"Na początku ciąży było jeszcze w miarę w porządku, ale w piątym miesiącu Ewa stała się po prostu nieznośna. Kiedy jestem miły, od razu wietrzy jakiś podstęp, kiedy delikatnie ją ignoruję, zarzuca mi obojętność. No i ta zazdrość... Tak długo podejrzewała mnie o najgorsze, że w końcu się doigrała..." Michał, lat 28
W piątym miesiącu ciąży moja żona zamieniła się w jędzę. Staram się czytać w jej myślach, dogadzać, rozpieszczać, ale nic nie pomaga.
Choćby dziś rano. Wracam z siatką pełną ptysi, a ta znowu swoje:
– Wyglądam jak wieloryb, a ty ganiasz do cukierni! – rzuciła.
– Nie nadążam... To chyba miłe, że chciałem kupić ci coś słodkiego? – wyjąkałem.
– Miłe może by i było, gdyby nie pracowała tam ta tleniona dziewucha! – zaatakowała. No tak, jak mogłem się nie domyślić. Starałem się jej wytłumaczyć, że za nią szaleję, kocham jej uroczy brzuszek, ale wszystko na nic...
– Dobra, dobra! Tylko patrzysz, żeby wypruć z domu! Bierzesz dodatkowe godziny, żeby mnie nie widywać, myślisz, że nie wiem?! – wrzasnęła, a potem zaczęły się łzy. Klasyka. Poczułem wściekłość. „Bardzo chętnie posiedziałbym sobie na sofie z nogami do góry i kryminałem w ręku, tak jak Ewa! Haruję, dbam o nią, jestem wierny, a w zamian same insynuacje, ... mać!”, myślałem wściekły, wychodząc z domu. Bez śniadania, chociaż dużo bym dał za kawałek ptysia. Ale mam swój honor! Niech Ewa ma wyrzuty, że cały dzień w pracy będę głodny. Może chociaż wieczorem powie dobre słowo. Bo na nic innego już nawet nie liczę.
„Za nic w świecie nie rozbiorę się przed tobą w takim stanie. Mam rozstępy, cellulit i żylaki”, jęczała płaczliwie, kiedy usiłowałem ściągnąć z niej bluzkę. Koło południa, kiedy na moment wpadłem do biura, Ewę ruszyło sumienie.
– Misiu, przepraszam... – usłyszałem w słuchawce. – Jesteś głodny? Przywiozę ci pierogów z jagodami, co? – szczebiotała przymilnie. Przyszła skruszona, w nowej sukience, z rozpuszczonymi włosami. I jak tu się gniewać? Pocałowałem, zapytałem o samopoczucie. Zjadłem pierogi, cieszyłem się magicznym momentem. Nie zrzędziła, nie krytykowała, nie przeczesywała biura w poszukiwaniu rywalek. Było dobrze. Do czasu...
– Witam – usłyszałem damski głos i do biura weszła... „O Boże, będą kłopoty!”, jęknąłem w duchu, lustrując nowo przybyłą. Jak na złość, laska, jakich mało! Ewa siedziała z marsową miną, nie spuszczając z babki oka.
– Pani w sprawie jazdy, czy na kurs? – zapytałem, starając się w ogóle na nią nie patrzyć. Prowadzę szkołę nauki jazdy, co również nie podoba się mojej żonie. „Już widzę te wszystkie zdziry, zagadujące cię w samochodzie”, jęczała. W sumie miała rację – niektóre dziewczyny nie owijały w bawełnę. Zdarzały się nawet takie sytuacje, kiedy kursantka proponowała spłatę rat za kurs w... naturze. No, ale oczywiście od razu zaznaczałem, że takiej opcji nie ma.
Piękna blondynka zamówiła lekcje, poużalała się na kłopoty ze sprzęgłem i wyszła. Tak jak przewidywałem, kiedy tylko zamknęły się za nią drzwi, żona zaatakowała. Dowiedziałem się, że wybrałem sobie taki zawód specjalnie, żeby skakać w bok, potem, że prawdziwy ze mnie sukinsyn, kłamca zdrajca i gad. Na koniec dostałem po pysku, a Ewa wybiegła z płaczem. No i bokiem mi wyszły te cholerne pierogi!
Na noc do domu nie wróciłem. Pojechałem do rodziców. Napisałem Ewie SMS-a, że mam dość jej napadów zazdrości, powinna się leczyć, a co najmniej opanować. I znów zaczął się ten sam młyn – przeprosiny, łzy, przymilanie się, aż do chwili, gdy na horyzoncie nie pojawi się kolejna domniemana rywalka. Byłem wykończony nerwowo, podminowany i wściekły. Krzyczałem na kursantów. – I gdzie jedziesz, dziewczyno, zwariowałaś do reszty?! Młyn w pracy, kołomyja w domu... A moja Ewcia już przechodziła samą siebie:
– Idę do fryzjera – powiedziałem i... znowu się zaczęło. Że za często, że fryzjerka za ładna i powinienem zmienić salon, że to, że tamto... Wyszedłem, trzaskając drzwiami.
W drodze powrotnej spotkałem kumpla. Wyciągnął mnie na browara, chociaż było dopiero południe. Sam nie wiem, jak to się stało, bo nie lubię się nad sobą użalać, ale opowiedziałem mu wszystko.
– Chłopie, dobrze to znam. Nie chcę cię dobijać, ale będziesz miał przechlapane i to przez długie miesiące! Jak myślisz, że po porodzie baba ci się zmieni na lepsze, to grubo się mylisz – powiedział Tomek, kiwając głową. – Dopiero się zacznie. Boli mnie głowa, jestem niewyspana, dziecko się obudzi, daj mi spokój, ty byś tylko o jednym – przedrzeźniał swoją ślubną, a mnie aż ciary przebiegły po ciele.
– To co ja mam robić? – jęknąłem, dogłębnie wstrząśnięty.
– Jest pewien sposób, który pomógł mi przejść przez piekło babskich hormonów – powiedział, a potem wręczył mi jakąś wizytówkę.
Na różowym kartoniku widniało jedynie imię „Eliza” i numer komórki.
– Co to jest? – zapytałem.
– Masażystka, chłopie. Laseczka zabierze cię do nieba i z powrotem, a za małą dopłatą, no wiesz... Wyluzujesz się, lepiej będziesz znosił humory Ewki, sam zobaczysz. „Masażystka”, myślałem, wyobrażając sobie, jak napięcie ostatnich miesięcy znika pod wpływem zwinnych, kobiecych dłoni. Potem przypomniałem sobie, że jestem żonaty, a potem znowu wyobraziłem sobie półnagą, pachnącą egzotycznymi olejkami boginię pracującą nad moimi spiętymi mięśniami. Siedziałem tak z pół godziny, aż podjąłem decyzję. Wykręciłem numer...
– Tu Eliza. Co mogę dla ciebie zrobić? – usłyszałem. „Możesz zrobić bardzo wiele, słońce”, pomyślałem, bo niby czemu nie? „I tak jestem podejrzewany o najgorsze. Nadszedł czas, żeby rzeczywiście się zabawić”, wzruszyłem ramionami, notując podany przez dziewczynę adres.