"Marek zawsze mi się podobał, ale byłam bez szans, bo on zakochany był w Kasi. Pobrali się i wyjechali do Warszawy. Po latach wrócił do naszego miasteczka – sam. Mówił, że Kasia od niego odeszła i nie interesuje się dziećmi. Chciałam mu pomóc, zbliżyliśmy się do siebie. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego Kasia zostawiła rodzinę. Ale wkrótce przekonałam się, jak naprawdę wygląda sytuacja..." Malina, 32 lata
Słyszałaś, że Marek wrócił? – zapytała mnie Kalina podczas dużej przerwy.
– Serio? Masz na myśli, że przeprowadzili się z Kaśką do naszego miasteczka? – zapytałam, nalewając sobie kawy.
– Nie, Kaśka nie wróciła – odparła. – Tylko Marek z dziećmi. Spotkałam go godzinę temu w sekretariacie, jak zapisywał Majkę i Kacpra do naszej szkoły – oznajmiła, a ja prawie oblałam się kawą.
– Ale jak to?
– Słyszałam, że Kaśka wdała się w romans ze swoim szefem i porzuciła rodzinę. Myślałam, że to tylko plotki, ale wygląda na to, że niekoniecznie. Szkoda Marka – westchnęła, a ja przytaknęłam.
Kasia i Marek należeli do naszej paczki. Znaliśmy się ze szkoły. Pamiętam, że nawet trochę wzdychałam do starszego o dwa lata kolegi. On jednak dość szybko zaczął spotykać się z Kasią i od razu było wiadomo, że to poważna sprawa. Moje zauroczenie nigdy nie miało szansy stać się czymś więcej. No, a potem wiadomo, przyszło dorosłe życie i każdy z naszej paczki ułożył je sobie inaczej. Marek i Kasia wyjechali do Warszawy i tam założyli rodzinę, my z Kaliną wróciłyśmy po studiach do miasteczka, ja uczyłam w szkole języka angielskiego, a ona matematyki, Paweł wyjechał do Anglii, Marta i Adam mają czwórkę uroczych dzieciaków i własną firmę. Każdy żyje po swojemu.
Było mi żal Marka. Długo nie miałam okazji go spotkać, czasem tylko mijałam jego dzieciaki na szkolnym korytarzu. Aż pewnego dnia wpadłam na niego w szatni, gdy odbierał swoje pociechy ze szkoły.
– Cześć. Widzę, że wróciłeś do nas – zagaiłam.
– Tak i pewnie już słyszałaś, dlaczego – odparł ze smutnym uśmiechem.
– To prawda. – Skinęłam głową. – Przykro mi, że tak wyszło.
– Mnie też, ale takie jest życie – rzucił i szybko się pożegnał, bo spieszył się z Majką do ortodonty.
Tak się złożyło, że od tamtej pory wpadaliśmy na siebie dość często. Zamienialiśmy kilka słów i zawsze były to miłe pogawędki. Z czasem przerodziły się w dłuższe rozmowy, a spotkania przestały być przypadkowe. Odnowiliśmy przyjaźń. Starałam się subtelnie mu pomóc, podpowiedziałam na przykład, gdzie może zapisać Maję na lekcje tańca, bo mała miała do tego dryg i rozsadzała ją energia. Pomagałam też Kacprowi w angielskim. Widziałam, że Marek bardzo stara się sprostać zadaniom samotnego rodzicielstwa, ale nie było mu łatwo.
– Wiesz, czasem zastanawiam się, jak do tego doszło. Jednego dnia mam rodzinę, może nieidealną, ale kochającą. A następnego, żona oświadcza mi, że kocha innego mężczyznę i odchodzi, a ja staję się samotnym ojcem… – zwierzył mi się pewnego dnia.
– To musi być trudne, ale może nie wszystko stracone, może Kaśka się opamięta? – odpowiedziałam.
– Raczej nie, dzisiaj dostałem pozew rozwodowy – westchnął. – Wiesz, ja też nie jestem bez winy. Ostatnio nie układało nam się najlepiej, oddaliliśmy się od siebie, ale myślałem, że to chwilowe, bo przecież w każdym małżeństwie zdarzają się gorsze dni. – Uśmiechnął się gorzko. – Jednak takiego obrotu spraw się nie spodziewałem. Najgorsze jest to, że ona nie interesuje się dziećmi. Wprowadziła się do Krzysztofa i zachłysnęła się tą nową miłością. Dzieciaki za nią tęsknią, a ona wiecznie nie ma dla nich czasu – dodał, a mnie zrobiło się go straszliwie żal.
Popatrzyłam mu w oczy i dostrzegłam smutek. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Położyłam mu dłoń na ramieniu. Milczeliśmy przez chwilę, bo chyba żadne z nas nie umiało znaleźć właściwych słów.
Czułam, że się do siebie zbliżamy i miałam z tyłu głowy myśl, że to może nie być dobry pomysł. Marek przecież dopiero co rozstał się z żoną, miał dwójkę dzieci, jego życie było zupełnie inne niż moje. Ja byłam singielką bez dzieci i zobowiązań. A jednak rozum to jedno, a serce zupełnie co innego…
Patrzyłam na Marka i znów widziałam tego samego chłopaka, w którym podkochiwałam się w liceum. Co tu kryć, znowu byłam zauroczona jego ciemnymi oczami, poczuciem humoru i elokwencją. Dodatkowo, gdy widziałam, z jaką troską opiekuje się dzieciakami, rosło mi serce. Lubiłam spędzać czas w ich towarzystwie. Marek też o to zabiegał i po kilku tygodniach byliśmy już sobie bardzo bliscy. Stałam się częstym gościem w ich domu, od czasu do czasu zostawałam z dziećmi, gdy nie miał ich z kim zostawić. Nierzadko gotowałam też im obiad lub pomagałam ogarnąć dom.
– Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił – mówił Marek, a ja się rozpływałam.
W końcu stało się to, co musiało się stać. Pewnego wieczoru, gdy zbierałam się do siebie, Marek zatrzymał mnie w drzwiach.
– Zostań… – szepnął, a potem mnie pocałował.
Zostałam. Nie umiałam odmówić.
– Nie mówmy jeszcze o nas dzieciom, poczekajmy, aż będą gotowe. W ogóle chyba ludzie jeszcze nie powinni o nas wiedzieć. I tak jestem na ustach wszystkich. Wolałbym tego oszczędzić tobie i dzieciakom – poprosił rano, a ja się zgodziłam.
Wiedziałam, że dla maluchów będzie lepiej, gdy pozostanę tylko przyjaciółką taty. Bez tego były zdezorientowane całą sytuacją, często pytały o mamę. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego Kasia zostawiła rodzinę. Wkrótce jednak przekonałam się, jak naprawdę wygląda sytuacja.
Tamtego popołudnia zajmowałam się Mają i Kacprem, bo Marek miał dyżur. Zdziwiłam się, gdy ktoś zapukał do drzwi, ale poszłam otworzyć. Na progu stała Kaśka! Zamarłam. Zupełnie nie wiedziałam, jak mam się w tej sytuacji zachować. Ona też wyglądała na zdziwioną.
– Malina? Co ty tu robisz? – zapytała.
– Opiekuję się dziećmi, czasem pomagam Markowi – odpowiedziałam powoli.
Kasia kiwnęła głową na znak zrozumienia i weszła. Nie oponowałam, bo niby dlaczego miałabym to robić? Jednocześnie czułam się bardzo niekomfortowo, bo przecież sytuacja była dość krępująca. Gdy dzieciaki ją zobaczyły, aż piszczały z radości! Mój Boże, jak one się ucieszyły! Kasia też wyglądała na stęsknioną. Kiedy je tuliła, miała łzy w oczach! To zupełnie nie pasowało mi do obrazu matki porzucającej swoje dzieci. Patrzyłam, jak cała trójka cieszy się swoją obecnością i coś zaczynało mi nie pasować. Gdy na moment zostałyśmy same, zapytałam:
– Co się stało, że je odwiedziłaś? Chyba nie robiłaś tego zbyt często?
Kasia spojrzała na mnie zaskoczona.
– Jezu, co on ci nagadał? Nie widuję się z dziećmi, bo Marek mi nie pozwala. Owszem, złożyłam pozew o rozwód i związałam się z innym mężczyzną, ale to nie jest powód, żebym nie widywała dzieci… To jest jakiś koszmar.
– Ukryła twarz w dłoniach. – Wiesz, że gdy tu przyjeżdżam, on mnie nie wpuszcza? O przywożeniu Majki i Kacpra do mnie nawet nie wspominam… Nie odbiera telefonu, nie odpisuje na wiadomości. Twierdzi, że skoro nie chcę być z nim, to dzieci też nie będę widywać. Wszystkim opowiada, że nie interesuję się rodziną, a to jest nieprawda! Coś mi się zdaje, że czeka nas straszna batalia w sądzie, ale nie poddam się. Oby tylko dzieci tego nie odczuły… – westchnęła, a pode mną ugięły się nogi.
Czułam, że Kasia mówi prawdę, i zrozumiałam, że wierząc Markowi, byłam bardzo naiwna. Utwierdziłam się w tym przekonaniu, kiedy zobaczyłam jego minę na widok Kaśki.
– Co ty tu robisz?! Mówiłem, że zabraniam ci się widywać z dziećmi! Nie zasłużyłaś na to! – syknął.
Wyszłam, nie chciałam tego słuchać. Dopiero za drzwiami zaczęłam płakać. Potem wysłałam Markowi wiadomość, by do mnie nie pisał i nie dzwonił. Nawet nie próbował tego robić, co jeszcze bardziej mnie zabolało. Teraz leczę złamane serce, a on dalej sprzedaje ludziom ckliwą bajeczkę o porzuconym mężczyźnie. Ostatnio słyszałam, że z dużym zaangażowaniem pomaga mu młoda sąsiadka. Żal mi jej, no i dzieci…