„Poślubiłam przystojnego wykładowcę po czterdziestce, ale po 12 latach małżeństwa ja nadal byłam młoda, a on zaczął zachowywać się jak emeryt. Różnica wieku zaczęła mi przeszkadzać. Czułam, że umieram za życia! Wtedy poznałam Maćka – on z kolei był ode mnie młodszy. Dużo młodszy..." Urszula, 35
Ostatnio źle się układało między mną a moim mężem, a przynajmniej ja tak sądziłam. Bo według Grzegorza, nasze małżeństwo było wręcz wzorcowe – on, pięćdziesięciopięcioletni, renomowany prawnik i ja, jego młodsza o dwadzieścia lat, znudzona życiem żona.
– Idziesz spać, kochanie? – z zadumy wyrwał mnie głos Grzegorza.
„Przed jedenastą, jak stetryczali emeryci?!”, miałam ochotę wrzasnąć, jednak zamiast tego, potulnie wróciłam do sypialni i położyłam się obok męża. Jego dłoń wsunęła się pod kołdrę i zawędrowała niebezpiecznie blisko mojego uda. Odsunęłam się pośpiesznie, udając senność i Grzegorz zrezygnował. Nie kochaliśmy się od trzech miesięcy i wcale mi tego nie brakowało. Przynajmniej nie miałam ochoty na miłość z nim!
– Czuję, że przy nim umieram za życia – żaliłam się przyjaciółce, z którą po pracy wyskoczyłam na wino.
– Ale przecież wy się nigdy się nie kłócicie, a jesteście razem już od dwunastu lat – zdziwiła się Renata.
– I na tym polega problem! – skrzywiłam się. – Wyszłam za mąż za przystojnego wykładowcę po czterdziestce, a od jakiegoś czasu mam w domu nudnego zgreda! – prawie krzyczałam, a po policzkach popłynęły mi łzy pełne goryczy.
– Więc już go nie kochasz? – zapytała.
– Kocham – odpowiedziałam. – Nawet bardzo, tyle że jak dobrego wujka albo tatuśka, a nie jak mężczyznę – wyznałam.
– Jedźcie gdzieś, odpocznijcie, na pewno znowu się w nim zakochasz! To wciąż interesujący mężczyzna – pocieszała mnie.
No tak, jej zawsze się podobał, ale wiadomo: najlepsze ziele rośnie u sąsiada w ogródku. Ja tam nie widziałam w moim mężu już nic fascynującego.
Następnego dnia w pracy Renata przywitała mnie, radośnie świergoląc.
– Wygrałam dwuosobowy karnet na siłownię! Wybierzesz się ze mną?
– Daj spokój – powiedziałam, ale widząc jej smutne oczy, zgodziłam się w końcu.
– Zobaczysz, że będzie fantastycznie!
Oczyma wyobraźni widziałam już całe stada przypakowanych, śliniących się na nasz widok bezmózgowców...
Jednak czekała mnie niespodzianka. I to wtedy, gdy ćwiczyłam mięśnie nóg.
– W ten sposób za szybko się zmęczysz, nie otrzymując oczekiwanego efektu – usłyszałam niski męski głos, a czyjaś ręka wylądowała na moim udzie. Spojrzałam na nieznajomego i moje serce zatrzepotało nerwowo. Facet był po prostu obłędny! Zielone oczy, szeroki uśmiech, cudownie umięśniony tors...
– Jestem Maciek, trener popołudniowej grupy – przedstawił się przystojniak, a potem od razu przeszedł do rzeczy: – Może dałabyś się któregoś dnia zaprosić na kolację? – zapytał, a ja myślałam, że śnię!
Dostrzegłam dezaprobatę w spojrzeniu Renaty, ale miałam to gdzieś!
– On ma dwadzieścia pięć lat – syknęła mi na ucho, ale zlekceważyłam ją.
„I o to chodzi!”, pomyślałam, a po kilku dniach byłam już umówiona z Maćkiem.
Nie bawiliśmy się w konwenanse, nie udawaliśmy, że spotkaliśmy się po to, by porozmawiać o książkach i filmach. Po kilku drinkach i niedwuznacznych spojrzeniach pojechaliśmy do jego mieszkania i już w przedpokoju zrywaliśmy z siebie ubrania. Z dawno zapomnianą namiętnością całowałam jego zmysłowe usta, smakując nowe doznania. Tego wieczoru kochaliśmy się jeszcze dwa razy, a ja nie mogłam się nadziwić jego zapałowi.
Do domu wróciłam po północy, wymawiając się nadgodzinami. Leżałam obok Grzegorza w naszym małżeńskim łożu i przeżywałam w myślach każdą chwilę minionego wieczoru.
Po dwóch dniach znowu znaleźliśmy się w jego mieszkaniu, a po miesiącu spotkania z Maćkiem były dla mnie jak narkotyk. Wymyślałam coraz sprytniejsze wymówki, żeby na kilka godzin wyrwać się z domu, chociaż, tak szczerze mówiąc, nie musiałabym się nawet zbytnio wysilać – Grzegorza ostatnio interesowała tylko i wyłącznie jego praca.
Tamtego wieczoru lało jak z cebra.
– Wychodzisz w taki deszcz? – zdziwił się.
– Przecież nie jestem z cukru – odburknęłam, bo już nie mogłam się doczekać, kiedy znów znajdę się w objęciach mojego namiętnego, młodego kochanka.
– Dzisiaj mijają trzy miesiące od naszego spotkania – powiedział Maciek, otwierając butelkę szampana.
„Mam nadzieję, że nie zacznie mi opowiadać jakichś sentymentalnych bzdetów”, przemknęło mi przez myśl. Dla mnie nasz układ był oparty tylko na łóżku i chciałam, żeby tak pozostało. Bądź co bądź, wciąż byłam mężatką...
Do domu wróciłam grubo po pierwszej w nocy, przemoknięta i mocno wstawiona. Byłam pewna, że Grzegorz już dawno śpi, ale niestety czekał na mnie w salonie.
– Musimy porozmawiać – zaczął niepewnie. – Masz kogoś, prawda?
Nie chciałam go ranić, więc łgałam jak z nut – o kłopotach małżeńskich nieistniejącej koleżanki, o naradach zarządu... W końcu mąż nie musi o wszystkim wiedzieć... Na koniec, czując, że dał się przekonać, zaprowadziłam go do sypialni i usnęłam w jego ramionach. Przez moment poczułam się jak dawniej...
Rano długo myślałam, czy powinnam zerwać znajomość z Maćkiem, ale jakaś ciemna strona mojej osobowości wzięła górę i jeszcze tego samego dnia mieliśmy namiętną randkę. Podjęłam decyzję – mnie też coś się od życia należy! Grzegorz ma swoją pracę, przyjaciół i... młodą żonę, a ja mam młodego kochanka! I wszyscy są szczęśliwi...
Minęło kilka miesięcy, a ja wręcz kwitłam. Bezsenność zniknęła, a z nią przygnębienie i depresyjne nastroje. Czułam się młoda, szczęśliwa i spełniona. Tego wieczoru wybieraliśmy się z Grzegorzem do jego przyjaciół. Ubrałam czarną, wyciętą na plecach sukienkę i w oczach mojego męża dostrzegłam dumę. Gdy dotarliśmy na miejsce, przywitała nas pulchniutka, ruda profesorowa słynąca z długiego, plotkarskiego języka.
– Fantastycznie pani wygląda! Co za cera i ta figura! Co pani stosuje? – zwróciła się do mnie.
„To młody kochanek”, uśmiechnęłam się pod nosem, wyobrażając sobie jej reakcję na taką odpowiedź.
– Och, to po prostu kwestia pozytywnego myślenia – wyjaśniłam.
„Żebyś tylko znała prawdę, chyba zaniemówiłabyś z oburzenia!”, pomyślałam ze złośliwą satysfakcją, popijając szampana.