„Mąż podczas wyjazdu wywinął mi taki numer, że głowa mała! Kto zostawia ciężarną w lesie?”
Fot. 123 RF

„Mąż podczas wyjazdu wywinął mi taki numer, że głowa mała! Kto zostawia ciężarną w lesie?”

„Byłam sama, mało mobilna, w zasadzie pośrodku niczego, na skraju jakiegoś lasu i nie miałam nawet torebki czy telefonu. Nic tylko usiąść i płakać. Słyszałam, że w ramach szkolenia komandosów porzuca się ich w lesie, z rozkazem dotarcia do określonego miejsca zbiórki. Ja jednak nie byłam doświadczonym żołnierzem, tylko kobietą w szóstym miesiącu ciąży”. Ewelina, 31 lat

W te wakacje po prostu musimy gdzieś wyjechać, w przeciwnym razie oszaleję – oświadczyłam stanowczo mężowi.

– Wiesz, że mam teraz mnóstwo pracy. Nie ma dnia, żeby nie było kilku zgłoszeń, ledwo się wyrabiam – odparł Maciek, bezradne rozkładając ręce.

Nie mogłam nie przyznać mu racji. Mój mąż pracował w serwisie urządzeń klimatyzacyjnych. Od wielu dni cały kraj zalewała fala upałów i nieustannie pojawiały się zgłoszenia awarii przeróżnych urządzeń chłodniczych. Na domiar złego, teren jego działalności serwisowej był ogromny i musiał pokonywać duże odległości od jednego klienta do kolejnego. Ja jednak nie mogłam odpuścić. Cały rok monotonnej pracy w biurze, prowadzenie domu, opieka nad dzieckiem i codzienne użeranie się z klientami w pracy doszczętnie wyczerpały moje siły fizyczne i duchowe. 

– To tylko kilka dni – drążyłam. – Wyjedziemy w poniedziałek, wtedy ruch na drogach jest mniejszy, a wrócimy w sobotę. To zaledwie pięć noclegów.

– No ale przecież jesteś w szóstym miesiącu ciąży, dasz radę w podróży? – Maciek wyraźnie starał się mnie zniechęcić.

– O to się nie martw! Mało tego, jeszcze kilka tygodni w domu i zamiast na porodówkę, zawieziesz mnie do wariatkowa. Nasza kochana córeczka też daje mi nieźle popalić każdego dnia.

– No dobra, nie szalej, jutro pogadam z szefem – zgodził się niechętnie. – Ale pamiętaj, musisz zaplanować wszystko sama, nie mam do tego głowy ani czasu.

Akurat to zupełnie mnie nie przerażało. Planowanie przeróżnych wypraw to mój żywioł. Szybko znalazłam i zarezerwowałam niewielki domek nad zatoką. Rzecz jasna zadbałam, żeby w pobliżu był plac zabaw i inne atrakcje dla dzieci. Nie miałam zamiaru męczyć się ze swoją pociechą w czasie tych kilku tak ciężko wygospodarowanych dni. Poczytałam też opinie o tamtejszych lokalach. Na koniec precyzyjnie zaplanowałam trasę, łącznie ze wszystkimi postojami. Bagaże zostały spakowane, a auto sprawdzone w zaprzyjaźnionym warsztacie samochodowym i zatankowane. Byliśmy gotowi. Maciek wpakował się za kierownicę, a ja ulokowałam się z tyłu, żeby pilnować Martynki.

Zapomniał o mnie...

– Większość drogi to trasy szybkiego ruchu – poinformowałam Maćka, gdy już wygodnie ulokowaliśmy się w naszym vanie. – Ustawię ci nawigację, parę godzin i będziemy na miejscu.

Zazwyczaj lubię podróżować samochodem i dobrze znoszę nawet długie trasy. Martyna skończyła już pięć lat i nigdy nie sprawiała kłopotów w podróży. Niestety tym razem było inaczej, i to wcale nie z dzieckiem, tylko ze mną. Już po pierwszej godzinie dopadły mnie okropne mdłości i ledwo dotrwałam do pierwszego zaplanowanego postoju. 

Miałam nadzieję, że z czasem będzie lepiej, ale niestety, moje samopoczucie pogarszało się coraz bardziej. Najwyraźniej ciąża dawała o sobie znać.

– Maciek, zjedź gdzieś, dopadły mnie mdłości. Muszę pójść do toalety i choć chwilę odsapnąć – zadysponowałam w końcu.

– Gdzie ja ci teraz zjadę? Jesteśmy na trasie szybkiego ruchu, tutaj nie ma żadnych postojów ani nawet zjazdów – Maciek lekko podniósł głos. 

Mój do tej pory spokojny małżonek najwyraźniej zaczął się denerwować. „Jeszcze trochę, a powie: A nie mówiłem? Przecież cię ostrzegałem”, pomyślałam.

Po kilku minutach, które wydawały mi się wiecznością udało się zjechać i znalazłam się na leśnej ścieżce. Maciek nawet nie wychodził z auta, zamyślony wpatrywał się w nawigację. Usiadłam na jakimś pniu i oddychałam głęboko, Martynka kręciła się w pobliżu samochodu. Na chwilę przymknęłam oczy i starałam się zrelaksować. „Spokojnie! Jeszcze tylko trzy godziny i będziemy na miejscu”, pocieszałam się, delektując się świeżym powietrzem. 

Usłyszałam trzask zamykanych drzwi, to pewnie Martyna wróciła do auta. Po chwili rozległ się dźwięk, którego zupełnie się nie spodziewałam. Odgłos pracującego silnika.

Zerwałam się, przekuśtykałam kilka kroków i zobaczyłam… oddalający się tył naszego vana. Samochód odjechał!

„Do cholery, szanowny pan się obraził i po prostu pojechał beze mnie?”, zamarłam ze zgrozy. 

Szybko oceniłam swoją sytuację. Byłam sama, mało mobilna, w zasadzie pośrodku niczego, na skraju jakiegoś lasu i nie miałam nawet torebki czy telefonu. Nic tylko usiąść i płakać. 

Słyszałam, że w ramach szkolenia komandosów porzuca się ich w lesie, z rozkazem dotarcia do określonego miejsca zbiórki. Ja jednak nie byłam doświadczonym żołnierzem, tylko kobietą w szóstym miesiącu ciąży. „Boże! Co tu robić?”, rozważałam, przemieszczając się w stronę głównej drogi.

Nagle zobaczyłam zdezelowanego dostawczaka, który jechał w moją stronę. Wyskoczyłam na środek jezdni, gwałtownie machając rękami. Dwóch mężczyzn zza wschodniej granicy patrzyło na mnie ze zdumieniem, kiedy, częściowo na migi, częściowo słowami, objaśniałam im moją tragiczną sytuację. Dość szybko zgodzili się pożyczyć mi telefon. Próbowałam kilka razy połączyć się z Maćkiem, ale on nie odbierał. W końcu napisałam SMS-a. 

„Co za osioł! Jak można wykręcić taki numer ciężarnej żonie?”, nie potrafiłam znaleźć żadnego sensownego wytłumaczenia dla jego zachowania. 

Szczęśliwe zakończenie

Wreszcie po kilku nieskończenie długich minutach zobaczyłam nasz samochód z moim szanownym małżonkiem za kierownicą. Byłam zbyt wściekła, żeby się ucieszyć.

– Co ci strzeliło do głowy?! – wykrzyczałam na powitanie. – Zostawiasz mnie samą w lesie i odjeżdżasz bez żadnego powodu?! Rety! O czym ty w ogóle myślałeś?!

Maciek patrzył na mnie z narastającym zdumieniem.

– Ależ, kochanie, sądziłem, że jesteś w aucie. Drzwi trzasnęły, uznałem, że jesteśmy w komplecie, i ruszyłem. Martyna dopiero po kilku minutach odezwała się, że mamy nie ma. Natychmiast zawróciłem i zacząłem cię szukać.

– A telefon? Przecież dzwoniłam. Dlaczego nie odbierałeś moich telefonów? – drążyłam, choć czułam, że moje napięcie powoli opada. 

– Po pierwsze, prowadziłem samochód, a po drugie, wyświetlał się jakiś nieznany numer z zagranicy. Uznałem, że to jakieś naciąganie.

Nie miałam już siły denerwować się dłużej. Odpuściłam. 

Po kilku godzinach dotarliśmy bezpiecznie do naszej kwatery i spędziliśmy spokojnie resztę urlopu. Muszę przyznać, że kolejne wydarzenia nie były już w stanie przebić naszej pierwszej urlopowej przygody. Gdy to się wydarzyło, byłam naprawdę wściekła i gotowa do rozwodu, ale teraz, kiedy o tym myślę, chce mi się już tylko śmiać.

 

Czytaj więcej