"Nie spodziewałam się, że zostanę okrzyknięta wróżką! A wszystko to z powodu serii przypadków..."
Fot. 123rf.com

"Nie spodziewałam się, że zostanę okrzyknięta wróżką! A wszystko to z powodu serii przypadków..."

"Przewidziałam, że szef złamie nogę, a koleżankę zostawi chłopak. Po firmie szybko rozeszła się wieść, że mam dar jasnowidzenia. Co gorsze, wszyscy chcieli zrobić z niego użytek! Raz przyszła do mnie dziewczyna z sekretariatu..." Weronika, 36 lat

Różne rzeczy już o mnie mówiono. Mąż, że jestem jędzą, siostra, że czarownicą, rodzice, że ich dobrym duszkiem, ale nigdy się nie spodziewałam że zostanę okrzyknięta wróżką... A wszystko to zaczęło się serią przypadków.

Połamania nóg!

Najpierw zdenerwowałam się na mojego szefa. Bo wpadł tuż przed piątą, rzucił mi na biurko plik papierów i zażądał:
– Pani Weroniko, to ma być zrobione na jutro! Po czym odwrócił się na pięcie i wypadł z pokoju, jakby go ktoś gonił.
Zawsze tak było – wpadał, wypadał, gnał przez korytarze tak szybko, że nawet „dzień dobry” nie miał czasu powiedzieć. Tylko na zasypywanie nas robotą potrafił znaleźć chwilkę.
– Żebyś ty te nogi kiedyś sobie połamał! – warknęłam nienawistnie.
– Przykro mi – klepnęła mnie po plecach koleżanka, Mariola. – Ja to przeżyłam w zeszłym tygodniu. Siedziałam do jedenastej. Wiem, co to znaczy... – dodała chyba na pocieszenie.
Ale teraz to ja siedziałam koniec końców niemal do pierwszej w biurze i to ja następnego dnia z tego wszystkiego zaspałam. Wpadłam więc do firmy przerażona, bo przecież szef czekał na papiery!
– Był tu już?! – spytałam koleżanek.
– Nie – pokręciły głowami.
– I nie przyjdzie. No, chyba że o kulach – dodała Ewa. – Złamał nogę. Weronia! – dodała z podziwem. – Czy ty wiesz, co to znaczy?!
– Tak – westchnęłam zrezygnowana. – Że wczoraj siedziałam tu niepotrzebnie.
– Głupia jesteś! – prychnęła. – Złamał nogę, bo mu tego życzyłaś, pamiętasz?!
– Nie – pokręciłam głową. – Powiedziałaś dokładnie tak: „A żeby on sobie te nogi kiedyś połamał”. Chciałaś, masz. Weronia, ty masz moc! – dokończyła.

Przypadek, czy moja moc?

Ja zaczęłam się śmiać, ale dziewczyny gorąco ją poparły. Upierały się, że to nie może być przypadek.
– Już, koniec, basta! – trzepnęłam wreszcie dłonią w biurko. – Nie chcę więcej o tym słyszeć. Bo to jedna wielka bzdura. Jak dobrze pamiętacie, życzyłam mu, żeby połamał nogi – podkreśliłam ostatnie słowo – a złamał tylko jedną. Coś tu chyba nie gra, nie? – spojrzałam na nie wyczekująco.
– No, może faktycznie to był przypadek – przyznała wreszcie z ociąganiem Dorota. – Ale za to jaki! – westchnęła rozmarzona.
I chwilowo temat został zamknięty. Powrócił jakiś tydzień później. Najpierw Ewa przyszła do pracy zapłakana.
– Mój kot, mój Alfred zniknął wczoraj! – łkała. – Mój ukochany grubas, mój pieszczoch, moja maskotka!
Żal mi się jej zrobiło.
– Ale jak to się stało? – spytałam.
– Od kilku dni zachowywał się dziwnie. Kręcił się po domu, był jakiś niespokojny... A wczoraj zostawiłam uchylone drzwi na balkon, wyszedł i pewnie wyskoczył! – dokończyła z rozpaczą.
– Wróci! – stwierdziłam z przekonaniem. – Zobaczysz, jak tylko się wyszaleje i zgłodnieje! – wyjaśniłam, bo przecież jasne było, że kot poszedł szukać miłości.
No i wrócił. Już następnego dnia Ewa zastała go koczującego pod drzwiami. To jedna sprawa.

Moje słowa się sprawdzały

Druga była taka, że Aldona, dziewczyna z pokoju obok, strasznie się wszystkim chwaliła, jaki to wspaniały jest jej narzeczony i rzecz jasna, strasznie wszystkim tym działała na nerwy, szczególnie Dorocie, którą niedawno jeden z jej niezliczonych narzeczonych porzucił, i to w bardzo brzydki sposób.
– Ja ją zabiję, jeśli jeszcze kiedyś wspomni o tym swoim amancie – szepnęła mi do ucha pewnego dnia.
– Spokojnie – powiedziałam. – Na mój gust to uczucie nie potrwa długo – dodałam.
Bo przecież kto by wytrzymał z taką babą?! Zarozumiałą, leniwą i głupią?! Nawet święty straciłby przy niej cierpliwość. I bach! Trzy dni później Aldona też przyszła do pracy zapłakana. Rzucił ją. Tak jak przewidywałam...
Uśmiechnęłam się więc do Doroty i powiedziałam:
– A nie mówiłam?
– No właśnie, mówiłaś! – krzyknęła z entuzjazmem. – I teraz już się nie wykręcisz! Masz moc! Twoje życzenia się spełniają, przewidujesz przyszłość... Weronia, ty jesteś wróżką!
I tym razem nic już nie pomogły moje sprzeciwy i tłumaczenia, że z magią nie ma to nic a nic wspólnego. One wiedziały swoje.

Dar, którego nie mam

A wkrótce o moim „darze” mówiła cała firma... Co gorsze, wszyscy też chcieli zrobić z niego użytek! Raz przyszła do mnie dziewczyna z sekretariatu.
- Słyszałam, że lubisz szarlotkę – powiedziała, stawiając przede mną talerzyk z pachnącym ciastem.
– Uwielbiam! – przyznałam. – To dla mnie?
– Jasne, kochana! Jedz i niech ci smakuje! – zawołała z uśmiechem.
– Dzięki – bąknęłam nieco zdziwiona, ale zaraz zabrałam się za pałaszowanie.
– Nie ma za co... – stwierdziła. – A słuchaj, Weronika... – zaczęła powoli – czy mogłabyś coś dla mnie zrobić?
– Oczywiście – potaknęłam.
– Bo wiesz... Ja spotykam się teraz z dwoma chłopakami. Są zupełnie różni, ale obaj wspaniali. No i nie wiem, którego wybrać. Tak więc sobie pomyślałam, że skoro widzisz przyszłość, to czy możesz mi powiedzieć, z którym będę szczęśliwsza?
Omal nie zakrztusiłam się ciastem.
– Nie mogę! – krzyknęłam.
– A! – westchnęła. – Potrzebujesz więcej danych? Włosów na przykład albo dat urodzenia? Jak chcesz, to...
– Nie chcę. Bo nie mogę. I nie widzę żadnej przyszłości! To tylko głupie plotki! I daj mi święty spokój! – powiedziałam zdenerwowana.
– Akurat! – syknęła. – Po prostu nie chcesz się dzielić swoim darem. A ja ci szarlotkę przyniosłam! – wypomniała mi.
Nic to jednak nie pomogło. Nie zamierzałam udawać żadnej wróżki!

Miałam być ich wróżką

Ja nie, ale innym najwyraźniej bardzo zależało na tym, żebym wcieliła się w tę rolę. Przychodzili do mnie tabunami. Z łakociami, kwiatami, szampanem i w zamian prosili tylko o jedno: o wróżenie.
– Ja chyba oszaleję – skarżyłam się w domu mężowi. – Przecież to jest jakiś koszmar. Nie rozumiem, jak to w ogóle mogło się stać! Poradź mi, co robić – prosiłam.
– Na razie to wiem, co ja zrobię. Kupię ci szklaną kulę, suknię w sklepie indyjskim, okna w pokoju zasłoni się storami, ustawię wszędzie pełno świec i będę kasował za twoje wróżby! – błaznował.
– Bardzo śmieszne! – burknęłam. – I bardzo ci dziękuję za pomoc!
– Przepraszam, Wercia... – przytulił mnie. – Ale ta sytuacja jest tak absurdalna, że nie znajduję żadnego rozsądnego wyjścia.
To i ja wiedziałam. Ale w jakiś sposób trzeba było ją rozwiązać. Wyjście podsunęła mi niechcący jedna z koleżanek.
– Sprawdzi się czy nie sprawdzi, o to się nie martw – stwierdziła. – Powiedz tylko, co myślisz. Inaczej nie dam ci spokoju.

Daję rady zamiast wróżb

Sami tego chcieli. Każdemu więc z osobna powtarzałam, że żadnych mocy nie mam, ale odpowiadałam na pytania, jakie mi zadawali. Dziewczynie z sekretariatu, że skoro nie potrafi wybrać, to najwyraźniej do żadnego nie żywi prawdziwej miłości i żeby zerwała z oboma. Dorocie, na pytanie czy znajdzie w końcu odpowiedniego mężczyznę, odparłam, że i owszem, ale kiedy przestanie go na siłę szukać. Jarkowi problem z cyframi w totolotka rozwiązałam tak, że kazałam mu kupić kupon na „chybił-trafił” i uczciwie przyznałam, że żadne cyfry mi się nie jawią... Nikogo więc nie oszukiwałam, nie mamiłam, nie przyjmowałam żadnych prezentów – po prostu mówiłam to, co myślałam. I miałam nadzieję, że się wreszcie odczepią, kiedy zobaczą, że moje rady nie mają nic wspólnego z jasnowidzeniem. Tymczasem stało się inaczej... Dziewczyna z sekretariatu mnie posłuchała, zerwała z amantami, a tydzień później przybiegła do mnie i wycałowała mnie serdecznie.
– Sprawdziło się! – krzyczała. – Zakochałam się! I to tak, że nie widzę już nikogo innego, jak tylko jego! Weronika, ty masz moc! – usłyszałam znowu.
A potem Jarek wygrał czwórkę.
– Nigdy wcześniej nie udało mi się trafić nawet trójki! – emocjonował się. – To dzięki tobie, Weronika!
A Dorota...
– Potknęłam się na ulicy, przewróciłam, a on pomógł mi wstać i stało się! Nie szukałam i znalazłam, tak jak mi wywróżyłaś! I na pewno jest odpowiedni. Że spieszy z pomocą, już mi pokazał. Że piękny, sama widziałam. Że mądry, też wiem, bo pracuje w szkole języków obcych! – opowiadała z wypiekami na twarzy.
A ja coraz bardziej się w sobie kurczyłam i smętniałam. Bo zrozumiałam, że teraz to już w ogóle nie dadzą mi spokoju. Bo oni po prostu nie chcieli widzieć tego, co oczywiste, i tego że moje rady to po prostu rady, z dobrego serca i rozsądne. I wcale nie jest do tego potrzebna żadna moc. Woleli naciągać fakty i wierzyć, że wszystko dzieje się za sprawą magii. Ale potem sobie pomyślałam, że skoro daje im to tyle radości i przynosi pozytywne skutki, to dlaczego nie? Mogę radzić. Tak jakbym radziła najlepszej przyjaciółce. Bo chyba na tym cały sukces mojej „mocy” polega, a im właśnie tego brakuje...

 

Czytaj więcej