"Nie miał na sobie sutanny, był po cywilnemu. Najpierw zapytał czule, czy tego chcę. Długo zwlekałam z odpowiedzią. To jest ksiądz! – dudniło mi w głowie. Lecz moje serce biło jak szalone, bo pragnęłam tego mężczyzny jak nikogo wcześniej! W końcu kiwnęłam potakująco głową. Pojechaliśmy do przydrożnego hotelu..." Magda, 27 lat
– A wiesz, Madziu, że mamy nowego proboszcza w parafii? – zagadnęła mnie babcia Hela, kiedy przyjechałam do niej na ferie. – Poznasz go jutro, jak przyjdzie na kolędę. Młody jest, ale z powołaniem. A co tam w domu słychać? – dopytywała.
– Bez zmian, babciu – odparłam ze smutkiem. – Ojciec pije, awanturuje się, mama płacze…
– Skaranie boskie ma Krysia z tym Mietkiem. Ale co zrobić, każdy musi nieść swój krzyż… – wzdychała babcia. Ja akurat byłam innego zdania...
Nie podobało mi się, że mama godzi się na takie traktowanie – poniżanie, bicie i wstyd. Ale ona twierdziła, że musi wytrwać przy mężu. Przyrzekłam sobie, że nigdy nie wrócę do mojego miasta, do rodziców. Poszłam na studia, bo tylko dobre wykształcenie mogło mi pomóc wyrwać się z domu i coś zmienić w swoim życiu.
Kiedy go ujrzałam, stało się ze mną coś dziwnego. Poczułam mrowienie na plecach i w brzuchu. Na widok księdza! Pewnie dlatego, że był z dziesięć lat starszy ode mnie i bardzo przystojny.
– Kim jest ta młoda dama? – zapytał, kiedy odmówiliśmy modlitwę i usiedliśmy.
– A to, proszę księdza, Madzia, moja najstarsza wnusia. Studentka – pochwaliła się babcia.
– Co studiujesz? – zwrócił się do mnie.
– Filologię angielską – odparłam z dumą.
– To dobrze się składa! Mam spore zaległości. Mogę liczyć na pomoc w nauce?
– A pewnie, że tak – odpowiedziała babcia Hela. – Prawda, Madziu? Przecież proboszczowi nie odmówisz? I akurat masz ferie. Duchowny spojrzał na mnie ciepło. Skinęłam głową, czerwieniąc się.
– To umówmy się na jutro na dziewiętnastą – zaproponował, a ja się zgodziłam.
Następnego dnia wieczorem zadzwoniłam do drzwi plebanii. Otworzył ksiądz Janusz. Nie miał na sobie sutanny, był w spodniach i koszulce. Wyglądał zniewalająco.
– Niech będzie pochwalony – przywitałam się.
– Na wieki wieków. Wejdź, proszę. Napijesz się herbaty? Widzę, że zmarzłaś – powiedział. – Rozgość się – wskazał ręką fotel. Usiadłam na brzegu i rozglądałam się po pokoju, czekając na księdza. Wszedł po chwili, niosąc na tacy filiżanki i dzbanek z herbatą.
– Powiedz mi coś o sobie – uśmiechnął się.
– Nie ma co opowiadać…
– Jak to? Każdy ma swoją historię.
– Moja nie jest ciekawa – odparłam.
– A o czym marzysz? – zamienił temat.
– Żeby skończyć studia, mieć dobrą pracę i nigdy nie martwić się o pieniądze.
– Czy pieniądze są aż tak ważne?
– Dają poczucie bezpieczeństwa.
– Brakuje ci go? – domyślił się.
– Wielu rzeczy mi brakuje… – odparłam.
– Opowiedz mi o tym…
– Nie mam nikogo, prócz babci, na kim mogłabym polegać, kto by mnie chronił, wysłuchał… – w oku zakręciła mi się łza.
– Czujesz się samotna i opuszczona? Skinęłam głową i rozpłakałam się na dobre. – Przepraszam…
– Nie masz za co przepraszać. Jak chcesz, możesz mi powiedzieć o wszystkim, co cię boli…
I zaczęłam mówić o wstydzie, jaki czuję przez ojca alkoholika i biedę w domu. Opowiedziałam też o moim strachu przed samotnością. Kiedy skończyłam się zwierzać, ksiądz Janusz ujął mnie za rękę.
– Chciałbym ci jakoś pomóc. Umówmy się, że będziesz mnie uczyć angielskiego, oczywiście odpłatnie…
– Ale, proszę księdza… – zaprotestowałam.
– Chcę pomóc, stać mnie na prywatne lekcje. Możemy zacząć już dziś.
Przychodziłam do niego codziennie i uczyłam angielskiego. Lubiłam spędzać czas na plebanii. Ksiądz Janusz był pojętnym uczniem, a jednocześnie miłym człowiekiem. A przy tym… no, bardzo mi się podobał! Czasami żałowałam, że jest księdzem… Z niecierpliwością czekałam na każde kolejne spotkanie i ze smutkiem odliczałam dni do końca ferii.
Przychodziłam do niego codziennie i uczyłam angielskiego. Lubiłam spędzać czas na plebanii. Ksiądz Janusz był pojętnym uczniem, a jednocześnie miłym człowiekiem. A przy tym… no, bardzo mi się podobał! Czasami żałowałam, że jest księdzem… Z niecierpliwością czekałam na każde kolejne spotkanie i ze smutkiem odliczałam dni do końca ferii. Wreszcie nadszedł dzień mojego wyjazdu na uczelnię.
– Jutro jadę do Poznania, odwiozę cię – powiedział ksiądz Janusz. – Czekaj na mnie o dwudziestej na przystanku.
Z babcią pożegnałam się w domu. Nie chciałam, żeby widziała, kto mnie odwozi. Nie pochwalałaby takiego wyjazdu z księdzem… Kiedy wsiadłam do samochodu proboszcza, z moich oczu popłynęły łzy.
– Dlaczego jesteś smutna? – zapytał. Milczałam. Co miałam powiedzieć? Że chyba się zakochałam? Że nie chcę się z nim rozstawać? On też milczał. W pewnym momencie zjechał na parking. Kiedy wyłączył silnik, obrócił się w moją stronę. Pogłaskał mnie po policzku i… pocałował!
– Chcesz tego? – zapytał czule. Długo zwlekałam z odpowiedzią. „To jest ksiądz! To jest ksiądz!”, dudniło mi w głowie. Lecz moje serce biło jak szalone, bo pragnęłam tego mężczyzny jak nikogo wcześniej! W końcu kiwnęłam potakująco głową. Pojechaliśmy do przydrożnego hotelu...
Padało, więc kiedy wbiegliśmy do naszego pokoju, byliśmy kompletnie przemoczeni. Cała drżałam – z zimna i ze strachu.
– Nie bój się, Bogu podoba się każda prawdziwa miłość… Nie skrzywdzę cię – mówił Janusz, zdejmując ze mnie ubranie. – Jesteś piękna – dodał, przyglądając mi się, kiedy byłam już całkiem naga. Zaczął mnie całować, pieścić… Kiedy po wszystkim leżałam wtulona w jego ramię, czułam się bezgranicznie szczęśliwa!
– Chciałabym, żeby tak było zawsze – wyznałam cicho.
– I tak będzie – odparł, całując mnie znowu.
Następnego ranka odwiózł mnie na uczelnię. Bardzo za nim tęskniłam. Pisałam do niego SMS-y, dzwoniłam. Śniłam, marzyłam tylko o nim. Zwierzałam mu się ze wszystkich kłopotów, Janusz był moją bratnią duszą. A oprócz tego… Spotykaliśmy się u niego na plebanii albo w hotelu. Wiem, grzeszyłam, ale to było silniejsze ode mnie.
Aż pewnego dnia okazało się, że spodziewam się dziecka! Bałam się, jak zareaguje mój ukochany. Musiałam jednak wyznać prawdę… Gdy Janusz usłyszał słowo „ciąża”, zapadło milczenie.
– Urodzisz to dziecko, znajdę ci męża – powiedział w końcu. – Wszystko będzie dobrze. Nie martw się, zajmę się tym.
– Jak to: znajdziesz mi męża? – zdziwiłam się.
– Normalnie! Przecież dziecko musi mieć ojca, a ty męża, prawda? A ja nie mogę spełnić tego obowiązku – mówił spokojnie.
– Dlaczego nie? Nie chcę żyć z kimś innym!
– Madzia, nie bądź śmieszna! Chyba nie myślisz, że zrzucę dla ciebie sutannę? Nigdy ci tego nie obiecywałem.
Spuściłam głowę. Tak, nigdy mi tego nie obiecywał.
– Zaufaj mi, jeszcze będziesz szczęśliwa…
Dwa tygodnie później zapoznał mnie z Tadkiem, miłym, trochę nieśmiałym starym kawalerem.
– Ksiądz dużo mi o pani opowiadał – powiedział, kiedy zostaliśmy sami. – Naprawdę jest pani bardzo ładna i miła.
Zaczerwieniłam się. Okazało się, że Tadek jest jakimś dalekim krewnym Janusza. Mieszka na wsi, posiada ogromne gospodarstwo, hoduje kwiaty w szklarniach. Ma wszystko oprócz żony… Co mi pozostało? Wydawało mi się, że powinnam słuchać Janusza, że on to robi dla mojego dobra. Dwa miesiące później zostałam żoną Tadka.
Byliśmy nietypowym małżeństwem. On mieszkał u siebie na wsi, ja w akademiku, bo postanowiłam skończyć studia. A Janusz? Po jakimś czasie zerwał ze mną kontakt. Dopiero kiedy urodził się Maciek, wzięłam dziekankę i zamieszkałam u Tadka. Nareszcie mogłam lepiej poznać swojego męża. Z każdym tygodniem zyskiwałam pewność, że to dobry, spokojny człowiek. Opiekował się mną i dzieckiem.
Kiedy Maciuś miał rok, wróciłam na studia zaoczne. Zaczęłam pracować w wiejskiej szkole jako nauczycielka angielskiego. Dobrze mi się żyło z Tadeuszem, łączyła nas przede wszystkim przyjaźń, tworzyliśmy zgodną rodzinę.
– Nigdy nie spytałeś, kto jest ojcem Maciusia… – pewnego dnia zdecydowałam się na szczerość.
– Nie musiałem. Janusz mi opowiedział.
– I mimo wszystko mnie chciałeś? – nie dowierzałam.
– Magda, zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia. Nadałaś sens mojemu życiu! A Maciuś? Pragnę być dla niego najlepszym ojcem… Nic tego nie zmieni, bo Janusz obiecał, że zniknie z twojego świata – mówił.
Rozpłakałam się. Dopiero wtedy zrozumiałam, że byłam chwilowym kaprysem księdza proboszcza. Kłopotem, który odsunął od siebie na zawsze… Jednak w głębi serca byłam mu wdzięczna – dzięki niemu w moim życiu pojawił się mężczyzna, który uczy mnie, co znaczy dojrzała, odpowiedzialna miłość. Uczy mnie, jak kochać. Bez grzechu.