"Mąż mnie uwielbiał, a ja go lekceważyłam... Zrobiłam podłą rzecz, ale może mi wybaczy...?"
Fot. 123RF

"Mąż mnie uwielbiał, a ja go lekceważyłam... Zrobiłam podłą rzecz, ale może mi wybaczy...?"

"Kiedyś myślałam, że kasa i odpowiedni mężczyzna to wszystko, czego potrzeba do szczęścia. No, może jeszcze buty na obcasie z drogiego sklepu. Prawdziwa rodzina była na ostatnim miejscu moich priorytetów. Do czasu..."  Katarzyna, 28 lat. 

O takich butach marzyłam od bardzo, bardzo dawna. Jeszcze jako dziewczynka zobaczyłam takie na nogach mojej cioci, która na krótko przyjechała do nas z Wiednia. Były błyszczące, czerwone i... takie piękne. Jak ciocia Wanda, którą wtedy widziałam pierwszy i ostatni raz.

Chciałam być jak moja ciocia, nie mama

Siostra mojej mamy wyglądała jak wróżka, a moja mama jak wyrobnica. Ale babcia – matka ich obu – nie wyrażała się pozytywnie o dobrej wróżce.
– To ladaco i postrzeleniec. Źle skończy! – narzekała, ale dla mnie to były jakieś bzdury. Miałam piętnaście lat i nie chciałam żyć jak moja matka. Miała trójkę dzieci, żyła skromnie i nudno. Parę razy przymierzyłam po cichu czerwone szpilki cioci Wandy. Raz mnie nawet na tym przyłapała. Zamarłam, bo bałam się, że na mnie nakrzyczy. Ciocia Wanda jednak przyłożyła palec do ust i wciągnęła mnie do pokoju. Jak świetnie się z nią bawiłam! Pokazała mi, jak ładnie pomalować usta i jak należy prawidłowo chodzić na obcasach.
– Musisz dużo ćwiczyć – powiedziała i dała mi całkiem nową, piękną czerwoną szminkę. – Masz możliwości, nie tak jak twoje siostry. Lenka jest ślamazara i beksa, Marta kujon, ale ty jesteś inna, prawda? Przytaknęłam zafascynowana tym, że tak szybko je rozgryzła. – Tobie wszystko przychodzi łatwiej niż im, prawda? – ciągnęła ciocia Wanda. – Szybko liczysz, wystarczy ci raz coś przeczytać, żeby to zapamiętać. Masz to po mnie... i pewnie zmysł do interesów też. Nie zmarnuj tego. Wyjedź stąd, wyjdź dobrze za mąż, a potem... Już sobie poradzisz. Pamiętaj, że trzeba dbać tylko o siebie.
– Tak – wyszeptałam zachwycona. Następnego dnia ciocia Wanda wyjechała i nigdy już nie wróciła. Ale ja do matury przechowywałam tę czerwoną szminkę i czasem się nawet nią malowałam. Postanowiłam posłuchać ciotki i uparłam się, że wyjadę z naszego małego miasteczka. Byłam na drugim roku ekonomii i zarządzania, gdy w czasie wakacji dowiedziałam się od mamy, że nasz rodzinny kujon zaliczył wpadkę. Mama – o dziwo – nie wyglądała na zmartwioną.
– To porządny chłopak i pracowity. A Marta przy dziecku niech sobie książki czyta. Gdy poznałam narzeczonego mojej siostry, uznałam, że jest po prostu nudny. A jego starszy brat? Był jeszcze gorszy. Na weselu ktoś ciągle nas swatał, a ja świetnie się tym bawiłam, dopóki nie zaczął się do mnie dobierać, gdy poszłam z nim zapalić papierosa.
– A ty co? Lepsza jakaś jesteś? – warknął wściekły, gdy dostał ode mnie po twarzy. – Żebyś wiedział, buraku – odparłam.

Kolekcja czerwonych szpilek

O dziwo, wszyscy uważali, że zadzieram nosa, a nasza najmłodsza Lenka robiła do draba całe wesele słodkie oczy. Nie zdziwiło mnie więc, że dwa lata później odbyło się drugie wesele. Panna młoda, niespełna dziewiętnastoletnia, ledwo zmieściła się w suknię ślubną, bo była w siódmym miesiącu ciąży. Na wesele przyjechałam z Januszem. Był dyrektorem jednego z banków i moim klientem w biurze doradztwa podatkowego.
– Czy on nie jest dla ciebie trochę za stary? – skrytykowała mnie mama, której oznajmiłam, że przyjadę ze znajomym. Na razie Janusz był bowiem tylko moim znajomym. Choć z pewnością chciałby być kimś jeszcze.
– Nie, mamo, to po prostu dojrzały mężczyzna. Wiem, co robię... – podkreśliłam.
– Skoro tak mówisz – westchnęła mama. Wiedziała, że nie warto się ze mną spierać. A ja miałam co do Janusza swoje plany. Skończyłam dwadzieścia pięć lat, on czterdzieści pięć. Był po rozwodzie i deklarował, że nie chce się już żenić. „Poczekaj tylko”, pomyślałam. „Jeszcze mnie z radością poprowadzisz do urzędu”. Ślub kościelny mnie nie interesował. Zawracanie głowy. Czy byłam zakochana w Januszu? Nie, lubiłam go. Moje siostry się zakochały i niańczyły dzieci, usługiwały mężom i nic z życia nie miały. Z zakochania – mówiłam sobie – nic dobrego nie wynika. Ja chciałam zamieszkać w domu Janusza, żyć wygodnie i tak, jak chcę. Nosić codziennie czerwone szpilki, jeśli przyjdzie mi na to ochota. Miałam już z pięć par takich. Janusz śmiał się, że mam na tym punkcie obsesję.
– No to co? – wzruszałam ramionami. – Jedni zbierają znaczki, a ja zbieram buty.

Lekarstwo na nudę

Z czasem dopięłam swego. Janusz poprosił mnie o rękę. Wzięliśmy kameralny ślub, a potem zamieszkałam w jego domu. Odtąd żyłam wygodnie, z mężem, który mnie uwielbiał. W pracy też przeniesiono mnie do innego działu, tak że mogłam spokojnie się wyrobić i po południu już być w domu. Wiedziałam, komu to zawdzięczam. Prezes mojej firmy był znajomym mojego męża. Żonie Janusza nie wypadało zlecać pracy po godzinach... Jedno tylko trochę mnie martwiło. Janusz ogromnie chciał dziecka. A przecież miał już dwie dorosłe córki. Oznajmiłam mu wtedy, że to nie pora, że przecież nic w życiu nie osiągnęłam, nie widziałam, że jeszcze wszystko przede mną
– Może kiedyś dojrzejesz do posiadania dziecka – powiedział ze smutkiem Janusz. – Tylko żebym ja nie był na to za stary... Ucałowałam go wtedy mocno. Niczego nie obiecałam. Życie samo przyniesie rozwiązanie. Najważniejsze, że mieliśmy sprawę z głowy.
Minął rok naszego małżeństwa, potem drugi i... trochę zaczęło mi się nudzić. Janusz wracał późno z pracy, a ja miałam mnóstwo czasu dla siebie. Któregoś dnia koleżanka podpowiedziała mi, żebym zapisała się na kurs tańca... Spodobał mi się ten pomysł. Zaproponowałam mężowi, żeby poszedł ze mną.
– Kochanie, dopinamy teraz ważny projekt – zmartwił się Janusz. – Na mnie nie bardzo możesz liczyć. – Ale ja już nas zapisałam na tango! – jęknęłam. – I co mam zrobić? Tak się cieszyłam...
– Może na razie idź sama? Na pewno będzie ktoś, kto z tobą zatańczy... A następnym razem może ja się jakoś postaram?

Czerwone buty do tanga

Poszłam więc sama i trafiłam najlepiej. – Jest pani bez pary? – podszedł do mnie instruktor. – W takim razie będzie pani rzucona na głęboką wodę i zatańczy ze mną.
– Nie boję się wyzwań – odparłam. Był bardzo przystojny i... Jak on się ruszał! Po pierwszej lekcji byłam pod wrażeniem. I nie mogłam się doczekać następnej. Już nie pytałam męża, czy ze mną pójdzie, a on też o tym nie wspominał... Ja zaś jak szalona pędziłam na spotkania z Marcinem. Nie wiem, czy reszta grupy orientowała się w naszym układzie, ale podobno zrobiłam w tangu niesamowite postępy.
– Widzisz, skarbie – mówił Marcin, dając mi mocno prywatne lekcje w swojej kawalerce. – Najważniejsze to uwolnić ciało, a reszta przychodzi sama... Nie traktowałam go poważnie. Był zbyt zadufany w sobie i poza... cielesnymi walorami niewiele sobą reprezentował. Ale moim ukoronowaniem romansu z Marcinem było kupienie czerwonych butów do tanga. Sprowadziłam je aż z Hiszpanii. Czy miałam wyrzuty sumienia? Nawet jeśli tak, spychałam je na margines. Jak mówiła ciocia Wanda, miałam dbać o siebie, prawda? A więc dbałam... Postanowiłam nawet, że za miesiąc lub dwa kończę tę zabawę. Jednak któregoś dnia zaprosiłam Marcina do domu. Janusza nie było, wyjechał na konferencję do Warszawy i miało go nie być przez cały tydzień.
– Zjemy tylko kolację i pojedziemy do miasta – zastrzegłam, ale wszystkie te plany wzięły w łeb. I tak, gdy Janusz, który chciał mi zrobić niespodziankę, wszedł znienacka do salonu, zobaczył mnie w kusej sukience, w czerwonych pantofelkach, z rozwianymi włosami, tańczącą namiętne tango z jakimś obcym dla niego facetem.

Głupi romans nie był tego wart

Trzeba przyznać, że zachował się z klasą.
– Niech pan stąd wyjdzie – zwrócił się do Marcina z kamienną twarzą.
– Kasiu, idź do sypialni... Pobiegłam tam z walącym sercem. Co teraz będzie? Naciągnęłam na sukienkę szlafrok i wróciłam do salonu. Janusz siedział w fotelu. Wyglądał jak stary, zmęczony człowiek.
– To moja wina – powiedział z rozpaczą. – Nie powinienem się z tobą żenić. Jesteś za młoda, za ładna, a ja...
– To nie tak, jak myślisz. Do niczego nie doszło, to tylko głupia zabawa... – próbowałam się tłumaczyć.
– To nieważne – Janusz wstał ciężko. – I nie chcę nic wiedzieć. Ty mnie po prostu nie kochasz. Dam ci rozwód, oczywiście, ale nie życzę sobie skandalu. To nie na moje nerwy.
– Ale...
– Teraz wyjeżdżam. Wrócę za tydzień. Wtedy porozmawiamy... Teraz... Wybacz, Kasiu, muszę wyjść. Zbyt wiele mnie to kosztuje. I nagle zrozumiałam, że wszystko stracę. Całe moje misternie zbudowane życie, bezpieczeństwo i przede wszystkim... jego! Głupi romans nie był tego wart. Nie umiałam jednak tego powiedzieć mężowi, który zabrał torbę i zamknął za sobą cicho drzwi.

Nie wszystko stracone

Wolałabym chyba awanturę, przekleństwa, zarzuty... ale nie to. Czułam się okropnie. Przez następne dni byłam sama. Codziennie wieczorem patrzyłam na pusty podjazd i czekałam na Janusza, ale on nie przyjeżdżał. Zrozumiałam, że czekam na próżno. Piątego dnia otworzyłam szafę i wyjęłam z niej czerwone pantofelki. Te, w których tańczyłam z Marcinem. A potem zeszłam do piwnicy i otworzyłam klapę pieca. Z impetem wrzuciłam buty do środka.
– Tańczcie, czerwone pantofelki, tańczcie aż do piekła – szepnęłam i przed oczami stanęła mi twarz cioci Wandy. Zrozumiałam, że nie była wcale dobrą wróżką i nie nauczyła mnie niczego słusznego. Moje siostry miały rodziny, dzieci, a ja... Byłam głupia, bo do wczoraj miałam wszystko, dziś nie miałam nic. Ale ja się nie poddam. Założyłam solidne buty, przeciwdeszczową kurtkę, chwyciłam kluczyki do samochodu. Wiedziałam, gdzie zaszył się Janusz, bo nieraz opowiadał mi o chatce swojego znajomego w pobliskich lasach. Czekała mnie droga przez błoto i krzaki, ale nie było to ważne. Na końcu zastukam do drzwi i choćbym musiała klęczeć, będę błagała o wybaczenie. Przecież mnie kocha. A ja... kocham jego. Teraz gdy moja pycha, duma i zadufanie spłonęły, jeszcze nie wszystko stracone...

 

Czytaj więcej