję książek.
Pożegnałam się z nimi i wyszłam z naręczem lektur, które były jednocześnie moimi planami na weekend. Zamierzałam zaszyć się w mieszkaniu pod kocem i nosa nie wyściubiać. Może nie każdy uznałby te plany za atrakcyjne, ale ja nie mogłam wyobrazić sobie lepszych. Chciałam jeszcze tylko skoczyć do sklepu po zapas herbaty imbirowej. Weszłam do osiedlowego sklepiku i próbowałam po nią sięgnąć, ale ktoś postawił ją na najwyższej półce i nie było to łatwe. Nagle zza moich pleców wyłoniła się ręka i podała mi pudełko.
– Tę pani chciała? – usłyszałam znajomy głos i natychmiast się odwróciłam. To był syn pani Halinki.
– O, to pan. Dawno się nie widzieliśmy.
– Prawdę mówiąc, wstyd się przyznać, ale panią śledziłem.
– Słucham?!
– Chciałem z panią porozmawiać.
Trochę mnie zaskoczył, bo zupełnie go nie znałam i trudno mi było sobie wyobrazić, czego mógłby ode mnie chcieć, ale wyglądał na sympatycznego faceta, więc poszliśmy razem w kierunku mojej kamienicy.
Dowiedziałam się, że Krzysiek wrócił z Anglii, bo jego mama nie daje już rady prowadzić księgarni. Coraz gorzej się czuje, popełnia błędy rachunkowe, zapomina wyłączyć światła, a rachunki nie są niskie. Wiedział dobrze, że jego mama od lat marzyła o tym, by przejął rodzinny biznes, ale on, mimo że zna się na biznesie, to zdecydowanie nie na takim.
– Naprawdę chciałem już zamknąć tę budę, ale jak zobaczyłem panią, jak pani niespiesznie kręci się między tymi półkami taka zachwycona i spokojnie przygląda się okładkom, czyta fragmenty i przerzuca strony, to do mnie dotarło, co mama miała na myśli. Ludzie, którzy kochają książki, chcą ich dotykać, a w internecie tego nie zrobią.
– To prawda – odparłam nieco speszona. Nie wiedziałam, że mnie obserwował.
– A może pani chciałaby pracować w naszej księgarni? Albo zostać moją wspólniczką?
– Co takiego? A skąd ten pomysł? Przecież pan mnie nie zna.
– Ale moja mama panią zna. I bardzo pani ufa. Uważa, że to świetny pomysł.
– Ach, czyli to spisek! – Zaśmiałam się.
Krzysiek odprowadził mnie aż pod drzwi kamienicy i jeszcze raz zapewnił, że mówi całkiem serio, a ja, nieco oszołomiona, podałam mu numer telefonu i obiecałam się zastanowić.
Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie, przyciskając do piersi książki. W ciągu ostatnich kilku lat w moim życiu działo się naprawdę niewiele. W zasadzie ta księgarnia i czytanie były moimi jedynymi rozrywkami. Dziwiłam się, że po prostu spotkałam faceta, który nagle zaproponował mi pracę i to taką, o jakiej zawsze marzyłam. Czułam, jak serce wali mi w piersi. Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Jednocześnie głos rozsądku podpowiadał, żeby się nie ekscytować. Nie znałam tego człowieka. Nie miałam pojęcia, czy nie robi sobie ze mnie żartów. Nie wiedziałam, czy mogę mu ufać. Moje plany na wieczór z czytaniem przy herbatce spełzły na niczym. Nie mogłam skupić się na jednej linijce, nie mówiąc o stronie. W głowie wciąż buzowały myśli. Czy to możliwe? Czy jestem naiwna? A może to prawda? Może wreszcie szczęście uśmiechnęło się i do mnie.
Wieczorem przewracałam się z boku na bok. W końcu zmorzył mnie sen – oczywiście śniłam o księgarni pięknej jak z bajki, w której stały świeże kwiaty, na stoliku leżały domowe ciasteczka i kręciło się po niej kilku klientów, którzy pytali o kryminały, romanse i albumy podróżnicze.
Kiedy wstałam, postanowiłam, że nie mogę ryzykować... utraty takiej szansy! Skubnęłam śniadanie i pobiegłam do księgarni, żeby pomówić z panią Halinką. Może ona nieco rozjaśni mi w głowie. Niestety, pocałowałam klamkę. Księgarnia była zamknięta. „No tak! Jest sobota!”, przypomniałam sobie.
– Dzień dobry! – usłyszałam nagle głos Krzysztofa.
Spojrzałam w górę. Wyglądał z okna nad księgarnią. A więc to tam mieszkała pani Halinka…
– Dzień dobry, chciałam porozmawiać. Czy jest pani Halinka? – zapytałam.
– Jest. Bardzo się cieszę, że pani przyszła. Liczyłem na to.
Krzysiek zszedł i otworzył drzwi. Weszłam po schodach na piętro, a potem do staromodnego, uroczego saloniku. Stał w nim stolik przykryty robioną na szydełku serwetą. Pani Halinka siedziała w fotelu ubrana w przepiękny szlafrok.
– Przepraszam, że przyszłam tak wcześnie, zapomniałam, że jest weekend. Nie mogłam spać z emocji.
– Tak, Krzysiek opowiedział mi o swoim pomyśle. Mimo że mam świetną wyobraźnię, to przyznam, że lepiej bym tego nie wymyśliła. Musi się pani zgodzić, pani Haniu. Pani jest jedynym ratunkiem dla tego miejsca. Pani je czuje i rozumie. Bo ten młokos zrobiłby z mojej księgarni jakieś straszliwe, nowoczesne miejsce.
Krzysiek uśmiechnął się rozbawiony.
– Umowa jest taka: ja będę zajmował się rachunkami, pani poprowadzi księgarnię i będzie zamawiać nowe książki. Zyski dzielimy na pół.
– Nie, to za dużo.
– Wcale nie dużo. Proszę wierzyć. Chyba że jakoś wyprowadzi pani tę księgarnię na prostą. Wtedy tym bardziej będzie się pani należała solidna zapłata.
Zwolniłam się z korporacji, w której wegetowałam od lat, i zabrałam do pracy. A był jej ogrom. Musiałam zdjąć i na nowo skatalogować wszystkie książki i przede wszystkim porządnie umyć półki. Nie chciałam ich zmieniać na nowe. Żaden nowy mebel nie byłby lepszy. Wystarczyło je trochę odkurzyć. Upolowałam na aukcji wielkie fotele uszaki w kolorze butelkowej zieleni i postawiłam w zakamarkach księgarni. Dołożyłam kilka obrazów, które pani Halina chętnie oddała ze swojego domu. Na małych stolikach stanęły wazony z peoniami i hortensjami. Zrobiłam czytelniczy kącik z ekspresem do kawy. Na parapecie przy oknie znalazła swoje miejsce skrzynka z pnącymi różami. Wymieniłam drzwi – na piękne, drewniane, w wyjątkowym kolorze czerwonego wina, a nad nimi zawisł nowy szyld „Księgarnia pod różą”. Oczywiście Krzysiek we wszystkim mi pomagał. Okazał się niezwykle ciepłym, serdecznym i otwartym człowiekiem. Zupełnie jak jego mama.
– Och, jak tu pięknie! – zachwyciła się pani Halinka, kiedy przyszła na otwarcie starej-nowej księgarni. – Wiedziałam, że tylko ty zrozumiesz, jak trzeba to zrobić, by to miejsce odzyskało swój czar.
– Ja jestem nim oczarowana! – Roześmiałam się.
– Mnie też oczarowała – dodał Krzysiek i spojrzał mi w oczy.
– Księgarnia? – zapytałam.
– Pani księgarka – odparł, a ja poczułam, jak się rumienię i nagle po raz pierwszy poczułam też coś, o czym czytałam tylko w romansidłach – motyle w brzuchu. A więc to było to uczucie!
Pani Halinka zaśmiała się i klasnęła w ręce.
– No widzisz, Haniu, przychodziłaś tu po romanse i w końcu ci się trafił prawdziwy!
– Żaden romans, mamo, to będzie historia o miłości z happy endem.
Cóż tu dużo mówić – Krzyś miał rację. Księgarnia zyskała nie tylko nowy wygląd, ale i całą rzeszę klientów, a ja odnalazłam miłość, o jakiej marzyłam przez całe życie...