"Od dawna wiedziałam, że nasza sąsiadka, Klaudia, jest ofiarą przemocy. Ale ona ciągle usprawiedliwiała swojego męża – pijaka i tyrana. Czułam się bezradna, bo co miałam zrobić? Mogłam tylko trzymać kciuki, by sąsiad się opamiętał, przynajmniej tak sądziłam. Odpuściłam. Słyszałam awanturę za drzwiami i włączałam głośniej serial, by nie słyszeć przekleństw, udawałam, że nie widzę ciemnych okularów i długich rękawów. Przywykłam. Aż do tamtego popołudnia..." Ewa, 47 lat
Mieszkamy w kamienicy, w której akustyka jest nadzwyczaj dobra. Wystarczy, że ktoś coś nieco głośniej powie przy otwartym oknie, a już sąsiedzi to słyszą, nie wspominając o krzykach i awanturach. Od dawna wiedziałam, że u naszej sąsiadki, Klaudii nie dzieje się najlepiej. Właściwie to delikatne określenie, bo z jej mieszkania dość często słychać było odgłosy awantur. Krzysiek, jej mąż, nie stronił od alkoholu, wszczynał kłótnie i był agresywny. Sama raz wzywałam policję, gdy zorientowałam się, że on ją chyba bije. Nie jestem człowiekiem, który udaje, że nie widzi, co się dzieje, zareagowałam. Tyle że gdy przyjechała policja, Klaudia zapewniła ich, że nic złego się nie dzieje, więc odjechali. Gdy mój Sławek w trakcie jednej z awantur poszedł do nich, by zwrócić Krzyśkowi uwagę, rozpętało się piekło. Sąsiad zaczął wrzeszczeć, że to jego dom i może się napić, kiedy chce, że nic złego nie robi, chciał się rzucić z pięściami na Sławka, a Klaudia zapewniła, że to nieporozumienie i wyprosiła mojego męża. Potem usłyszeliśmy mnóstwo bardzo rynsztokowych wyzwisk, krzyki, płacz i trzaśnięcie drzwiami. Po chwili obserwowałam przez okno, jak Klaudia, z jedną walizką, trzymając za rękę Maję, wsiada do samochodu i odjeżdża z piskiem opon. „Uciekła”, pomyślałam wtedy i w duchu przyznałam, że to najlepsza możliwa decyzja.
Nie widziałam Krzyśka kilka dni, a gdy go zobaczyłam, był w opłakanym stanie. Wyraźnie nie radził sobie z tym, że żona i córka go opuściły. A potem… potem zobaczyłam ich w trójkę. Krzysiek był trzeźwy a Klaudia i Maja roześmiane. Wyglądali na szczęśliwą rodzinę. Nie powiem, byłam zaskoczona, ale pomyślałam, że może wszystko się ułoży, może sąsiad potrzebował takiego szoku, by się zmienić…
Ta idylla nawet trochę trwała, z miesiąc, może dwa. I znów usłyszeliśmy awanturę, znów widywałam Klaudię w ciemnych okularach, znów chodziła w długim rękawie nawet, gdy było bardzo ciepło, i unikała ludzi. A Maja? Była bardzo dzielna, ale powoli gasła. Z radosnego słoneczka zamieniała się w cichą dziewczynkę bojącą się własnego cienia. Żal mi serce ściskał, gdy to widziałam. Zresztą, Klaudia też się zmieniła i to wcale nie na korzyść.
Pamiętam jak wprowadzili się do naszej kamienicy, ona śliczna i czarująca! On przystojny, nieco milczący, ale uprzejmy i bardzo w nią wpatrzony. Polubiłam ich, szczególnie nową sąsiadkę. Klaudia była przesympatyczna! Nieraz plotkowałyśmy w windzie czy na klatce schodowej, kilka razy wypiłyśmy razem kawę. Nic wielkiego, ale nawiązała się między nami nić porozumienia. Gdy Klaudia była w ciąży, oboje zdawali się być wniebowzięci. Aż miło było patrzeć na ich szczęście! Kiedy na świat przyszła Maja, coś się zmieniło. Wiadomo, dziecko wywraca człowiekowi świat do góry nogami i życie nie wygląda już tak, jak kiedyś. Myślałam, że ona jest po prostu zmęczona. A potem pierwszy raz usłyszałam krzyki… Początkowo te awantury zdarzały się bardzo rzadko i choć wstyd się przyznać, zlekceważyłam je. Bo kto z nas się nie kłóci? Po jakimś czasie jednak zrozumiałam, że to nie zwykłe kłótnie i że są coraz częstsze. Oddaliłyśmy się od siebie z Klaudią, a właściwie to ona się odsunęła, miałam wrażenie, że od wszystkich.
Nie mam pojęcia, czy Krzysiek zawsze taki był, czy zdarzyło się coś, co obudziło w nim demony, ale z całą pewnością po dobrym, miłym i zakochanym mężu niewiele zostało. Kiedyś odważyłam się powiedzieć to Klaudii, w odpowiedzi usłyszałam tylko, że Krzysiek ma gorszy okres, ale generalnie wszystko jest w porządku i nie mam czym się martwić. Poczułam się bezradna, bo co miałam zrobić? Mogłam tylko trzymać kciuki, by sąsiad się opamiętał, przynajmniej tak sądziłam. Odpuściłam. Słyszałam awanturę za drzwiami i włączałam głośniej serial, by nie słyszeć przekleństw, udawałam, że nie widzę ciemnych okularów i długich rękawów. Przywykłam.
Aż do tamtego popołudnia...
Maja bawiła się na klatce schodowej, czekała na mamę. Zaczepiła mnie, pokazując mi swoją nową lalkę, z uśmiechem pokazywała mi jej sukienki i opowiadała jakie robi jej fryzury. Miałam w ręku torbę z zakupami, chciałam ją odstawić, ale zrobiłam to bardzo nieostrożnie i uderzyłam reklamówką w róg. Potłukłam słoik z dżemem i narobiłam hałasu. Mała w sekundę się rozpłakała.
– Cicho! Tata śpi, musisz być cicho! Będzie zły na mamę, przez ciebie – zaczęła mi wyrzucać z wyraźną paniką.
– Kochanie, już dobrze, tata się nie obudzi – zapewniłam zszokowana, ale po chwili w drzwiach pojawiła się Klaudia, ze strachem w oczach zabrała małą i pośpiesznie wyszła.
Stałam jak wryta. Maja w ułamek sekundy z radosnego dziecka zamieniła się w kłębek nerwów i strachu. I jeszcze chciała bronić mamę przez zagrożeniem! Byłam zszokowana i wstrząśnięta. Tak bardzo, że nie mogłam spać całą noc. Co to dziecko musiało przeżywać… Nie wiedziałam jeszcze, co powinnam zrobić, ale dotarło do mnie, że coś muszę. Nie umiałam wyrzucić z pamięci wzroku tego dziecka i dotarło do mnie, że nikt go nie uratuje, że tata stanowi zagrożenie, mama jest bezradna, że dorośli ją zawiedli. Ktoś musi podać jej rękę i to będę ja – postanowiłam wtedy. Długo myślałam o tym, jak rozwiązać problem, długo rozmawiałam ze Sławkiem i w końcu obmyśliliśmy plan. Poczekałam na moment, gdy Maja była w przedszkolu, a Krzysiek wyszedł z domu, i poszłam do Klaudii. Tym razem nie dałam się zbyć.
– Klaudia, ja wiem, ze cierpisz, wiem, że się boisz, że masz nadzieję, że on się zmieni, ale to mrzonki. Dziewczyno, on cię bije – mówiłam i nie dałam sobie przerwać, choć sąsiadka próbowała. – Będzie tylko gorzej, a potem tylko patrzeć, jak podniesie rękę na Maję, tego chcesz? Wiesz, że ona się o ciebie boi? Że chce cię przed nim chronić? Czy to jest zadanie dla pięciolatki? To ty jesteś jej matką, masz jej zapewnić dobre, spokojne i bezpiecznie życie, nawet gdy się boisz. Ona musi mieć dorosłego, który ją obroni i to powinnaś być ty – mówiłam, a ona płakała.
– Nic nie wiesz! Nie mam dokąd iść, nie poradzę sobie bez niego, a on nas kocha, ma tylko gorszy czas…– jąkała się.
– Moja ciocia prowadzi w górach pensjonat, chętnie was przyjmie, da ci pracę w zamian za dach nad głową i wyżywienie. Może nie jest to szczyt marzeń, ale będziecie tam bezpieczne i spokojne. Dojdziecie do siebie, obie. A on was tam nie znajdzie. Sławek może was tam zawieźć w każdej chwili. – powiedziałam.
– Wyjdź! – wrzasnęła.
– Pamiętaj, możemy wam pomóc – powtórzyłam i wyszłam. Wszystko się we mnie trzęsło, tak bardzo chciałam, by skorzystała z tej pomocy…
Minęły trzy dni, zanim ze łzami stanęła w moich drzwiach i zapytała.
– Krzysiek wychodzi dzisiaj o 20.00 na imprezę firmową, czy Sławek…? – głos jej ugrzązł w gardle.
– Oczywiście – zapewniłam wzruszona.
Tego wieczoru mój mąż zawiózł je po nowe życie. Krzysiek szalał jak lew w klatce, gdy się zorientował, że go opuściły, ale nadaremnie. Zaczęły nowe życie z dala on niego. Mamy ze sobą kontakt, wiem, że powolutku stają na nogi.
– Dziękuję, uratowałaś nas – powiedziała mi ostatnio Klaudia, gdy je odwiedziliśmy.
– Nie, to ty was uratowałaś, ja tylko wskazałam drogę – odpowiedziałam i mocno ją uściskałam.