"Mój narzeczony pokazał mi, jakim jest człowiekiem... Zdemaskował się przed ślubem!"
Fot. 123 RF

"Mój narzeczony pokazał mi, jakim jest człowiekiem... Zdemaskował się przed ślubem!"

"Mój szwagier miał wypadek, a siostra była załamana - sama z maleńkim dzieckiem drżała o życie swojego męża.  Chciałam być przy niej, pomóc... Liczyłam, że mój narzeczony to zrozumie, a on okazał się okropnym egoistą. Obraził się o kompletne głupstwo! To otworzyło mi oczy..."  Karolina, 27 lat.

Maciek bardzo często mówił o swoich uczuciach. Zapewniał, że świata poza mną nie widzi, kocha mnie do szaleństwa i chce spędzić ze mną resztę życia. Pierścionek zaręczynowy kupił mi niecałe pół roku po pierwszej randce. Od tamtej pory często rozmawialiśmy o naszym weselu. Niestety, wyobrażenia co do oprawy ceremonii mieliśmy zgoła inne – mnie zależało na ślubie w kościele i cichym przyjęciu dla najbliższej rodziny. Maciek chciał tylko cywilnego, za to z huczną oprawą – planował wesele na minimum 150 osób.
– Jakoś się dogadacie – pocieszała mnie moja siostra, Marzena, kiedy się jej żaliłam.
Niestety, trzy miesiące później okazało się, że planowanie wesela to mój najmniejszy problem.

Miałam nadzieję, że Maciek będzie chciał być przy mnie

Byłam w pracy, kiedy zadzwoniła moja mama.
– Artek miał wypadek – powiedziała.
Usłyszałam, że płacze. Od razu zrozumiałam, że nie chodzi o jakąś błahą stłuczkę.
– Jadę właśnie do Marzeny. Zajmę się dziećmi, ona będzie pewnie chciała zostać przy mężu w szpitalu – dodała.
– Też niedługo do was przyjadę – obiecałam.

Szefowa nie robiła problemów. Nawet taka służbistka jak ona zrozumiała powagę sytuacji. Do mieszkania Maćka wpadłam tylko na moment, żeby się przebrać. Zanim wyszłam, narzeczony wrócił z pracy. Zazwyczaj pojawiał się w domu o wiele wcześniej niż ja. Był nauczycielem i pracował znacznie krócej.
– Hej, coś się stało? – na mój widok wyraźnie się zaniepokoił.
– Artek miał wypadek.
– Jedziesz tam?
– To chyba oczywiste?! – podniosłam głos, nagle wytrącona z równowagi.
– No tak, w sumie powinnaś – rzucił Maciek i podał mi kurtkę.
Przez chwilę miałam nadzieję, że ze mną pojedzie. Nie lubiłam prowadzić, poza tym byłam taka roztrzęsiona, że wolałabym spokojnie usiąść po stronie pasażera. On jednak zapytał tylko, czy jest jeszcze zupa, i życzył mi... szerokiej drogi. Kiedy wyszłam z mieszkania, z trudem powstrzymywałam łzy. Myślałam o siostrze. Prawdę mówiąc, nie potrafiłam sobie wyobrazić, przez co Marzena musi teraz przechodzić. Z trzyletnią córeczką i czteromiesięcznym niemowlęciem u piersi musiała stawić czoła takiemu dramatowi.

W trudnych chwilach chciałam być przy siostrze

Do rodzinnego miasteczka dojechałam dwie godziny później. Kiedy weszłam do domu rodziców, zmierzchało. Mama siedziała w kuchni. Widziałam, że stara się jakoś trzymać, chociaż zaczerwienione od płaczu oczy świadczyły o tym, że ledwo sobie radzi.
– Cześć, mamuś. I co z nim?
– Nic jeszcze nie wiemy, wciąż go operują.
– Zadzwonię do Marzeny.
– Wyłączyła komórkę. Siedzi przed blokiem operacyjnym i chce mieć spokój.
– W takim razie jadę tam – zdecydowałam.
– Jedź, jedź, córciu. Twój widok pewnie ją ucieszy, Zawsze byłyście blisko – mama uśmiechnęła się blado i zerknęła w stronę drzwi.
– Ignaś już śpi, a Wiola wciąż pyta o rodziców. Nie mam pojęcia, co jej powiedzieć...
– Nie wiem, mamo. Może, że wyjechali? Wiola jest chyba za mała, żeby mówić jej o wypadku.
– Masz rację – szepnęła mama.
– Wszystko będzie dobrze – powiedziałam, chociaż nie byłam pewna, czy sama w to wierzę.

Maciek zachował się jak obrażony nastolatek

Do szpitala dotarłam kwadrans później. Wchodząc przez oszklone drzwi, przypomniałam sobie odwiedziny na porodówce. Pół roku wcześniej moja siostra urodziła tutaj synka, teraz operowano tu jej męża... Na mój widok Marzena wybuchła płaczem. Zapytałam, co z Arturem, ale wciąż jeszcze niewiele wiedziała.
– Powiedzieli, że decydująca będzie ta noc.
– A gdzie tato? – spytałam.
– Rozminęliście się. Przed chwilą pojechał do domu, chce pomóc mamie. Dobrze, że jesteś.
– Nie mogłam zostawić cię w takiej chwili. Gdybyś czegoś potrzebowała, mogę pojechać...
– Daj spokój, po prostu ze mną posiedź. Tato i tak niebawem przywiezie Ignasia, muszę go przecież nakarmić – powiedziała.
Chwilę później zadzwonił Maciek.
– I jak tam? – zapytał zaskakująco lekkim tonem, zupełnie jakby nie docierała do niego powaga sytuacji.
– Jestem w szpitalu, nic jeszcze nie wiemy – wyjaśniłam.
– Szkoda – uciął dyskusję, po czym zapytał, czy przypadkiem nie widziałam tej jego nowej, prążkowanej koszuli.
– Wybierasz się gdzieś? – zdziwiłam się. – Na chwilę do pubu. Dzwonił stary kumpel i zaprosił mnie na bilard – usłyszałam.
– Cóż, baw się dobrze – powiedziałam z przekąsem, ale do Maćka chyba nawet nie dotarło, że mam do niego żal.
– No to pa – rzucił.
– Aha, pamiętaj, że w sobotę jesteśmy zaproszeni na kolację do mojego szefa – dodał.
– O czym ty mówisz?! Przecież wiesz, że nie wrócę na weekend! W poniedziałek pewnie też nie, wezmę wolne. Czy ty sobie w ogóle zdajesz sprawę, co przeżywa Marzena?! – wybuchłam, kiedy odeszłam od siostry na tyle, żeby nie słyszała, co mówię.
Maciek chwilę milczał, w końcu odparł, że jego potrzeby też się przecież liczą.
– Obiecałaś, że ze mną pójdziesz – rzucił tonem obrażonego na cały świat dwunastolatka, po czym rozłączył się bez pożegnania. Było mi przykro, ale nie zamierzałam się tym przejmować. Najważniejszy był teraz Artek.

Nie zamierzałam rozmawiać z takim egoistą!

A ten, na szczęście, wracał do zdrowia. Tak przynajmniej następnego dnia rano orzekli lekarze.
– Proszę być dobrej myśli. To silny, młody mężczyzna, ma dla kogo żyć – powiedział starszy profesor, którego zaczepiłam na korytarzu.
Marzena popłakała się ze szczęścia i przez dłuższą chwilę po prostu się do siebie tuliłyśmy. Maciek zadzwonił przed dwunastą w południe.
– I co? Może jednak jutro się wyrwiesz? Przyjedź po południu, a w niedzielę rano będziesz mogła wracać do rodziców. Najwyżej zbyt wiele nie wypijesz, żebyś mogła prowadzić – powiedział.
– To prawie 100 kilometrów w jedną stronę! – wybuchłam.
Czy on naprawdę nie rozumiał, że idiotyczna kolacja u jego szefa obchodzi mnie w tym momencie tyle co jak zeszłoroczny śnieg?
– Dorzucę ci się na benzynę, tylko przyjedź. Powiedziałem już w pracy, że ze mną przyjdziesz – Maciek nie ustępował.
Rozłączyłam się. Nie zamierzałam rozmawiać z takim egoistą!
– Co jest? Pokłóciliście się? – Marzena postawiła na parapecie kubek z gorącą kawą, którą przyniosła dla mnie ze szpitalnego automatu, i powiedziała, że musi na godzinkę skoczyć do domu.
– Nakarmię małego, uspokoję Wiolkę – uśmiechnęła się blado. – Jedź. Posiedzę tutaj, na wypadek gdyby coś się działo. To znaczy...
– Wiem, wiem. Pij, póki ciepła – siostra przypomniała mi o kawie i sięgnęła po swoją torebkę.
W sobotę stan Artka poprawił się na tyle, że przeniesiono go z OIOM-u na salę pooperacyjną.
– Zrobię dzisiaj kolację, odpocznij sobie – zaproponowałam mamie, kiedy wróciłam do domu. Kroiłam warzywa na sałatkę, kiedy rozdzwoniła się moja komórka. Dzwonił Maciek, ale nie odebrałam.

Wiadomość od narzeczonego wytrąciła mnie z równowagi

Napisał więc SMS-a, który mocno wytrącił mnie z równowagi. „Nie spodziewałem się, że tak mnie zawiedziesz! Obiecywałaś mi tę kolację przez dwa tygodnie, po czym wystawiłaś mnie w ostatnim momencie. Dobrze, że Monika zgodziła się ze mną pójść, bo byłbym pewnie jedynym samotnym facetem w całym towarzystwie”, przeczytałam. Ja zawiodłam jego?! To się w głowie nie mieściło! Kochający facet powinien przecież wsiąść w samochód i przyjechać do moich rodziców, żeby mnie wspierać! Tymczasem mężczyzna, który rzekomo świata poza mną nie widział, wybrał się z kumplami na bilard! A kiedy odmówiłam udziału w imprezie u jego przełożonego, zwyczajnie się na mnie obraził. „Jak można być takim egoistą?!”, zastanawiałam się przez cały wieczór. Nawet nie zapytał o stan Artka, tylko strzelił focha, bo nie poszłam na tę debilną kolację. I jeszcze mi oznajmił, że wybrał się na nią ze swoją byłą dziewczyną. Jeśli chciał wzbudzić we mnie zazdrość, to grubo się przeliczył. Było mi wszystko jedno, z kim poszedł na przyjęcie do szefa. Miałam na głowie o wiele ważniejsze problemy.

Powtarzał, że nie wie, co zrobił nie tak...

Do mieszkania narzeczonego wróciłam w środę. Maciek powitał mnie wyraźnie skwaszony i chyba właśnie w momencie, w którym otworzył mi drzwi i nawet się ze mną nie przywitał, zrozumiałam, że nie chcę wyjść za faceta, który tak mnie zawiódł. Wyprowadziłam się jeszcze tego samego dnia. Błagał, żebym została. Powtarzał, że nie wie, co zrobił nie tak...
– Jeśli nie rozumiesz, o co mi chodzi, to naprawdę nie mamy sobie już nic więcej do powiedzenia – rzuciłam na odchodnym, po czym wytaszczyłam za próg dwie walizki.
Maciek nawet mi nie pomógł. Ale mniejsza z bagażem. Grunt, że przejrzałam na oczy jeszcze przed ślubem. 

 

Czytaj więcej