"Miałam nadzieję, że mama Marcina przyjdzie na nasz ślub. Przyszła i... narobiła wstydu!""
Fot. 123rf.com

"Miałam nadzieję, że mama Marcina przyjdzie na nasz ślub. Przyszła i... narobiła wstydu!""

"Mama mojego narzeczonego była bardzo nieodpowiedzialną osobą. Na tyle, że gdy mój Marcin z bratem byli mali, ciągle znikała z domu i ojciec wychowywał ich praktycznie sam. Potem się rozwiedli, a ona zaczęła coraz więcej pić. Wiedziałam, że można się po niej spodziewać wszystkiego. Ale i tak uważałam, że powinniśmy zaryzykować i zaprosić ją na nasz ślub..."  Renata, 25 lat

Marcina znałam wiele lat. Od szkoły średniej. Był rok starszy ode mnie, ale od kiedy poznaliśmy się na szkolnym festynie, pozostawaliśmy nierozłączni. Od początku wiedziałam, że pochodzi z małej miejscowości, z której dojeżdżał na lekcje podmiejskim busem. Wiedziałam również, że w jego domu rodzinnym sytuacja jest na tyle skomplikowana, że mój chłopak nikogo tam nie zaprasza.

Marcin w końcu wyznał mi prawdę o swojej rodzinie

O szczegółach opowiedział mi nieco później, kiedy tuż po maturze zdecydowaliśmy się zamieszkać wspólnie i  wynająć mieszkanie. Wtedy poznałam dość zawiłą historię jego rodziny, do której już niedługo miałam dołączyć jako jego żona.
– Moja mama zawsze była wolnym duchem – opowiadał mi Marcin. – Była szalona. Na tyle, że ciągle znikała. Jak byliśmy z bratem mali, wciąż jej nie było. Ojciec tłumaczył ją pracą, służbowymi wyjazdami i z początku nawet mu wierzyliśmy. Ale gdy stawaliśmy się coraz starsi, powoli docierało do nas, że matka po prostu miewała dłuższe i krótsze romanse. Znikała z jakimś kolejnym facetem, a potem skruszona wracała do domu. W tym wszystkim było też i uzależnienie od alkoholu, które wszystko komplikowało. Ojciec ją przyjmował ze względu na nas. Ale był bardzo nieszczęśliwy...

W końcu tato Marcina poznał kobietę, która później została jego drugą żoną. Wtedy nie miał już litości dla matki swoich dzieci. Zażądał rozwodu i tego, żeby wyprowadziła się z rodzinnego domu na stałe. Tak też się stało. Niestety, rozwód nie wstrząsnął mamą mojego narzeczonego na tyle, by się uspokoiła. Dalej wiodła hulaszcze życie. Wprawdzie zamieszkała niedaleko i miała stały kontakt z chłopcami, ale nie dało się na niej polegać. Była jak żywioł. Czasami do rany przyłóż, czasami oderwana od rzeczywistości, jak mała dziewczynka. Widziałam ją raz czy dwa, podczas gdy ojca Marcina znałam bardzo dobrze.

Wierzyłam, że uda się wszystko jakoś załatwić

Kiedy już nasz związek stał się poważny, często przyjeżdżaliśmy do rodzinnego domu mojego narzeczonego na święta czy po prostu na niedzielne obiady. Mój przyszły teść wydawał się szczęśliwy z drugą żoną, a ona była miła i miała bliski kontakt z Marcinem i jego bratem. Natomiast matka pojawiała się w życiu braci wyłącznie od święta. Gdy dostałam od ukochanego pierścionek zaręczynowy i zaczęliśmy rozmawiać o ślubie, naturalnie pojawił się temat gości.
– Muszę ją zaprosić na ślub i wesele – powiedział mi na samym początku, gdy kompletowaliśmy wstępną listę weselników. – Jaka by nie była, to jednak moja... mama.
Pokiwałam głową. Byłam na to przygotowana i w pełni popierałam tę decyzję. Nie zamierzałam ingerować w jego układy z rodzicami.
– Oczywiście, to naturalne. – Uśmiechnęłam się do niego i zmierzwiłam mu czule włosy.
– Tylko widzisz... – Mój narzeczony zawiesił na chwilę głos. – Ja nigdy nie jestem pewien jej zachowania. Ona jest nieco... nieobliczalna – westchnął.
Widziałam, jak ciężko jest mu mówić w ten sposób o swojej mamie. O osobie, która powinna być opoką dla dziecka.

Świadomość, że jego rodzicielka jest całkiem inna, budziła w nim uśpiony ból. Pewnie jeszcze z czasów dzieciństwa, kiedy to jako mały chłopczyk bardzo potrzebował mamy, ale jej przy nim nie było.
– Nie martw się! Opanujemy sytuację. Pojedziemy do niej razem z zaproszeniem i przemówimy do rozsądku! – próbowałam go pocieszyć.
– Wolałbym to zrobić sam – odparł smutno i uścisnął moją dłoń.
– Oczywiście – zareagowałam szybko. – Nie ma sprawy, jak wolisz, kochanie.
W głębi duszy wierzyłam, że uda się wszystko jakoś załatwić. W końcu chyba każdy rodzic ogarnąłby się na ślub własnego dziecka!

Byłam naprawdę ciekawa jego mamy...

Potem przygotowania do wesela pochłonęły mnie do tego stopnia, że sprawa zaproszenia mamy Marcina nieco mi umknęła. Sukienka, menu w restauracji, bukiet, przystrojenie kościoła, muzycy! Strasznie tego wszystkiego było dużo! A jak coś się waliło, to kilka rzeczy naraz. Moi rodzice bardzo mi pomagali, przyszły teść także, ale to przecież na mnie spoczywało czuwanie nad całością. Któregoś wieczora Marcin wrócił bardzo zadowolony. Uśmiechnął się i powiedział, że był właśnie u mamy i dał jej zaproszenie na wesele.
– No i co? Przyjdzie? – dopytywałam, choć po jego minie widziałam, że raczej wszystko się udało.
– Tak. – Pokiwał głową. – Jest w dobrej formie. Powiedziała mi, że od kilku miesięcy nie pije i jest bardzo szczęśliwa. – Zaszkliły mu się oczy. – To spotkanie było... – zawiesił głos. – Fajne. – Uśmiechnął się. – Już dawno nie rozmawialiśmy tak szczerze.
– Bardzo się cieszę, kochany! – Przytuliłam narzeczonego. – Bardzo! Kamień spadł mi z serca.

Zdawałam sobie sprawę, jak długo zbierał się do tej rozmowy i jak wielkie pokładał w niej nadzieje. Ten niepokój mocno wpływał na nastrój mojego narzeczonego, a przez to i na mnie.
– A przyjdzie sama czy z osobą towarzyszącą? – dopytałam go jeszcze kilka dni później, jak już szykowałam się do potwierdzenia rezerwacji w restauracji. Kilka osób nie mogło przyjechać, więc musiałam uaktualnić listę.
– Oj, nie wiem... – odparł bezradnie. – Jakoś o to nie zapytałem.
– Założymy, że będzie z kimś. – Uśmiechnęłam się i nie drążyłam tematu.

Byłam naprawdę ciekawa jego mamy. Czy rzeczywiście przyjdzie, czy będzie umiała się zachować, jak zareaguje na towarzystwo byłego męża z nową partnerką? Gdzieś tam w głębi serca troszkę się tego obawiałam, bo po wysłuchaniu wszystkich opowieści o tej kobiecie wiedziałam, że można się po niej spodziewać wszystkiego. Ale wciąż pocieszałam się myślą, że to będzie najważniejsze wydarzenie w życiu jej syna. Jaka matka pozwoliłaby sobie zepsuć taką uroczystość?

Matka Marcina jednak pojawiła się na ślubie. Na nasze nieszczęście

W końcu nadszedł ten szczególny dzień. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Pięknie ubrani stanęliśmy przed ołtarzem. Byłam tak zdenerwowana, że nie pamiętam słów przysięgi. Marcin wciąż rozglądał się na boki, jakby kogoś szukał. Pewnie mamy. Ale jej nie było. Gdy msza się skończyła i wyszliśmy przed kościół, otoczyli nas wszyscy goście. Obsypali ryżem, a potem zaczęli podchodzić, żeby składać życzenia. Matki Marcina wciąż nie potrafiłam dojrzeć. Pojawiła się, gdy wznieśliśmy pierwszy toast w restauracji. Niestety, nie sama. Staliśmy otoczeni wianuszkiem gości, gdy nagle w drzwiach sali zrobiło się zamieszanie.

Mój mąż zareagował nerwowo, odskoczył na bok i od razu ruszył w tamtym kierunku. Wszyscy spojrzeliśmy na drzwi. Po krótkiej chwili do środka wtoczyła się grupka kilkorga osób. Wśród nich była... mama Marcina. Zataczała się i śmiała na cały głos.
– Synku! – wykrzyknęła bełkotliwie. – Wszystkiego najlepszego! Przyprowadziłam ci nowych gości. – Machnęła ręką w stronę grupki przy drzwiach. – Przyszliśmy zjeść i wypić za twoje zdrowie!
Większość jej słów była ledwo zrozumiała. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że jest mocno wstawiona.
– Jak tu pięknie! – kontynuowała kobieta. – Jak ślicznie przygotowaliście wszystko! Dzień dobry! – Dygnęła, widząc, że wszyscy goście przyglądają się przedstawieniu, które odgrywała. – Chodźcie! Chodźcie! – zawołała znajomych. – Nie wstydźcie się! Mój syn się żeni, trzeba to opić!

Nie potrafiłam się uspokoić. Mój mąż także

Wtedy Marcin podszedł do matki, objął ją i zaczął coś cicho tłumaczyć. Zrobiło mi się smutno i okropnie źle na myśl, że mój mąż musi przeżywać taki koszmar w dniu swojego ślubu. Wyglądał jak zbity pies, ledwo panował nad emocjami. Na szczęście po chwili na pomoc ruszył mu ojciec, a potem i brat. Wyprowadzili niechcianych gości z restauracji i wyszli z nimi na zewnątrz. Poprosiłam wszystkich o zajęcie miejsc. Atmosfera jednak była dość ciężka. Na szczęście kelnerzy podali obiad i goście jakoś powoli zapomnieli o niezbyt udanym początku przyjęcia. Na sali dało się słyszeć normalne rozmowy, śmiechy. W końcu zabrzmiała muzyka i wszystko zaczęło wracać do normy. Ja jednak nie potrafiłam się uspokoić. Widziałam, że Marcin wciąż myśli o mamie. Objęłam go lekko, potem wzięłam za rękę i wyprowadziłam na zewnątrz. Gdy znaleźliśmy się sami, przytuliłam go mocno.
– Już po wszystkim, kochanie – szepnęłam do niego.
Pokiwał głową i zagryzł wargi. Minęło kilka dobrych chwil, zanim doszedł do siebie.
– Dziś jest nasz dzień. Nie dajmy go sobie odebrać. – Uśmiechnęłam się do niego.
– Obiecaj mi, że będziesz inna dla naszych dzieci. – Spojrzał mi w oczy.
– Przysięgam. – Pocałowałam go z czułością. – A ty obiecaj mi, że będziesz się świetnie bawić.
Obiecuję. – Pociągnął mnie na salę i zatańczyliśmy swój pierwszy taniec. 

 

Czytaj więcej