"Nasza mama zmarła piętnaście lat temu. Wszyscy bardzo przeżyliśmy jej odejście. Najbardziej tata. Rodzice bardzo się kochali. Aż pewnego dnia tato oświadczył mnie i bratu, że się zakochał. Powinniśmy się cieszyć, bo naprawdę życzyliśmy mu jak najlepiej. Jednak od początku nie ufaliśmy Elwirze. Była dużo młodsza i było w niej coś fałszywego. Wkrótce dowiedzieliśmy się o niej szokujących rzeczy..." Paulina, 35 lat
Chciałbym wam kogoś przedstawić – pamiętam dzień, w którym poznałam tę kobietę. Już dawno nie widziałam ojca tak eleganckiego.
– To moja przyjaciółka, Elwira. A to moje dzieci – uśmiechnął się szeroko, nie odrywając wzroku od atrakcyjnej brunetki.
– Bardzo nam miło – bąknęłam w imieniu rodzeństwa. – Jak się poznaliście?
Tu popłynęła opowieść o zepsutym samochodzie, damie w opałach i dżentelmeńskiej pomocy udzielonej przez naszego staruszka. Historia tak banalna, że bardziej nie można.
– I wyobraź sobie, że Elwira też uwielbia skandynawskie kryminały – zachwycał się mój tata. „Tak jak połowa ludzkości”, chciałam powiedzieć, ale ugryzłam się w język.
Nie polubiłam tej kobiety. Nie wzbudziła mojego zaufania. I wcale nie chodziło tu o zazdrość. Nasza mama zmarła piętnaście lat temu. Zabrał ją rak. Wszyscy bardzo przeżyliśmy jej odejście. Najbardziej tata. Rodzice bardzo się kochali. Mieli tyle planów na emeryturę. Po śmierci mamy tata uciekł w pracę. Założył własną firmę. Nam było łatwiej. Studiowaliśmy, wchodziliśmy w pierwsze poważne związki, cała przyszłość była przed nami. Po kilku latach tata pogodził się z odejściem mamy. Jego firma przynosiła przyzwoite dochody i ponownie zaczął cieszyć się życiem. Podróżował, jeździł na swoje ukochane ryby, kupił sobie niewielką działkę nad jeziorem i wybudował tam dom. W jego życiu zaczęły pojawiać się kobiety. Żadna jednak nie zagrzała miejsca na dłużej. Tym razem intuicja mówiła mi, że będzie inaczej. – Nie podoba mi się ta Elwira – stwierdził Tadek, mój brat. – Jest w niej coś fałszywego. – Mnie też się nie podoba – przyznałam. – Mam nadzieję, że ojciec się z nią rozstanie... Moje nadzieje na szybki rozpad związku taty i Elwiry rozwiały się szybciej, niż przypuszczałam.
Kilka tygodni później tata zaprosił nas na uroczysty obiad i oznajmił, że oświadczył się cudownej Elwirze i... został przyjęty. Nie okazaliśmy entuzjazmu, a tata chłodno rzucił, że będzie układał sobie życie po swojemu. – Kochamy się – wziął Elwirę za rękę. Na jej serdecznym palcu połyskiwał całkiem spory brylant.
– Dla nas to szansa na szczęście. Nic nie powiedziałam, ale widząc uśmiech mojej przyszłej macochy, postanowiłam, że zrobię wszystko, żeby uniemożliwić jej wejście do naszej rodziny. Czasu nie było zbyt wiele, bo ślub miał się odbyć za trzy miesiące. Musiałam działać szybko.
Po powrocie do domu cały wieczór i noc spędziłam przy komputerze. Próbowałam wyszukać jakiekolwiek informacje na temat Elwiry. W dzisiejszych czasach każdy istnieje w sieci, nawet jeżeli tego bardzo nie chce. A Elwira najwyraźniej nie chciała. Nie miała kont na żadnych serwisach społecznościowych, jej nazwisko nie widniało praktycznie na żadnej stronie. Z wyjątkiem jednej. Kilka lat temu wygrała konkurs czytelniczy w bibliotece publicznej w pobliskim mieście. Pojechałam tam następnego dnia. Miałam szczęście, bo trafiłam na emerytowaną i gadatliwą bibliotekarkę. – Pani Elwirka? Ależ oczywiście, że pamiętam – wykrzyknęła radośnie.
– Już jej dawno nie widziałam. Ale to była taka smutna historia – zafrasowała się nagle. – Kiedy zmarł jej mąż...
– To ona miała męża? – zdziwiłam się.
– To był chyba jej drugi albo trzeci mąż, zginął w wypadku. Stanął bosą stopą na uszkodzony przewód kosiarki – potrząsnęła głową. – Taki pech... Rozmowa z panią Zosią dostarczyła mi wielu interesujących informacji, w tym adres, pod którym mieszkała wcześniej Elwira.
Pół godziny później stałam przed ładnie odnowioną kamienicą.
– Już tu nie mieszka – burknęła dozorczyni, którą zagadnęłam o Elwirę. – I dobrze, bo tylko nieszczęście przynosiła. Taka jeszcze niestara, a już trzech mężów pochowała. Każden jeden w wypadku zginął, czarna wdowa, tfu! Postanowiłam drążyć dalej i szybko okazało się, że moje śledztwo przyniosło efekty, jakich się nie spodziewaliśmy.
– Władek, twój pierwszy mąż, utopił się na wakacjach, Zenek zginął w wypadku samochodowym, a Leona poraził prąd na działce – przyglądałam się Elwirze, szukając w jej twarzy poczucia winy, ale ona wybuchła płaczem.
– Od samego początku nie miałam szczęścia w życiu – szlochała, mnąc w dłoniach paczkę chusteczek. – Już by lepiej było, gdybym to ja umarła. Moi rodzice zmarli, kiedy miałam sześć lat, wychowywała mnie ciotka i kiedy poznałam Władka, to wydawało mi się, że niebo się przede mną otwiera – westchnęła lekko. – Ale byliśmy małżeństwem tylko rok. Utonął, a ja poroniłam... Słuchaliśmy jej opowieści z mieszanymi uczuciami. Wydawała się być szczera. Może rzeczywiście miała w życiu pecha? A jeśli nie? Pomyślałam, że naszego ojca również mógłby spotkać przy niej jakiś wypadek, i postanowiłam nie dopuścić do tego ślubu. Nie miałam tylko pomysłu, jak to zrobić. Z pomocą przyszedł mi brat.
– Tato, w piątek po południu porywam cię w nieznane – oznajmił tydzień przed ślubem, puszczając do nas oko.
– Ciebie też – wskazał na mojego męża. – Spokojnie, na ślub wrócimy. Albo i nie – zachichotał.
Olśniło mnie. Tadek zorganizował naszemu ojcu wieczór kawalerski w domku na działce. A gdyby tak nie udało się wrócić na czas? W sobotę tuż przed piętnastą zgromadziliśmy się w kościele w oczekiwaniu na ceremonię. I tylko ja wiedziałam, że nie dojdzie ona do skutku. Elwira stała przy ołtarzu w eleganckiej kremowej sukience i spokojnie czekała na ojca. Tyle tylko, że tata spał snem sprawiedliwego po suto zakrapianej imprezie ponad sto kilometrów od nas.
Godzinę później stało się jasne, że ślubu nie będzie. Elwira rzuciła mi nienawistne spojrzenie i wymaszerowała z kościoła, a ja zaprosiłam nielicznych gości na zamówiony obiad. Nasi panowie wrócili do miasta dopiero wieczorem. Tata był wściekły. Elwira zniknęła. Od dnia ślubu, którego nie było, nie pojawiła się ponownie w życiu naszego ojca. Nie wiem, czy po prostu miała pecha, czy też sama powodowała te nieszczęśliwe wypadki? Czuję jednak ulgę, że jej nie ma. I mam nadzieję, że nigdy nie wróci.