"Moja rodzina narzekała, że pogrzeb cioci psuje im wakacje! Myślałam, że śnię..."
Fot. 123 RF

"Moja rodzina narzekała, że pogrzeb cioci psuje im wakacje! Myślałam, że śnię..."

„Bardzo przeżyłam śmierć mojej cioci Stefanii, ale dla jej dzieci to był tylko kłopot... Wszyscy byli tak zajęci swoimi urlopami, że w nosie mieli ostatnią wolę własnej matki. Nie znaleźli nawet czasu na zorganizowanie konsolacji. – Też sobie wybrała termin na umieranie – narzekała moja kuzynka. Nikt nie zamierzał zmieniać swoich planów z powodu pogrzebu. Byłam w szoku..." Dorota, 46 lat

O śmierci ciotki Stefanii dowiedziałam się na działce. Był początek lipca, pogoda piękna. Wieczorem, akurat jak czytałam książkę na hamaku, dostałam SMS-a od kuzynki Renaty. „Pogrzeb będzie pojutrze. Przyjedźcie”. Oddzwoniłam od razu.

Byłam w szoku, że kuzynka mówi o śmierci własnej mamy...

– Hej, Renia. Czyj pogrzeb?
– A nie napisałam? – westchnęła. – Jestem totalnie zakręcona. Zaraz lecimy na dwa tygodnie do Turcji, trzeba zrobić zakupy, poprać, poprasować, spakować. W pracy zapieprz, jak to przed urlopem, Wiesiek wraca po nockach, więc w niczym nie pomoże. No i jakby tego było mało, mama umiera.
– Zaraz, Renia, twoja mama zmarła? – Byłam w szoku. – Na co? Nic nie słyszałam, żeby była chora. No i miała dopiero, ile, siedemdziesiąt sześć lat?
– Tętniak, wyobraź sobie. Nikt nie wiedział, że ma. Tylko głowa ją ostatnio często bolała. Mówię ci, to jakiś obłęd. Też sobie wybrała termin na umieranie – jęknęła Renata, a ja pomyślałam, że śnię. – Jasiek z rodziną pod namiotem w Chorwacji, Ala siedzi w Pradze na szkoleniu, a jej córka, Kaśka twierdzi, że jak ona i jej dzieci mają być na pogrzebie, to musi być jutro, bo ona pojutrze o świcie leci z rodziną do Egiptu. A jutro pogrzebu nie da się zrobić, bo nie zdąży się załatwić wszystkich formalności, trochę się zeszło.
– Zeszło? – Nie zrozumiałam. – To kiedy ciocia zmarła?
– Pięć dni temu. Ale Staszek dopiero przedwczoraj wybrał dom pogrzebowy.
– Oni sami się napraszają – mruknęłam.
– No, trzech się zgłosiło, ale Staszek nie miał do tego głowy, bo akurat była inwentaryzacja czy coś. Nie wiem. W każdym razie pogrzeb pojutrze. Będziecie? Wiem, że siedzicie na działce…
– Renia – przerwałam jej. – Na działce to ja sobie mogę posiedzieć później. Ciocia Stefania już nigdzie nie posiedzi. A wiadomo, że tę działkę mamy dzięki niej. Więc nie musisz pytać, czy będziemy. To nasz smutny obowiązek. Może trzeba w czymś pomóc? I, kochana, strasznie ci współczuję. Jak się trzymasz?
Zapadła chwila ciszy w słuchawce.
– Hm, tak. Dzięki. Jakoś… Muszę kończyć. Staszek prześle wszystkim godzinę pogrzebu SMS-em.
I się rozłączyła. Przez chwilę miałam wrażenie, że jestem w jakiejś dziwnej opowieści rodem z Kafki, ale się otrząsnęłam. Cóż, każdy inaczej reaguje na utratę najbliższej osoby. Jedni płaczą i wpadają w depresję, inni rzucają się w wir działania, żeby jak najmniej myśleć i rozpamiętywać. Renata należała najwidoczniej do tej drugiej kategorii.

Byłam bardzo zżyta z ciocią Stefanią

Rozejrzałam się wokół. Uwielbiałam tę działkę. Jako dziecko spędzałam tu co rok wakacje. Była nas cała banda dzieciaków, nad którą trzymała pieczę ciocia Stefania. Gdy dorosłam, pomagałam jej na działce – sadziłyśmy kwiaty, pieliłyśmy grządki. Z czasem przestała spędzać tu lato – jej artretyzm nie lubił tutejszej wilgoci od jeziora. I w końcu przekazała działkę mnie, notarialnie.
Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Pamiętam swój szok, gdy podczas przyjęcia na moje czterdzieste urodziny otworzyłam dużą kopertę od Stefanii i zobaczyłam akt własności działki.
– Ależ ciociu… – wybąkałam i odruchowo rzuciłam okiem na siedzących po drugiej stronie stołu kuzynów. Byli równie zaskoczeni jak i ja, choć o wiele mniej zadowoleni. Stefania wiedziała, o czym myślę.
– Dorotko – powiedziała. – Ty jedna kochasz tę działkę. Ty jedna w tej rodzinie dbałaś o nią, sadziłaś i pieliłaś. Dlatego to naturalne, że powinna być twoją własnością.
– Skoro nie chcesz jej już mieć, można byłoby ją sprzedać – wtrącił jej najstarszy syn, Staszek. – I podzielić pieniądze.
Zrobiło mi się głupio, ale ciocia Stefania uścisnęła moją dłoń.
– Nie przejmuj się tym gburem – powiedziała. – Dostał ode mnie tyle, że nie powinnaś mieć wyrzutów sumienia. Żadne z moich dzieci nie powinno być niezadowolone z tego, co ode mnie dostało. Prawda? – Popatrzyła po zgromadzonych wokół. W końcu pod wpływem jej spojrzenia zaczęli pomrukiwać, że owszem, wszystko jest w porządku. – Została mi tylko ta działka i chcę ją dać mojej ulubionej siostrzenicy. Córce mojej jedynej siostry. Czy ktoś ma coś naprzeciw?
Czułam uścisk jej drżącej dłoni i zdawałam sobie sprawę, jak wiele ją ta przemowa kosztowała. Nie była osobą, która umie o siebie walczyć. Której inni się boją i nie wchodzą jej na głowę. Jej mąż, wujek Alojzy, był bardzo obrotnym przedsiębiorcą. Zanim pokonała go choroba, zabezpieczył i ją, i dzieci. Potem Stefania także wspomagała córki, synów, wnuczęta jak tylko mogła. Nie tylko pieniędzmi, ale przede wszystkim swoim czasem, wysiłkiem i miłością. Była spoiwem naszej rodziny. Jakby się tak zastanowić, większość tego, co w moim życiu było dobre, było z nią związane. I myślę, że dotyczyło to także innych w naszej rodzinie. I rozpłakałam się, bo nagle poczułam się jak sierota.

Dzieci cioci w ogóle nie liczyły się z jej wolą

Następnego dnia ja i mąż wróciliśmy do domu. Od razu obdzwoniłam rodzinę, by się zorientować, na czym stoimy. Kiedy pół godziny później odkładałam telefon, byłam w stanie, delikatnie mówiąc, lekkiego wstrząsu.
Staszek zdecydował o kremacji, mimo że wszyscy wiedzieliśmy, że chciała być pochowana tradycyjnie. Bała się ognia, miała wrażenie, że ogień pieca spali jej duszę. Ale Staszek postanowił, że grób rodzinny – gdzie leżeli już dziadkowie – zmieni na komorę dla urn. „W ten sposób zmieści się tam cała nasza rodzina. Przy dzisiejszych cenach, to ogromna oszczędność”, stwierdził. A wola jego mamy? „Dorota, nie dramatyzuj, nigdzie nie zostało to spisane”.
Nie będzie konsolacji. „Daj spokój, Dorota, nikt nie ma czasu jej przygotować i w ogóle, my po pogrzebie od razu jedziemy na lotnisko, Janka z rodziną nie będzie, wciąż są w Chorwacji”, wyjaśniła Renata. „Mama wie, że ją kochaliśmy. Spotkamy się na spokojnie po wakacjach, może u ciebie na działce?”.
Wnuczka Stefanii, Kasia, i jej rodzina, nie będą na pogrzebie. „Ciocia, ty wiesz, ile te wczasy kosztowały? I wiesz, ile by kosztowało przebukowanie biletów? Miej pretensje do wujka Staszka. I tak, pamiętam, ile babcia mi poświęciła, i jestem jej za to wdzięczna. Mam ją w sercu i nigdy o niej nie zapomnę. Będę chodzić na grób Ale ona nie żyje, niczego już nie potrzebuje, a my tak”.

Czułam bunt i niezgodę

No tak. Stefania wybrała sobie zły moment na umieranie. Wakacje. Niby argumenty dzieci i wnuków cioci Stefanii (życie toczy się dalej) były logiczne i rozsądne, ale gdzieś w głębi czułam bunt i niezgodę. Dla mnie pogrzeb to ostatnia okazja na pożegnanie. Podziękowanie. Sposób, w jaki to robimy, określa nasz stosunek do zmarłego. Wiedziałam, że dzieci Stefanii kochały ją, ale czy szanowały? Kiedyś myślałam, że tak. Ale chyba się myliłam.
Kiedy przyjaciele i znajomi cioci Stefanii złożyli na mogile kwiaty i zaczęliśmy się rozchodzić, dotarło do mnie, że nie widzę Filipa.
– Danka... – Pociągnęłam za rękaw żonę Staszka. – Gdzie jest Filip? Został u was w domu?
– Staszek kilka dni temu odwiózł go do schroniska – odparła.
Nie wierzyłam własnym uszom.
Nie mogliście zadzwonić do mnie? Oddać do schroniska psa, którego tak bardzo kochała Stefania? To tak, jakby ja tam oddać.
Danka wzruszyła ramionami.
– Jak zwykle dramatyzujesz. Jak za nim tęsknisz, to Staszek da ci adres schroniska.
Czułam, jak coś ściska mnie w gardle. Filip był u cioci od szczeniaka, prawie szesnaście lat. Dostała go na rocznicę ślubu od Alojzego. On już wiedział, że niedługo odejdzie i chciał pozostawić po sobie żonie coś więcej niż bezduszne pieniądze. Ciocia traktowała psa, miniaturowego collie, niemal jak dziecko. A Filip kochał ją bezgranicznie. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, co ten pies czuł po śmierci swojej pani.
Wzięłam adres schroniska i od razu po pogrzebie pojechaliśmy tam z mężem.
Przyjechaliśmy w ostatniej chwili. Ponieważ Filip był stary i trochę niedowidział, uznano, że nikt go nie weźmie, a jego życie tu nie będzie pasmem szczęścia, jak powiedział kierownik. Zdecydowali, że go uśpią. Gdybyśmy przyjechali dzień później… aż zimno mi się robi na myśl, że nie miałabym szansy zapewnić psu godnej starości, na jaką zasłużył.
Najgorsze jest to, że członkowie mojej rodziny wciąż uważają, że, jak zwykle, przesadzam i histeryzuję. Naprawdę?

Czytaj więcej