"Pewnego wieczoru mąż zapytał mnie znienacka, czy pojechałabym na wakacje do Anglii zarobić trochę pieniędzy w nadmorskim pensjonacie jako pokojowa. Zgodziłam się uszczęśliwiona. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co naprawdę kryje się za ta propozycją..." Jola, 38 lat
Decyzję o wyjeździe podjęłam w jednej chwili. Nie było nad czym się zastanawiać. Nic mnie tu nie trzymało, niczego się nie dorobiłam. Czego się można dorobić z nauczycielskiej pensji? Chyba tylko wrzodów...
Mieszkaliśmy kątem u teściowej, praca nie dawała mi żadnej satysfakcji, a dzieci były już w takim wieku, że łatwo się aklimatyzowały, no i znały na tyle angielski, że mogły się spokojnie z każdym porozumieć... To był pomysł Tomka, mojego męża, z tym wyjazdem. Pewnego wieczoru zapytał znienacka, czy pojechałabym na wakacje do Anglii zarobić trochę pieniędzy w nadmorskim pensjonacie jako pokojowa.
– Ja też chętnie bym pojechał, potrzebują kierowcy. Wezmę urlop bezpłatny na dwa miesiące. Dzieciaki miałyby fajne wakacje, za darmo, a my zarobilibyśmy trochę kasy. Jakby dobrze poszło, może byśmy tam zostali na dłużej, a może na zawsze?
– Tomek zapalił się do tego pomysłu. – Wojtek przysłał mi maila. Przeczytaj – wskazał głową na monitor komputera. Pochyliłam się i przeczytałam: "Tomki, jest robota. Skończyliśmy remont pensjonatu, właściciel potrzebuje kierowcy i kilku pokojówek. Pomyślałem, że może to Was zainteresuje. Zakwaterowanie i jedzonko zapewnione. Facet jest w porządku. Dajcie znać, jak się namyślicie. Wojtek".
– No i co ty na to? Ja bym pojechał – Tomek nie czekał na moją odpowiedź.
– Znamy angielski, damy sobie radę. Wojtek nie ściemnia, no bo po co miałby to robić? Jola, nie ma się nad czym zastanawiać. Jedźmy tam – spojrzał na mnie zdecydowanie. – Myślę, że możemy spróbować. W najgorszym razie wrócimy – uśmiechnęłam się. Pod wpływem tych słów poczułam nagły przypływ energii...
Cieszyłam się na ten wyjazd. Oczyma wyobraźni widziałam ten pensjonat, morze, molo... Wycieczki do Londynu, zakupy... Może w końcu kupię sobie jakieś markowe ciuchy? Poszaleję, czyli nie będę musiała liczyć się z każdym groszem. Najbardziej cieszyłam się na zmianę otoczenia. Nowe miejsce, nowe przeżycia, nowe doświadczenia. To było miłe. No i jeszcze jedno, chyba najważniejsze w tym wszystkim – w końcu będę mogła spędzać z Tomkiem więcej czasu, częściej go widywać. Ostatnio, może od pół roku, Tomek był w domu rzadkim gościem. Chodził z kolegami z pracy na treningi, grali w piłkę ręczną. Mówił, że nie może wytrzymać w tej ciasnocie, że go nosi, że musi rozładować napięcie i stres. Pracował w policji, był kierowcą samochodu patrolowego. Rozumiałam, nie protestowałam. Chciałam dla niego jak najlepiej, bo go kochałam. Tomek odpisał Wojtkowi, że bierzemy tę pracę.
Gdy dzieciom powiedzieliśmy o wyjeździe, zaczęły skakać z radości, a teściowa nie ukrywała zadowolenia, że w końcu będzie miała spokój, ciszę i mieszkanie tylko dla siebie...
Następnego dnia Wojtek napisał, żebyśmy się pakowali i przyjeżdżali, ponieważ właścicielowi pensjonatu spieszy się, bo sezon właściwie się już zaczął. Kupiliśmy bilety na autobus (przerażała mnie tak długa podróż, ale nie było innego wyjścia, przelot samolotem był za drogi), spakowaliśmy torby i z niecierpliwością czekaliśmy soboty. W piątek Tomek poinformował mnie, że wróci później.
– Jola, chcę się spotkać z chłopakami, pogadać, wypić piwo. Nie czekaj z kolacją. Będę koło północy – zadzwonił z pracy.
– Ale rano mamy autobus... – oponowałam.
– Oj, Jola, wyluzuj. Torby spakowane, bilety w kieszeni. Pogoń chłopaków do łóżek, ty też się prześpij albo poczytaj. Kochanie...
– No dobrze. Tylko za dużo nie pij, okej?
– Najwyżej jedno piwo. No to pa!
– Pa! – odłożyłam słuchawkę. Byłam zła na niego. On mógł chodzić na piwo, spotykać się z kolegami, a ja musiałam siedzieć w domu teściowej i zajmować się dziećmi. To mnie denerwowało. Tomek wrócił później niż zapowiedział, ale chyba nie wypił ani jednego piwa.
– Jak było? – zapytałam.
– W porządku – odparł i zasnął w jednej chwili.
Podróż była męcząca, ale zachłannie chłonęłam widoki za oknami autobusu. Niemcy, Belgia, Francja i Anglia... pierwszy raz wyjechałam za granicę i wszystko mnie zachwycało. Pensjonat był po prostu śliczny. John, właściciel, przywitał nas ciepło. Pokazał pokój w suterenie, w którym mieliśmy mieszkać. Potem obejrzeliśmy cały pensjonat i dowiedzieliśmy się, co należy do naszych obowiązków i jakie będzie wynagrodzenie. Szybko przeliczyłam. W życiu nie zarobiłam tyle w ciągu jednego miesiąca. Kwota wywołała lekki zawrót głowy. Praca była całkiem przyjemna, nie narzekałam, właściciel też był zadowolony. Niczego mi nie brakowało. Miałam pracę i pieniądze, blisko Tomka i dzieci. Wysyłałam koleżankom nasze zdjęcia, dzieliłam się swoim szczęściem. Ale, niestety, nic nie trwa długo. Kończyły się wakacje.
Ja byłam zdecydowana zostać, natomiast Tomek, wbrew swoim wcześniejszym zapewnieniom, postanowił wrócić do kraju.
– Przecież mówiłeś, że jak będzie dobrze, to zostaniemy – powiedziałam zdenerwowana. – Zarabiamy niezłe pieniądze, mamy legalną pracę, możemy wziąć kredyt i kupić domek, chłopcy mogą tu chodzić do szkoły. Po co mamy wracać? Do czego? Do ciasnego pokoiku u twojej mamy? Do pracy za psie pieniądze? Chcesz tego? Naprawdę?
– Muszę wrócić. Komendant nie przedłuży mi urlopu... – te argumenty nie docierały do mnie.
– Po co ci urlop?! Złóż wymówienie i tyle.
– Będę musiał odbębnić trzy miesiące, w przeciwnym razie dostanę dyscyplinarkę – tłumaczył się pokrętnie.
– Przejmujesz się tym? Jeśli mamy tu zostać, to nie ma to najmniejszego znaczenia – forsowałam swoje racje.
– Ty nic nie rozumiesz! – Tomek był poirytowany.
– To mi wytłumacz. Chcę tu zostać, bo nie mam po co i do czego wracać. Ile razy mam ci to klarować? – Muszę wrócić, nie ma wyjścia – uciął dalszą dyskusję.
– Powiedz, o co chodzi – przyparłam go do muru.
– Komendant chce, żebym wrócił. Nie ma ludzi. Liczy na mnie.
– Komendant? A co z nami? My się nie liczymy?
– Jola, będę do was przyjeżdżał – nie patrzył mi w oczy.
– Co ty kombinujesz?! Powiedz mi w końcu, bo mam już tego serdecznie dosyć – nie kryłam zdenerwowania.
– Nudzi mnie ta praca. Brakuje mi adrenaliny, chłopaków, piłki. Duszę się tu – wyrzucił z siebie jednym tchem.
– Ja zostaję. Nic mnie nie odwiedzie od tej decyzji.
– W porządku – miałam wrażenie, że odetchnął z ulgą. Zabolało mnie to trochę. Sądziłam, że będzie mnie nakłaniał do powrotu. A tu pełna aprobata.
– Będę was odwiedzał co jakiś czas – odparł po chwili. – Jola, szanuję twoją decyzję. Chcesz, to proszę bardzo, zostań i realizuj się. Chcę, żebyś była szczęśliwa. Mnie tu nie po drodze. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co miały znaczyć te słowa.
– Dobrze, rób, jak uważasz – odparłam sucho. Zasmakowałam innego życia i nie chciałam tego zmieniać. Tym bardziej, że miałam już nowe plany.
Szef zaproponował mi, bym została menadżerką personelu i zajmowała się też rekrutacją nowych pracowników. Najchętniej widział tu oczywiście Polaków. Jak miałam nie przyjąć takiej propozycji? Niemożliwe. Zostałam, Tomek wrócił do Polski. Pisaliśmy do siebie maile, rzadko rozmawialiśmy na komunikatorze, bo po prostu nie było na to czasu. Ale byłam zadowolona i szczęśliwa.
Pewnego dnia dostałam maila od Sylwii, mojej koleżanki. Jola, chyba powinnaś to wiedzieć. Tomek ma inną kobietę i dziecko. Otwórz załącznik. Przykro mi. W załączniku było zdjęcie Tomka z jakąś młodą kobietą, pchającą wózek. Zrobiło mi się słabo, miałam wrażenie, że coś wysysa mi wnętrzności. „Nie po drodze mi tu”, teraz zrozumiałam sens tych słów. Wszystko stało się jasne. To z nią spędzał czas, to u niej siedział tak długo przed wyjazdem, to dla niej chciał wrócić do Polski. A mnie się pozbył w piękny sposób. Gotowałam się ze złości. Popłakałam się jak małe dziecko. Ale ulżyło mi. Wkleiłam to zdjęcie do maila i wysłałam go do Tomka. Napisałam: „A czy z nią Ci po drodze?” Odpisał, że przykro mu, że nie wiedział, jak mi to powiedzieć, że od dawna nosił się z tym zamiarem, ale nie miał odwagi. Ma jednak nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi... Śmiałam się, czytając te słowa. Długo nosiłam w sobie chęć zemsty, pielęgnowałam gniew i złość. Chłopcy tęsknili za nim. Przez jakiś czas wmawiałam im, że ojciec nie może przyjechać. Ale kiedy zbliżały się święta, wymusili na mnie, że pojadą do Polski. Tomek musiał po nich przyjechać, bo ja nie dostałam urlopu. W święta pensjonat przeżywał prawdziwe oblężenie. Było mi smutno i przykro, że dzieci wyjechały, ale musiałam się trzymać.
Zorganizowałam dla polskiego personelu kolację wigilijną, zaprosiłam na nią Johna. Chciałam, żeby zobaczył, jak wyglądają święta w polskim wydaniu. Bardzo mu się podobało. Gdy wszyscy się rozeszli, siedziałam sama przy stole i zastanawiałam się, dlaczego stało się to, co się stało.
– Co jest, Jola? Jakiś problem? – usłyszałam za plecami głos Johna.
– W porządku – odparłam łamiącym się głosem, nie mogłam powstrzymać łez. – Wyrzuć to z siebie – wziął mnie za rękę. Powiedziałam mu, że Tomek mnie zostawił, że ma inną kobietę, dziecko, że wywiózł mnie z Polski, żeby się mnie pozbyć.
– No i dobrze zrobił – odparł John. Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Dzięki temu cię poznałem – patrzył mi w oczy. – Jola, zakochałem się w tobie, kiedy cię zobaczyłem. Jesteś piękną, mądrą kobietą. Tomek to idiota, nie wie, co stracił. A ja wiem... – objął mnie.
Wtuliłam się w jego ramiona. – Czy chcesz być ze mną? – zapytał przez ściśnięte gardło.
Wzruszenie odebrało mi mowę.
– Jeśli nie jesteś gotowa, ja poczekam, będę czekał do końca świata – zapewnił mnie gorąco. Kiwnęłam głową. Byłam zaskoczona jego słowami. Nie chciałam się spieszyć.
Uczucie do niego rodziło się powoli, każdego dnia odkrywałam go na nowo, zaskakiwał mnie. John jest wspaniałym, ciepłym, wrażliwym człowiekiem. Imponuje mi pod każdym względem. Jest fantastyczny. Moi chłopcy uwielbiają go. I nie mają nic przeciwko temu, żebyśmy byli razem. Za dwa miesiące bierzemy ślub. Nic nie dzieje się przypadkiem...