"Kiedyś połączyła nas miłość, która była namiętna i gwałtowna jak burza. Niestety, nie trwała długo i Jarek zostawił mnie dla innej. Los chciał, że po latach zamieszkaliśmy obok siebie..." Beata, 45 lat
Ostrzegamy przed gwałtownymi zjawiskami pogodowymi. Spodziewane są burze z towarzyszącym im porywistym wiatrem – głos spikera zabrzmiał złowieszczo. Wyłączyłam radio i wyszłam z domu. W sąsiednim ogrodzie Jarek leżał w dmuchanym basenie i ćmił papierosa. Na mój widok lekko skinął głową w geście powitania. Machnęłam ręką i pobiegłam na przystanek. Miałam nadzieję, że w przychodni naprawiono już klimatyzację. Mimo późnego lata, upał wciąż był nie do zniesienia. W autobusie panował przyjemny chłodek. Skasowałam bilet, zajęłam miejsce pod oknem. Pomyślałam, że Jarek to ma dobrze. Emerytowany oficer policji, który zamiast gnać do pracy, relaksował się w ogrodzie. Trzeba mu było przyznać, że wciąż świetnie wyglądał...
Nasz romans rozpoczął się jakieś 20 lat temu, latem równie gorącym jak tegoroczne. Wtedy domy, w których mieszkaliśmy obecnie, nie należały do nas, ale do naszych rodziców. Moi mieszkali tu od dawna, jego dopiero co się przeprowadzili. Któregoś sierpnia oboje z Jarkiem zjechaliśmy do naszych staruszków na krótkie wakacje i wpadliśmy sobie w oko. Do Warszawy wracaliśmy jako para. Połączyła nas wielka namiętność. W takie upalne dni u wszystkich zmysły szaleją. Nasze też zaszalały, a my daliśmy się im ponieść. Niestety, nie wytrzymaliśmy próby codzienności. Mnie zaczęły denerwować jego żołnierskie zachowania, a on wściekał się, że nigdy na nic nie mam czasu. A jak miałam mieć, skoro przygotowywałam się do trudnych egzaminów specjalizacyjnych? W każdym razie Jarek znalazł sobie bardziej dyspozycyjną partnerkę. Powiedział mi o tym wprost. Wciąż doskonale pamiętałam, jakby to było wczoraj... Siedzieliśmy w kawiarni.
– Poznałem kogoś. Przykro mi...
– To życzę szczęścia – wycedziłam i wyszłam z kawiarni, żeby nie rozkleić się przy nim. Rozpłakałam się dopiero na ulicy. Nie pobiegł za mną, nie przytulił, nie odwołał wszystkiego.
Kochałam go. Mimo wszystko. I tak naprawdę właśnie wtedy to zrozumiałam. Zerwaliśmy wszelki kontakt. Tylko przypadkiem spotykałam go u rodziców, kiedy on gościł akurat u swoich. Pozdrawialiśmy się przez płot i tyle.
Potem wyszłam za mąż, jakiś czas później się rozwiodłam.
Przed pięcioma laty wróciłam do rodzinnego domu, żeby zaopiekować się mamą. Po śmierci ojca dostała udaru, rok później zmarła, a ja już tu zostałam. Znalazłam pracę w gminnej przychodni, miałam fajny dom, piękny ogród, nie narzekałam.
Jarek pojawił się wraz z ciężarówką firmy przeprowadzkowej kilka miesięcy temu. Jego rodzice też już nie żyli, dom przez jakiś czas stał pusty. Patrzyłam zza firanki, jak dyryguje facetami od przeprowadzki tym swoim nieznoszącym sprzeciwu głosem. Ciekawiło mnie, czy razem z nim pojawi się jakaś rodzina. Nie pojawiła się. Właściwie nie byłam zdziwiona. Żona, dzieci? Jakoś mi to do niego nie pasowało... Od czasu, kiedy się wprowadził, rozmawialiśmy raz. Zapytał, co słychać, ja odpowiedziałam zdawkowo, bo wciąż czułam tamto upokorzenie. Dziwne, minęło tyle lat... Starałam się nie patrzeć w jego ciemne oczy, nie wgapiać w piękne dłonie, szerokie ramiona, atletyczną szyję. Nie miałam ochoty na zwierzenia, na tłumaczenia, dlaczego mieszkam sama, a on nie nalegał. I już więcej mnie nie zagadywał.
Autobus zatrzymał się przed przychodnią, wysiadłam i natychmiast uderzyła mnie w twarz fala gorąca unosząca się nad rozgrzanym asfaltem.
– Dzień dobry, pani doktor – pozdrowiła mnie recepcjonistka. Z ulgą stwierdziłam, że klimatyzacja działa. Po pracy zahaczyłam o sklep. Miałam ochotę napić się wina. Nie lubiłam burzy, a na nią się zanosiło. Kieliszek czerwonego wytrawnego chardonnay powinien poprawić mi samopoczucie, znieść uczucie lęku, jakie zawsze mi towarzyszyło podczas atmosferycznych wyładowań.
W domu wzięłam kąpiel, zjadłam lekką kolację i rozsiadłam się na tarasie z książką. Zanim zaczęłam czytać, zerknęłam w niebo. Niskie, skłębione chmury szły od zachodu.
– Zapowiadają na dziś armageddon... – usłyszałam głos Jarka zza płotu. Spojrzałam. Stał w samych kąpielówkach, z przeciwsłonecznymi okularami na nosie i mimo skończonej pięćdziesiątki wyglądał jak młody Bóg. Odwróciłam wzrok zmieszana.
– Przeżyjemy – mruknęłam na odczepnego.
– Zawsze bałaś się burzy...
– Mam znieczulacz – uniosłam w górę kieliszek i otworzyłam książkę, dając Jarkowi znak, że rozmowę uważam za skończoną.
Grzmieć zaczęło jakieś pół godziny później, kiedy tylko zaszło słońce. Najpierw w oddali, potem coraz bliżej. Poskładałam ogrodowe meble, Jarek za płotem zabezpieczał dmuchany basen. Kiedy spadły pierwsze krople deszczu, pobiegłam do domu, zamykając tarasowe drzwi. Potężnie grzmotnęło, po czym zrobiło się ciemno jak w środku nocy, a deszcz z mocą uderzył o szybę. Schowałam się w głębi domu, wtulając twarz w poduszkę. Wino nie podziałało. Bałam się. Bardzo... Nagle zerwałam się na równe nogi, a strach chwycił mnie za gardło. Ulewa waliła w okna połaciowe na piętrze z taką siłą, że słyszałam ją na parterze, ale nie o to chodziło. Ten przerażający dźwięk doszedł z ogrodu. Podbiegłam do tarasowych drzwi, usiłując dojrzeć, co się stało, ale ściana wielkich jak ziarna grochu kropel skutecznie zasłaniała wszelki widok. Zauważyłam że spod szklanych drzwi do środka domu przedostaje się woda.
– O nie... – pobiegłam po ręczniki, ale wiatr wciskał deszcz w każdą szczelinę. Salon usytuowany na poziomie trawnika po chwili był pełen wody. – Niech to szlag! Wycieranie podłogi okazało się syzyfową pracą. Dopiero po chwili burza zaczęła się uspokajać. Wyjrzałam na zewnątrz. Stara jabłoń została wyrwana z korzeniami i spadła na szopę, rozwalając ją na części. Stąd ten hałas. Wyszłam na zalany trawnik, żeby oszacować szkody. Deszcz wciąż padał na tyle mocno, że już po sekundzie sukienka przylepiła mi się do ciała.
– Wszystko OK? – kątem oka zobaczyłam, jak Jarek jednym zgrabnym susem przesadza oddzielający nasze posesje płot.
– Sama nie wiem... – rozejrzałam się wokół. Na trawniku leżały porozrzucane przedmioty, które wichura wytargała ze zniszczonej szopy.
– W domu dobrze?
– Salon mi zalało... – przypomniałam sobie. Oboje bez słowa skierowaliśmy się do środka. W tym momencie zgasło światło, burza musiała uszkodzić przewody. Nie zwróciliśmy na to uwagi. Jarek wylewał wodę wiaderkiem znalezionym na trawniku, ja biegałam na górę po kolejne suche ręczniki. Jakieś pół godziny trwało, zanim wytarliśmy podłogę.
Usiadłam pod ścianą kompletnie wyczerpana. Deszcz przestał padać, chmury się rozstąpiły, ukazując księżyc. W jego blasku dostrzegłam twarz Jarka. Wciąż tak bardzo przystojną... Podszedł do mnie, usiadł obok. Wyciągnął w moim kierunku rękę i odgarnął mokry kosmyk, który przykleił mi się do czoła. Nie oponowałam. Nie zaprotestowałam także wtedy, kiedy przylgnął ustami do moich ust. Całował jak kiedyś, przypomniałam sobie ten smak. I te emocje.
– Dawno nie miałam mężczyzny – wypowiedziałam na głos swoje myśli.
– Tego się nie zapomina – wyszeptał mi do ucha, po czym przygryzł je delikatnie. Osunęliśmy się na podłogę, Jarek zręcznie oswobodził mnie z mokrej sukienki, a potem siebie ze slipów i koszulki. Długo pieścił moje uda, zanim zdecydował się je rozchylić, robiąc sobie miejsce. Wszedł we mnie ostrożnie, ale szybko znaleźliśmy nasz wspólny rytm. Orgazm wstrząsnął moim ciałem, a on włożył mi do ust palce, żeby stłumić krzyk. Tak robił wtedy, kiedy kochaliśmy się na starym tapczanie na stancji, na której mieszkałam.
– Tęskniłem za tym, wiesz? – wychrypiał po chwili.
Leżeliśmy na pachnących wilgocią bukowych deskach.
– Miałem na to ochotę za każdym razem, kiedy cię widziałem. Jesteś piękna, wiesz?
– Nadal? – nie wierzyłam.
– Nadal. Pogładziłam jego tors. Tak, był twardy. Włosy wokół brodawek posiwiały, ale to tylko dodawało Jarkowi uroku. Nagle niebo przecięła błyskawica.
– O... Chyba nastąpi powtórka z rozrywki. Podniósł się i pomógł mi wstać. Zamknęliśmy tarasowe drzwi i staliśmy przed nimi, kiedy kolejna burza rozszalała się nad miastem, nadzy, oczarowani pięknem zjawiska. Wtuliłam się w niego mocno, poczułam, że znowu jest gotowy. Poszliśmy na górę do sypialni. Deszcz bębnił wściekle o okno, kiedy osiągałam kolejny orgazm. Mogłam krzyczeć do woli, i tak nikt by nie usłyszał.
– Wiesz co? – zapytałam, kiedy deszcz ustał.
– Co?
– Już nie boję się burzy... Kto by pomyślał, że stanie się to właśnie dzięki tobie. Dzięki człowiekowi, który...
– Cicho, to już nieważne... – przerwał mi swoim autorytarnym tonem.
Uśmiechnęłam się.