"Zawsze uważałam, że miłość nie idzie w parze z nudą. Facet musi mnie oczarować od razu albo… nie ma już szans. Na przykład Grzesiek – może był dobry i uczciwy, ale taki zwyczajny... Rzuciłam go. A potem dostałam zaproszenie na jego ślub..." Aśka, 24 lata
Przekonywałam moją przyjaciółkę, że miłość nie może być banalna. A facet musi mieć fantazję...
– Wyobrażasz sobie 20 lat z nudziarzem? – pytałam, upijając ostatni łyk kawy.
– 20 lat? – moja przyjaciółka prychnęła rozbawiona. – Aśka, żaden z twoich związków nie przetrwał nawet roku.
– Trafiałam na niewłaściwych facetów.
– Bo wybierałaś niewłaściwych.
– Szukałam niebanalnych…
– I niebanalnie cierpiałaś – Irenka wbiła mi kolejną szpileczkę.
– Teraz będzie inaczej. Bartek jest…
– Tak, wiem, ZUPEŁNIE INNY – skończyła zamiast mnie.
– Przestań! W piątek lecimy do Paryża. Na romantyczny weekend we dwoje! Czy jakiś facet zaprosił cię do Paryża? – spytałam z wyższością, a ona westchnęła wymownie.
– Powinnaś posłuchać samej siebie – stwierdziła tym swoim mentorskim tonem. – Nie potrafisz się uczyć na własnych błędach.
Czułam, że jeszcze chwila i się pokłócimy. Nasza rozmowa nie miała sensu.
– Lecę, muszę kupić jeszcze parę drobiazgów, spakować się. No wiesz, w Paryżu trzeba jakoś wyglądać… – stwierdziłam, jakbym bywała tam co tydzień. Pobiegłam w swoją stronę, próbując nie przejmować się słowami Irenki.
Do Bartka wysłałam SMS-a: „Szaleję za tobą!”. A chwilę potem dostałam odpowiedź: „Ja szaleję bardziej”.
Znałam go krótko, zaledwie dwa miesiące. Dwa intensywne miesiące… Poznaliśmy się na jakimś kongresie medycznym, gdzie ja reprezentowałam organizatora, a Bartek przyjechał się doszkolić. Był wziętym ginekologiem i trzeba przyznać, miał podejście do kobiet. Wymieniliśmy się wizytówkami, a w poniedziałek dostałam od niego wspaniały bukiet róż.
– Od kogo to? – dopytywały zazdrośnie koleżanki. A ja porwałam swój telefon i wyszłam na korytarz, żeby zadzwonić do Bartka.
– Ty wariacie! – rzuciłam do słuchawki, a on śmiał się jak dziecko.
Bartek lubił wpadać do mnie bez zapowiedzi z butelką dobrego szampana i pudełkiem soczystych truskawek. Banalne? Nie wtedy, gdy piliśmy tego szampana, rozkoszując się wspólną kąpielą. Nasze oczy błyszczały w blasku świec… A teraz ten Paryż! Zawsze marzyłam o tym, żeby polecieć tam z ukochanym mężczyzną. Przecież to takie romantyczne!
– Będzie cudownie, przez dwa dni nie będziemy wychodzić z łóżka – szepnął mi Bartek, gdy samolot wzbił się w powietrze.
– Zwariowałeś? Przecież to Paryż! Musimy coś zobaczyć!
Przez dwa dni próbowaliśmy więc połączyć przyjemne z pożytecznym. Byłoby super, gdyby nie to, że telefon Bartka nie mógł zamilknąć. Co z tego, że nie odbierał, skoro ktoś nie dawał za wygraną i wciąż próbował się z nim skontaktować. Bartek ukradkiem odpisywał na SMS-y. A jego nerwowość udzieliła się i mnie.
– O co tu chodzi? – naciskałam.
Aż w końcu wyznał mi prawdę, która ścięła mnie z nóg: – Nie mówiłem ci wcześniej, ale… widzisz… – jąkał się. – Ja… mam żonę – powiedział wreszcie.
Romantyczny czar prysnął w jednej chwili. Rozpętała się burza. On oczywiście prosił, przepraszał, tłumaczył. Aż w końcu wypalił coś strasznie głupiego:
– Żony nigdy nie zabrałem do Paryża, więc doceń to.
Nie wiedziałam, czy płakać, czy się śmiać. Mój zwariowany i romantyczny Barek okazał się zwykłym… palantem. Przez kilka tygodni po powrocie próbowaliśmy udawać, że może nam się uda, że Bartek się rozwiedzie. Ale w końcu mój kolejny związek rozpadł się z wielkim hukiem.
– A nie mówiłam – rzuciła Irenka z satysfakcją. – Twoi panowie z fantazją, potrafią oczarować. Lecz tylko na chwilę…
Jak przyjrzeć się bliżej historii moich związków, trudno jej odmówić racji. Tomek oczarował mnie ilością rzeczy, które robił: pływał na desce, nurkował, kręcił filmy, był niespełnionym artystą i narcyzem, który w oczach kobiety chciał dostrzec swoją wyjątkowość. Miał fantazję, ale życie z nim to była wieczna huśtawka nastrojów…
Marek – ten to był wariat. Pamiętam, jak nocą zrywał dla mnie róże z miejskiego klombu. Potrzebowałam czasu, żeby do mnie dotarło, że kradł te róże dlatego, że nie miał pieniędzy. Wtedy byłam zachwycona jego niebanalną wyobraźnią.
Robert – ech! – szkoda gadać. Ciągle mnie zwodził i obiecywał: „zadzwonię”, a nie dzwonił.
– To co mam robić? – spytałam Irenkę.
– Umówić się z kimś normalnym – radziła. – Na przykład takim Grześkiem. Widziałaś, jak patrzy na ciebie?
– Widziałam, ale on jest taki…
– Dobry, uczciwy – wymieniała jego zalety.
– I taki zwyczajny – wtrąciłam.
– Tym lepiej – stwierdziła.
Umówiłam się z Grześkiem. Nie raz, aż dwa razy! Miałam wrażenie, że go onieśmielam i nawet gdyby wpadło mu do głowy zrobić coś szalonego, nigdy by się na to nie zdobył. A tradycyjne randki w stylu: kino, kawa, przyjemny spacer po prostu mnie nudziły.
– To nie ma sensu – zwierzałam się Irence. – Nie iskrzy.
– Czy ty musisz mieć iskry, po których zostają zgliszcza?
Rzuciłam Grześka. Po nim był Piotrek, instruktor żeglarstwa. Pamiętam, jak pierwszy raz wypłynęliśmy na wody zalewu, a wiatr rozwiewał jego ciemne loki. Ach, zakochałam się w jego wolnej duszy żeglarza, tylko że Piotrek wypłynął na szersze wody i „zmył się” z mojego życia. Potem był Łukasz, który właśnie co wrócił z Indii. Nie jadł mięsa, uprawiał jogę, a ze mną – tantryczny seks. Obiecywał, że zabierze mnie z sobą na sam szczyt, ale nim na niego dotarłam, zaliczyłam bolesny upadek. Jurek i Sławek – tym fantazji starczyło na trzy randki…
A potem nagle dostałam zaproszenie na ślub. Od Irenki! To niewiarygodne, zamierzała wyjść za mąż za… Grześka!
– Czy to TEN Grzesiek? – spytałam.
– Tak – zarumieniła się.
– Skutecznie go pocieszałaś po tym, jak ja go odrzuciłam – dogryzłam jej.
– Po prostu dałam mu szansę. Są faceci, którzy potrafią oczarować dopiero wtedy, gdy nabiorą śmiałości. Choć czasem zdarza się to po siódmej randce. Zwyczajna, dobra miłość ma sporo plusów i może kiedyś sama poznasz jej smak. Kiedyś zrozumiesz, że Paryż, szampan i truskawki bywają jedynie fasadą dla facetów, którzy nie mają do zaoferowania nic poza tym.