"Bartosz był moim pierwszym poważnym chłopakiem, spotykaliśmy się na pierwszym roku farmacji. Bardzo przeżyłam nasze rozstanie. Nie widziałam go od ponad dwudziestu lat, a jednak nadal wspominałam jako największą miłość mojego życia. Był moim totalnym i fatalnym zauroczeniem. A teraz, trzy lata po rozwodzie z mężem, wpadłam na niego na konferencji. Straciłam kontrolę..." Joanna, 42 lata
– Mamo! Ty, płaczesz? – Syn położył na stole siatki ze zrobionymi w drodze ze szkoły zakupami i pogłaskał mnie po ramieniu.
Otarłam oczy wierzchem dłoni i posłałam mu blady uśmiech.
– Nie słyszałam, jak wszedłeś – powiedziałam. – Co w szkole?
– Nuda – odpowiedział Arek. – A ty czemu beczysz?
– Później ci powiem.
– Wolałbym teraz – nalegał mój jedynak.
I nagle zrozumiałam, że granie na zwłokę nic nie da. Muszę mu coś wyznać, zresztą i tak niebawem się domyśli.
– Jestem w ciąży – wyszeptałam, a Arkadiusz dosłownie rozdziawił usta ze zdziwienia.
– Co? – parsknął śmiechem. – Niby z kim?
– A to akurat nie twoja sprawa. – Uśmiechnęłam się krzywo.
– Mamo, ale ty tak serio?
– Nie, jaja sobie robię! – burknęłam, a Arek spojrzał na mój brzuch.
– Nic nie widać...
– Bo to dopiero początek trzeciego miesiąca.
– Wow! No to chyba ci gratuluję. A nie jesteś za stara na... Sorry – syn przerwał, zgromiony przeze mnie wzrokiem i przykucnął obok krzesła, na którym siedziałam. – To czemu beczysz? Myślałem, że kobiety lubią niemowlęta. – Mrugnął do mnie.
– Nie pajacuj, bo różowo nie jest – mruknęłam.
– Ale czemu? – Wzruszył ramionami Arek.
– Czemu?! Synu, jestem samotną matką 17-latka! A teraz mam urodzić dziecko?! – wybuchłam.
– No, ale chyba sama go sobie nie zrobiłaś? – rzucił Arkadiusz nieco złośliwym tonem.
– Arek!
– No co? Tak tylko pytam, kto jest szczęśliwym tatusiem. Chyba, że to tajemnica...
– Mój były – powiedziałam cicho.
– Tato? – zdziwił się mój syn. – A myślałem, że on świata nie widzi poza tą swoją Mariolką.
– Nie twój ojciec! Mój były z zamierzchłych czasów – przyznałam. – Wpadliśmy na siebie na konferencji farmaceutycznej i tak jakoś... No, nie muszę ci chyba tłumaczyć?
– Jak to zrobiliście? No nie. Pytanie tylko, co dalej.
– Właśnie nie wiem. Z Bartkiem nie mam przyszłości, to zupełnie bezsensowne, a dziecko w moim wieku...
– Jeju, masz 42 lata. To za dużo? – dociekał syn.
– A jak myślisz? – parsknęłam śmiechem.
– W sumie sporo… – Syn wyszczerzył zęby w uśmiechu i podrapał się po głowie. – Ale nie martw się, mamuś. Jakoś sobie poradzimy. Kiedy urodzisz, będę już miał prawko. No i mogę też złożyć łóżeczko, pomalować pokój, takie tam...
– Syneczku, żeby tylko o to chodziło… – Uśmiechnęłam się.
– A niby o co jeszcze? Jesteś współwłaścicielką apteki, tak? Z głodu nie umrzemy. A skoro ten kolo cię nie chce, to kij mu w oko! – Arek przyjął rewolucyjne wieści z właściwą dla nastolatków beztroską.
– On o niczym nie wie – przyznałam.
– Co? To czemu mu nie powiesz? – zdziwił się syn.
– Nie mam z nim kontaktu – skłamałam.
– To go znajdź. W pięć minut mogę go zlokalizować w sieci, podaj mi tylko nazwisko. – Wzruszył ramionami.
– Arek, nie o to chodzi – odparłam zmęczonym głosem.
– A niby o co?
– Możemy pogadać jutro? Chcę się położyć...
– Źle się czujesz?
– Nie. Jestem po prostu zmęczona – przyznałam.
– Dobra, jak wolisz. Zaparzyć ci jakieś ziółka, czy coś? – zapytał rozbawionym tonem.
– Zrób mi kanapkę.
– Jasne, szefowo! – Syn wyjął z siatki bagietkę i otworzył lodówkę. – A temu kolesiowi to chyba jednak powinnaś powiedzieć, że jego żołnierzyki coś zmajstrowały – dodał jeszcze.
– Arek, proszę cię! Nie teraz. Czuję się wystarczająco zażenowana tą rozmową, żeby ją przedłużać – powiedziałam, wstając zza stołu.
– Jasne, nie teraz. Tylko nie czekaj do dziewiątego miesiąca, bo gdy będziesz wyglądać jak słonica, to kolo nawieje.
– Dzięki, synku. To budujące… – parsknęłam śmiechem, a Arek spontanicznie mnie przytulił, chociaż dawno tego nie robił.
– Poradzimy sobie, zobaczysz – stwierdził.
Pogłaskałam go po policzku, czując nagłe wzruszenie. „Kiedy on tak wyrósł? Za dwa miesiące skończy 18 lat, to już prawie młody mężczyzna”, zdałam sobie sprawę i zrobiło mi się raźniej. „Ma rację, cokolwiek się stanie, poradzimy sobie”, pomyślałam, wchodząc do mojej sypialni.
Kilka minut później, leżąc w pościeli, wróciłam wspomnieniami do niedawnego spotkania z Bartoszem...
Był moim pierwszym „poważnym” chłopakiem, spotykaliśmy się na pierwszym roku farmacji. Długo ze sobą nie byliśmy, a jednak nadal wspominam go jako największą miłość mojego życia. Był moim totalnym i fatalnym zauroczeniem – beztroski lekkoduch z burzą jasnych włosów i stalowo błękitnymi oczyma, w których dosłownie tonęłam.
Kiedy ze sobą zerwaliśmy, długo nie mogłam się pozbierać. Później jednak poznałam Tomasza, wyszłam za mąż, urodziłam Arka i wszystko wróciło na właściwe tory.
A teraz, trzy lata po rozwodzie z mężem, wpadłam na Bartosza na konferencji. Wiedziałam, że on również od lat prowadzi aptekę, ale jego widok i tak mnie zaskoczył.
– Joasia? Dziewczyno, nic się nie zmieniłaś! – zaczepił mnie przy hotelowym barze, kiedy relaksowałam się z kieliszkiem wina w dłoni.
Spacer wokół jeziora również on zaproponował i chociaż noc była zimna, zgodziłam się.
Po przechadzce wylądowaliśmy w moim pokoju. Oficjalnie, żeby tylko pogadać, ale wyszło, jak wyszło...
Wiedziałam, że jest żonaty, zresztą miał na palcu grubą złotą obrączkę. A jednak nie protestowałam, kiedy mnie pocałował. Wręcz przeciwnie, to ja zaczęłam go rozbierać. Prezerwatyw przy sobie nie miał, co w sumie dobrze o nim świadczyło. Faceci zabierający w delegację gumki szukali zazwyczaj okazji do skoku w bok. Ale nie on.
– To nic – powiedziałam, rozpinając pasek od jego spodni.
– Jesteś pewna? – zapytał.
Zawahałam się, ale tylko przez chwilę. Z moich obliczeń wynikało, że nie byłam w środku cyklu, zresztą w moim wieku... Dziś jestem na siebie wściekła o tę beztroskę, ale wtedy naprawdę myślałam, że nie ma szans, żebym zaszła w ciążę. A jednak natura wywinęła mi niezły numer…
Bartosz pocałował mnie w szyję i wsunął dłonie pod moją bluzkę. Rozpięłam spódnicę, która opadła na podłogę, on zajął się guzikami przy mankietach i zdjął elegancką prążkowaną koszulę.
– Zmieniłeś się. Zmężniałeś… – Uśmiechnęłam się, gładząc jego nagi tors.
Tamtej nocy kochaliśmy się do bladego świtu, w końcu on wymknął się do siebie. Jednak rano, kiedy gospodarze konferencji żegnali nas śniadaniem, nigdzie go nie widziałam. W końcu poszłam do recepcji, żeby o niego zapytać. Dowiedziałam się, że już się wymeldował. Odebrałam to jako policzek. Wyjechał bez pożegnania?! Nie mogłam w to uwierzyć. A później sprawy jeszcze bardziej się skomplikowały. Zemdlałam w pracy i okazało się, że po tamtej nocy nad jeziorem została mi „pamiątka”.
– Urodzisz? – zapytała koleżanka, która przyniosła mi do łazienki ciążowy test.
– Pewnie tak – wyszeptałam, a Agata miała na tyle taktu, żeby nie pytać, kto jest ojcem.
A może wszyscy już wiedzieli? „Ktoś mógł nas widzieć na tamtym spacerze. A wcześniej, w barze, też piłam tylko w jego towarzystwie”, pomyślałam. „I oto jestem – 42-letnia samotna matka nastolatka, w ciąży z żonatym facetem”, skrzywiłam się.
– Twoje kanapki. – Syn wślizgnął się do mojej sypialni i położył na nocnym stoliku talerz z pokrojoną w maleńkie kromeczki bagietką. – I, mamo, nie dołuj się, co?
– Nie będę, kochanie – obiecałam.
Kiedy wyszedł, sięgnęłam po telefon. „Bartosz ma prawo wiedzieć. Nawet po tym chamskim zagraniu i wyjeździe bez pożegnania”, pomyślałam, wybierając jego numer. Ale nie odbierał.
Dzień później miał wyłączoną komórkę. Więcej razy nie próbowałam. Chciałam grać fair i powiedzieć mu o dziecku. Biorąc pod uwagę, że ma ponoć troje własnych ze swoją żoną, pewnie nie byłby zachwycony. Wyglądało jednak na to, że nie był zainteresowany kontynuowaniem znajomości ze mną, a ja nie zamierzałam się dłużej upokarzać. „Jutro zmienię numer”, zdecydowałam.
– Mamo, zobacz! – krzyknął z drugiego pokoju Arek. – Znalazłem w sieci fajną promocję na spacerówki!
– Szukasz wózka? – zapytałam zaskoczona.
– No raczej. Chyba nie zamierzasz nosić bąbla w chuście? Jeju, mamo, znowu beczysz? – Skrzywił się Arek, ale w jego oczach ujrzałam troskę. – No mówiłem ci już, że sobie poradzimy, nie?
– Masz rację, poradzimy sobie – usiadłam obok niego i oparłam głowę na jego ramieniu.
Ja sobie poradzę. Muszę. On jest tylko dzieciakiem, który co najwyżej pomoże mi skręcić łóżeczko. Ale ja jestem silna, zawsze byłam. Zresztą to tylko ciąża, żaden dramat.