"Już nigdy w Wigilię nie zjem karpia. Pod żadną postacią...!"
Fot. 123 RF

"Już nigdy w Wigilię nie zjem karpia. Pod żadną postacią...!"

"Rok temu przed Wigilią mój mąż bardzo mnie zaskoczył. Oświadczył, że tęskni za klimatem świąt ze swojego dzieciństwa i chce, żebym przyrządziła karpia. Nie wiedziałam, że jest taki sentymentalny, ale przede wszystkim nie spodziewałam się, że przyniesie do domu żywą rybę! Gdy dzieci to zobaczyły, zaczął się cyrk... "Gosia, 35 lat

– Kochanie, zobacz, co udało mi się kupić! – Mój mąż, Bartek, stanął w drzwiach kuchni obładowany torbami na zakupy.
– Migdały w płatkach? – ucieszyłam się, bo ostatnio nigdzie nie mogłam trafić na ten produkt, a bez nich mój sernik z pewnością nie byłby tak dobry...
– Nie... – Bartek wywrócił oczami. – To coś, co jeszcze nigdy nie gościło na naszym stole w wigilię, a mnie tak bardzo kojarzy się z rodzinnym domem... – Ta dam! – powiedział z dumą i uchylił brzeg plastikowej torby.

Zamarłam. W środku była... ryba. I to w dodatku żywa!

– Czy to jest... – zaczęłam.
– Tak, kochanie – dokończył mąż. – To jest karp... Tak sobie pomyślałem, że zrobimy w galarecie... – rozmarzył się.
– Zaraz, zaraz – przerwałam mu. – Chcesz mi powiedzieć, że kupiłeś żywego karpia, który będzie teraz przez trzy dni pływał w naszej wannie, a potem go zabijemy i zjemy w postaci dania wigilijnego? – Patrzyłam na niego coraz szerzej otwartymi oczami.
– Nooooo, tak właśnie myślałem. – Bartek najwyraźniej stracił rezon.
– To źle myślałeś, mój drogi – starałam się opanować, ale byłam coraz bardziej zła na męża. – Po pierwsze, nie lubię karpia, bo śmierdzi mułem i po prostu mi nie smakuje. Po drugie, choć tak naprawdę najważniejsze, ja w życiu go nie zabiję ani nie oprawię...
– Oj, Gośka, no przecież, ja bym to zrobił – powiedział bez przekonania.
– Zresztą, jeśli już tak bardzo chciałeś zjeść tego karpia, trzeba było kupić filety... – wciąż byłam na niego zła.
– O matko, no nie pomyślałem. – Bartek podrapał się w głowę. – Przepraszam cię, kochanie. Po prostu zobaczyłem te karpie i przypomniało mi się dzieciństwo, i to, jak się stało po nie w kolejce na śniegu i mrozie – zaczął się tłumaczyć.
– Hmm, nie wiedziałam, że jesteś taki sentymentalny. – Popatrzyłam na niego nieco łagodniej i westchnęłam. – Skoro już kupiłeś tego karpia, to trzeba będzie faktycznie coś z niego przygotować. – stwierdziłam. – Na razie umieść go w tej dużej misce w łazience... Przecież nie może pływać w wannie, bo nie będziemy się kapać z obślizgłą rybą...

Chłopcy potraktowali karpia jak swoje zwierzątko!

Kiedy tylko Bartek zaniósł karpia do łazienki, usłyszałam krzyki naszych chłopaków, Maćka i Tomka. Najpierw podekscytowani rozmawiali z Bartkiem. Po chwili obydwaj zaaferowani wpadli do kuchni.
– Mamooooo, czy ty wiesz, że w łazience jest taka fajna lypka – zaczął młodszy, trzyletni Maciek. – I ona tak śmiesznie pływa w kółko i tak szeloko otwiela buzię...
– I ma takie fajne oczy – dodał po chwili Tomek. – I w ogóle jest super! I będziemy nazywać ją Kacperek, dobrze? – zapytał. – I musimy mu kupić jakieś większe akwarium, bo wszystkie rybki powinny mieszkać w akwarium, takim z roślinkami.
– Mamo, a czy z taką lypką można iść na spacel? – zapytał po chwili Maciuś.
– No nie za bardzo – tłumaczyłam mu. – Taka rybka potrzebuje wody, oddycha za pomocą skrzeli, więc na powietrzu nie umiałaby oddychać.
– No ale ja przecież mogę wsadzić ją do słoika i wziąć ze sobą na dwól, plawda? – drążył Maciek. – Chciałbym jej pokazać okolicę...

Jak mam powiedzieć dzieciom, że ta fajna rybka wyląduje w galarecie?

Zrobiło mi się gorąco. Jak miałam powiedzieć synom, że karp przeznaczony jest na obiad? I czemu, do jasnej ciasnej, Bartek tego nie zrobił.
– Miałem wyrzuty sumienia – przyznał mi się potem mąż. – Jakoś nie miałem sumienia powiedzieć chłopakom, że chcemy go zjeść.
– No i masz babo placek – westchnęłam. – Teraz musisz to jakoś załatwić. Ty chciałeś karpia, więc się tłumacz, że ta fajna rybka wyląduje w galarecie. Ja nie przyłożę do tego ręki – oświadczyłam. Bartek podrapał się po głowie.
– No dobra, jakoś im to wytłumaczę... Jednak nie zrobił tego przez dwa kolejne dni, a chłopcy coraz bardziej przywiązywali się do Kacperka, planując, jak urządzą mu akwarium.
Spędzali z łazience całe godziny, przyglądając się, jak pływa, wrzucali mu do wody kulki z chleba.
– Wiesz, mamo, on wygląda, jakby chciał nam coś powiedzieć – cieszył się Tomek. – Może się odezwie w noc wigilijną? – Popatrzył na mnie z nadzieją.
– Pani katechetka na religii mówiła, że wtedy zwierzęta mówią ludzkim głosem...
– Podobno ryby nie mówią – uśmiechnęłam się. – No ale, w tę noc dzieją się różne cuda, więc kto wie?

Chłopcy chcieli, żeby karp przemówił ludzkim głosem

W dzień Wigilii już oboje z Bartkiem wiedzieliśmy, że nie ma mowy, żeby Kacperek, przyjaciel naszych dzieci, wylądował na talerzu.
– No trudno, karpia nie będzie – stwierdził Bartek. – Miałaś rację, to nie był najlepszy pomysł. Pokiwałam głową. – Tylko co my teraz zrobimy z Kacperkiem, przecież nie możemy umieścić go w akwarium?
Zaraz po świętach zawiozę go do kumpla, który ma w ogrodzie sadzawkę z rybami. Już go pytałem, powiedział, że może się zaopiekować naszym Kacperkiem.
– Jesteś pewien, że nie wyląduje u niego na obiedzie? – zmartwiłam się.
– Tak na sto procent to nie jestem, ale przynajmniej my nie będziemy mieć go na sumieniu...
– No ja bym nie chciała, żeby zginął – powiedziałam.
– Też się trochę do niego przyzwyczaiłam – przyznałam. Bartek popatrzył na mnie zdziwiony.
– Nie przesadzaj, to tylko ryba – powiedział.
– Wiem, wiem, ale jednak jakoś jest mi go żal...
W wigilijną noc nasi chłopcy długo namawiali karpia, aby przemówił ludzkim głosem. Maciek twierdzi nawet, że Kacper się z nimi przywitał. W pierwszy dzień świąt Bartek zawiózł Kacperka do nowego domu. Chłopcy, kiedy się dowiedzieli, że nie będzie z nami mieszkał, bardzo się zmartwili. Musieliśmy im wytłumaczyć, że w dużym stawie będzie miał dużo lepsze warunki niż u nas w domu. Cóż, jednego jestem pewna. Już nigdy nie zjem karpia na wigilię. Pod żadną postacią... 

 

Czytaj więcej