"Marek domagał się, bym zaraz po pracy wracała do domu. Protestował, gdy zapraszano mnie na jakąkolwiek imprezę. Był podejrzliwy. Grzebał w mojej komórce, bił mnie po twarzy! A ja kochałam go i byłam wierna. Zerwałam kontakty ze swoimi przyjaciółmi, siedziałam w domu, żeby nie dawać mu żadnych powodów do zazdrości. Aż pewnego dnia, w najmniej spodziewanym momencie dowiedziałam się szokującej prawdy...! Marta, 28 lat
Marek był miły, oczytany, rycerski – od razu zrobił na mnie wrażenie. Potem wszystko toczyło się jak w romansie: zaręczyny, wreszcie ślub... i kawalerka w prezencie od jego rodziców.
– Kocham cię najbardziej w świecie – powtarzał mi często mąż. – I nigdy nikomu cię nie oddam. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że nie powinnam cieszyć się z tych słów... Na początku było jak w bajce, ale ta bajka nie skończyła się dobrze...
Lubił, gdy po pracy wracałam prosto do domu, zamiast spotykać z koleżankami. Nawet mi to odpowiadało: jego zaborczość i uwielbienie wydawały mi się słodkie. Po paru miesiącach od ślubu nasze uczucia nie ostygły ani na trochę: wciąż spędzaliśmy razem niemal każdą chwilę. Jednak zaczęły pojawiać się pierwsze zgrzyty... Któregoś dnia musiałam zostać dłużej w bibliotece, i wróciłam do domu dopiero wieczorem. Marek siedział na kanapie. Usiadłam mu na kolanach.
– Cześć, kochanie. Jestem taka zmęczona, że marzę tylko, żeby się wreszcie położyć z moim najdroższym do łóżka... Hej – próbowałam się do niego przytulić, ale mnie odepchnął.
– Co ci jest? Źle się czujesz?
– A jak mam się czuć, jeśli własna żona zostawia mnie samego? – wybuchnął Marek. – Zastanawiałem się, gdzie się podziałaś!
– Mogłeś zadzwonić – odparłam. – Musiałam zostać dłużej w pracy, bo...
– Tak? To może zamieszkaj w tej swojej bibliotece! – mój mąż odepchnął mnie i wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami.
Rzuciłam się z płaczem na kanapę. Wreszcie uspokoiłam się i zasnęłam, aż obudził mnie pocałunek. Obok mnie siedział Marek.
– Przepraszam, skarbie, po prostu martwiłem się o ciebie – wyszeptał, a ja uśmiechnęłam się do męża i puściłam całe zdarzenie w niepamięć.
Kilka tygodni później były imieniny mojej przyjaciółki. Ania zaprosiła nas na babski wieczór w jednej z nowych knajpek. Marek ostro zaprotestował.
– Nigdzie nie pójdziesz! – krzyczał. – „Babski wieczór”? Wiesz, jak takie imprezy wyglądają! Nie będziesz włóczyć się nocą po mieście!
– Chcę po prostu spędzić trochę czasu z koleżankami – tłumaczyłam spokojnie.
– To ja ci już nie wystarczam, musisz szukać sobie innego towarzystwa?! Awantura skończyła się krzykiem, trzaskaniem drzwiami, a Marek obraził się na mnie. Uważałam, że potraktował mnie niesprawiedliwie. Ale moja mama, do której poszłam się wypłakać, poradziła mi, żebym ustąpiła.
– Mężczyźnie trzeba czasem przyznać rację – przekonywała. – Tak dla świętego spokoju. Niech czuje, że rządzi w domu.
W końcu zrezygnowałam z imprezy, a zamiast tego spędziłam wieczór w domu przed telewizorem. Marek był wniebowzięty, jednak...
Mąż protestował, gdy zapraszano mnie na jakąkolwiek imprezę. Domagał się, bym zaraz po pracy wracała do domu... Koleżanki umawiały się na popołudniowe ploteczki, ja oglądałam powtórki seriali. A Marek i tak był niezadowolony. Zrobił się też podejrzliwy. Przyłapałam go kiedyś na grzebaniu w mojej komórce! Tymczasem w bibliotece zatrudniono nowego pracownika, Mateusza. Był fajnym, spokojnym, bardzo nieśmiałym facetem, pochłoniętym bez reszty książkami. Polubiliśmy się, bo Mateusz okazał się wspaniałym przyjacielem, i chętnie ucinaliśmy sobie pogawędki, najczęściej na temat książek. Oczywiście przez myśl by mi nie przeszło, że Mateusz mógłby stać się kimś więcej niż tylko dobrym kolegą. Przyszło to za to do głowy mojemu mężowi. Odebrał kiedyś nasz domowy telefon. Najpierw długo słuchał w milczeniu, a później wściekle rzucił słuchawką. – Może mi to wyjaśnisz – powiedział oschle. – Chciał z tobą rozmawiać jakiś Mateusz.
– To kolega z pracy – odparłam.
– Czyżby? A tak w ogóle, jakim prawem dałaś mu nasz numer telefonu?
– Takim prawem, że mogę rozmawiać, z kim chcę – wkurzyłam się. I wtedy Marek... uderzył mnie w twarz... Potem boleśnie chwycił moje ramię.
– Nie, moja droga – wyszeptał mi do ucha. – Nie masz prawa rozmawiać, z kim chcesz. Jesteś moją żoną i nie pozwolę ci zadawać się z jakimiś obcymi facetami, rozumiesz? Po czym trzaskając drzwiami, wybiegł z mieszkania. Tego już było za dużo. Płacząc, otworzyłam szafę, wyciągnęłam torbę, wrzuciłam do niej najpotrzebniejsze rzeczy, zamówiłam taksówkę i pojechałam do mamy.
Spodziewałam się, że mama mnie pocieszy, ona jednak nie pochwalała mojej decyzji.
– Wybrałaś go, to naucz się z nim żyć. Poza tym ma prawo być zazdrosny, jeśli kręcą się koło ciebie inni mężczyźni – usłyszałam.
– Ale, mamo, jacy mężczyźni! Ja po prostu chcę mieć jakieś życie! Chcę spotykać się z ludźmi, mieć przyjaciół...
– To jest twój mąż – powtórzyła matka. Następnego dnia rozdzwonił się telefon. Marek przepraszał i błagał, żebym wróciła do domu. Wieczorem przyjechał z bukietem róż. Ukląkł przede mną i prosił, bym mu wybaczyła. Wróciłam do domu, wierząc, że ta przygoda nas oboje czegoś nauczyła. Rzeczywiście, od tego czasu lepiej nam się układało. Marek starał się być wzorowym mężem, ja poświęciłam się obowiązkom domowym.
Kiedy zaszłam w ciążę, Marek stwierdził, że on nas utrzyma, bo powinnam zająć się teraz sobą, a potem dzieckiem. Poszłam więc na zwolnienie, za to Marek spędzał w firmie dużo więcej czasu, ale wiodło nam się nieźle. Czułam się trochę samotna, ale pocieszałam się, że niedługo dziecko wypełni mój czas. W maju urodziła się Zuzia, najpiękniejsza dziewczynka na świecie.
Po kilku dniach spędzonych w szpitalu czekałam z córeczką w objęciach, aż Marek przyjedzie i zabierze nas do domu. Spóźniał się, zadźwięczała za to moja komórka.
– No, gdzie ty jesteś, czekamy przecież – rzuciłam niecierpliwie do słuchawki.
– Ja nie przyjadę... Odbierze cię twój ojciec, już po ciebie jedzie – szeptał Marek.
– Jak to? Co się stało? – nie zrozumiałam.
– Marta... Ja mam kogoś... To trwa od kilku miesięcy... Kocham ją i chcę z nią być. Oczywiście mieszkanie zostanie dla ciebie... – dalej nie słuchałam. Rzuciłam telefon i osunęłam się na ziemię, płacząc i tuląc do siebie moją córeczkę...
Mąż wyprowadził się, gdy byłyśmy jeszcze w szpitalu. Długo nie mogłam się pozbierać. Gdyby nie koleżanki, które – chociaż je zaniedbywałam – przyszły mi z pomocą, i Zuzia – dla której musiałam żyć – nie wiem, jak bym to wszystko zniosła. Nie mieściło mi się w głowie, że Marek – zazdrosny na każdym kroku i podejrzewający mnie bez przerwy o romans – sam mnie zdradził i bez skrupułów zostawił samą...
Od tamtych wydarzeń minął prawie rok. Zuzia rośnie, jest śliczną, mądrą dziewczynką. Wróciłam do pracy i odnowiłam zaniedbane w imię „dobrego małżeństwa” przyjaźnie. Również z Mateuszem, który jest ulubionym wujkiem Zuzi... A co dalej? Nie wiem. Mój książę z bajki okazał się draniem, ale przecież całe życie przede mną...