"Kocham Maćka, tego jestem pewna, ale pragnę... Olka. Zdaję sobie sprawę z tego, że oboje mamy bardzo dużo do stracenia, ale i tak boję się, że bez względu na wszystko któregoś dnia pójdziemy na całość..." Marlena, 33 lata
Wernisaż naszej dawnej znajomej miał się odbyć w urokliwie położonym dworku na obrzeżach miasta. Planowaliśmy wybrać się tam we czwórkę: ja z mężem i moja najlepsza przyjaciółka Kinga ze swoim Olkiem. Jednak na trzy dni przed imprezą okazało się, że Maciek nie da rady tam pójść.
– Wpadła mi fucha. Pojadę, to zarobię, a wiesz, że z kasą u nas krucho – powiedział Maciek, dodając, że i tak nie zna się na malarstwie.
– Kogo obchodzi malarstwo? – roześmiałam się. – Będzie wino i boskie towarzystwo – kusiłam męża, ale on był nieugięty.
Kilka chwil później zadzwoniła Kinga.
– Jestem zarobiona po uszy. Jeśli nie skończę w weekend tego projektu, szef mnie wypatroszy – powiedziała. – Ale Olek ma straszną ochotę. Idźcie we dwójkę, dotrzymacie sobie towarzystwa.
Wernisaż był mało udany. Starzy znajomi się nie pojawili, obrazy wydały mi się nieciekawe. Olek chyba miał takie samo zdanie o sztuce nowoczesnej, bo snuł się po sali z miną cierpiętnika.
– To ma być sztuka? – szepnął. – Dzieciaki w przedszkolu lepiej rysują. Zachichotałam i zaproponowałam, żebyśmy się stamtąd czym prędzej urwali.
– Świetny pomysł – zgodził się Olek. – Chodźmy do tej nowo otwartej knajpki. Napijemy się, pogadamy. Niech Maciek z Kingą żałują, że się nie wybrali – powiedział. Knajpka była ciasna, ale klimatyczna. Dobrze nam się rozmawiało, za kołnierz też nie wylewaliśmy. Nagle zorientowałam się, że już prawie północ!
– Chyba musimy się zbierać. Maćka nie ma w domu, ale Kinga pewnie parę razy już patrzyła na zegarek znad tego swojego projektu – mruknęłam. – Może się martwi... W końcu mieliśmy iść tylko na wernisaż.
– Ale nie przewidzieliśmy tej artystycznej klapy, po której po prostu musieliśmy się napić – zaśmiał się Olek.
– Wypijemy ostatnią kolejkę i będziemy się zbierać. Wódka była dobra, malinowa. Nie miałam nawet pojęcia, że aż tyle wypiłam. Dopiero kiedy wyszliśmy z pubu, ruszając w stronę postoju taksówek, zdałam sobie sprawę, że jestem kompletnie pijana.
– To co? Zabierzemy się razem? Wysadzę cię po drodze, w końcu jedziemy w tym samym kierunku – zaproponował Olek. Pod moim domem chwilę pogadaliśmy, ku rosnącej irytacji taryfiarza, wciąż siedząc w samochodzie. W końcu Olek jęknął, że już dawno się tak nie wstawił.
– Może zajdź do mnie na moment, zrobię ci kawę – zaproponowałam. – Kinga nie byłaby zachwycona, gdybyś wrócił w takim stanie.
– Kawa to dobry pomysł. Koniecznie z cytryną – ucieszył się Olek, z trudem gramoląc się z taksówki.
Weszliśmy do ciemnego mieszkania. Uderzyło mnie, jak bardzo jest ciche i puste, kiedy Maciek wyjechał. Nie lubiłam zostawać sama, zwłaszcza nocą. Wszystko w dwupoziomowej połówce naszego „bliźniaka” zdawało się złowrogo trzeszczeć i stukać. Może dlatego zaproponowałam przyjacielowi, żeby wpadł na kawę?
– Nastaw jakąś płytę, wstawię wodę – poprosiłam Olka, sądząc, że wszedł do salonu, ale on był tuż za mną. Na szyi poczułam jego ciepły oddech. Zakręciło mi się w głowie. Może od nadmiaru alkoholu, a może od tej dziwnej, niespodziewanej myśli, że fajnie byłoby spróbować czegoś nowego, zakazanego, świeżego. Że fantastycznie byłoby zapomnieć na jeden moment o ośmiu latach małżeństwa z Maćkiem i dać się ponieść wyobraźni. Zaszaleć ten jeden raz, nie myśląc o konsekwencjach.
– Wiesz, nagle zdałem sobie sprawę z jednej śmiesznej rzeczy. Znamy się tyle lat, a chyba jeszcze nigdy nie spędziliśmy wieczoru tylko we dwoje – powiedział Olek, wyrywając mnie z zadumy. Sięgnęłam po paczkę z kawą, mając nadzieję, że lada moment zacznę trzeźwieć. Czułam się dziwnie, jakbym bała się samej siebie.
– Pomyśl, nigdy nie byliśmy sami we dwoje – powtórzył Olek niemal szeptem.
– Co w tym dziwnego? Ty od lat jesteś z Kingą, ja z Maćkiem, zawsze nierozłączni – paplałam trzy po trzy, krojąc cytrynę. Dopiero kiedy dłoń Olka lekko musnęła moją, spojrzałam mu prosto w oczy. Miał takie dziwne, zamglone spojrzenie. Nachylił się nade mną i przez chwilę staliśmy oszołomieni alkoholem, ale chyba jeszcze bardziej tą nagłą bliskością, która zrodziła w nas tyle emocji. Serce biło mi jak oszalałe, cały świat dookoła stał się jedną rozmazaną plamą. Patrzyłam w jasne oczy Olka, tonęłam w nich... Chłonęłam tę kradzioną chwilę, która miała się więcej nie powtórzyć, upajałam się nią. Pocałował mnie leciutko, niemal muskając wargami moje usta, jakby nie był pewien, czy powinniśmy, czy ujdzie nam to na sucho. Ujęłam jego twarz w dłonie, dosłownie wpijając się w jego usta. Oparci o ścianę, w coraz bardziej szaleńczym tempie całowaliśmy się, zatracając poczucie czasu, przyzwoitości, logiki.
Otrzeźwił nas dopiero sygnał komórki natarczywie dzwoniącej w kieszeni Olka. Przymknęłam oczy, szukając oparcia w ścianie, tak bardzo kręciło mi się w głowie.
– Tak, już jadę – powiedział do słuchawki, dodając, że trochę się zasiedzieliśmy, ale niedługo będzie w domu. Magiczny nastrój prysnął w jednej sekundzie. Jednocześnie poczułam ulgę i żal.
– To Kinga. Martwi się... Myślała, że coś się stało – powiedział, zakładając marynarkę.
– Nie przejmuj się tym, co się stało. To był taki przyjacielski pocałunek – Olek cmoknął mnie w czubek nosa, dziękując za wieczór. Wyszedł, zostawiając mnie samą w pustym domu. Kawa, której nie zdążyliśmy wypić, stała na stole, plasterki pokrojonej cytryny leżały na talerzyku, który kupiliśmy z Maćkiem w Wiedniu. „Co ja najlepszego narobiłam?!”, przeraziłam się. Zamknęłam za Olkiem drzwi i weszłam pod chłodny prysznic. Sądziłam, że zmyję z siebie ten grzeszny wieczór. Jednak pulsowanie w skroniach i uporczywie nawracające wspomnienie gorących warg Olka na moich ustach nie chciały zniknąć...
We czwórkę spotkaliśmy się dopiero po miesiącu w naszym ulubionym pubie.
– To był tylko przyjacielski pocałunek, nic więcej – wyszeptał Olek, kiedy mój Maciek z Kingą poszli do baru.
– Jasne, zapomnij o tym – mruknęłam, zajmując się swoim piwem. Udawałam obojętną... Olek zapatrzył się w dal... Tylko czasem, kiedy Kinga z Maćkiem rozmawiali o jakimś nudnym filmie, spotykaliśmy się wzrokiem. W jego spojrzeniu widziałam tęsknotę, pożądanie i zachłanność, z jaką patrzył na mnie tamtej nocy w moim mieszkaniu.
– Przestań się tak na mnie gapić! Błagam – poprosiłam, kiedy znowu na krótki moment zostaliśmy zupełnie sami przy stoliku.
– Myślałem o tobie – wyszeptał, muskając moją dłoń. W tym samym momencie do stolika podszedł Maciek i postawił przede mną kufel z piwem.
– O czym rozmawiacie? – zapytał wesoło.
– O prawdziwej przyjaźni – odpowiedzieliśmy z Olkiem niemal jednocześnie. Mam nadzieję, że Maciek nie zauważył rumieńca wstydu, który nagle pojawił się na moich policzkach. Nie wiem, co teraz będzie... Kocham Maćka, tego jestem pewna, ale pragnę... Olka. I nawet jeśli zdaję sobie sprawę z tego, ile oboje mamy do stracenia, boję się, że któregoś dnia pójdziemy na całość. Nie będziemy myśleć o nikim i o niczym innym. „A może ponosi mnie wyobraźnia?”, zastanawiałam się tamtego wieczoru, przyglądając się, jak Olek tańczy z żoną. Szeptał jej coś na ucho, gładził ją po włosach... Wyglądali na szczęśliwych. Poczułam jednocześnie wściekłą zazdrość i niewypowiedzianą ulgę. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale mam nadzieję, że nie przekreślę ośmiu lat mojego małżeństwa dla jednej chwili głupiej słabości. Po prostu nie warto...