"Po śmierci męża zaczęłam cierpieć na straszne migreny. Minęły, gdy spotkałam Mirka"
Fot. 123 RF

"Po śmierci męża zaczęłam cierpieć na straszne migreny. Minęły, gdy spotkałam Mirka"

"Zostałam wdową w wieku 27 lat. Życie straciło wtedy dla mnie sens. Zaczęły mnie atakować straszne bóle głowy. Nigdy wcześniej nie miałam migren, a teraz zwijałam się w męczarniach i myślałam, że oszaleję. – Czy ja już zawsze będę taka nieszczęśliwa? – wypłakiwałam się mojej mamie. A wtedy ona mówiła coś, co brzmiało jak banał: – Każdy ma w życiu swój własny przydział szczęścia, kochanie. Ty też jeszcze swój dostaniesz... Miała rację!" Martyna, 36 lat  

Nawet nie pamiętam, jak to się zaczęło. Adam i ja zostaliśmy parą już w liceum. Związki naszych znajomych tworzyły się i rozpadały, a my wciąż byliśmy ze sobą. Zdaliśmy razem maturę, a potem razem przeszliśmy przez studia. Znaleźliśmy pracę, wzięliśmy ślub. Miało być tak pięknie…

Chcieliśmy razem się zestarzeć

Tyle lat byliśmy razem, tyle lat mieliśmy być razem. Aż tu któregoś dnia Adam niespodziewanie zasłabł. Karetka, szpital, a potem badania. I ta diagnoza, która przygniotła mnie jak głaz.
Rak mózgu – powiedział lekarz.
– Nie, niemożliwe. Przecież mój mąż ma 27 lat!
– Niestety, młody wiek nie chroni przed nowotworem.
Nie zamierzaliśmy się poddać – ani Adam, ani ja. Ale same dobre chęci nie wystarczą. Chemioterapia nie przyniosła efektów. Gdy Adam zaczął tracić władzę w rękach, lekarze zaproponowali operację. My mieliśmy zdecydować, bo ryzyko było duże.
– To znaczy? – spytałam.
– Albo przedłużymy panu życie, albo przyspieszymy śmierć – lekarz spojrzał na Adama.
Zdecydowaliśmy się zaryzykować, naiwnie wierząc, że wszystko będzie dobrze. Ale mąż się nie wybudził. Dobę później jego stan był krytyczny… Odchodziłam od zmysłów. Nie wyobrażałam sobie, że Adama mogłoby zabraknąć, że mogłabym żyć sama. A jednak dwa tygodnie później lęki stały się faktem…

Dalsze życie straciło dla mnie sens

Dla mnie wraz ze śmiercią męża świat mógłby się skończyć. Pierwszy raz migrena zaatakowała mnie kilka dni po pogrzebie Adama. Dostałam tak silnego bólu głowy, że nie byłam w stanie pracować. Zamknęłam swoją kwiaciarnię i pojechałam do domu. Pamiętam, jak leżałam w łóżku, zwijałam się w męczarniach i myślałam, że z tego bólu oszaleję. Z czasem ataki były coraz częstsze, a lekarze rozkładali ręce. Nie znali przyczyny mojej dolegliwości. – Być może winny jest silny stres spowodowany śmiercią męża – powiedział któryś z nich. Nie pomagały mi nawet najsilniejsze leki. Każdy atak wyłączał mnie z życia przynajmniej na dwa dni. Zamykałam się w domu, zasłaniałam okna, spałam i czekałam, aż ból minie.

Męczyłam się tak siedem lat...

– Nie możesz tak żyć – mówiła mama. – Wyjdź z domu, odetchnij świeżym powietrzem…
– Po co? Dla kogo? Nie chce mi się… Czy ja już zawsze będę taka nieszczęśliwa? – płakałam. A wtedy ona mówiła coś, co brzmiało jak banał: – Każdy ma w życiu swój własny przydział szczęścia, kochanie. Ty też jeszcze swój dostaniesz, zobaczysz…
Z czasem nauczyłam się żyć ze swoim bólem, choć nie było to łatwe. Umiałam też rozpoznawać u siebie pierwsze symptomy migreny, by jak najwcześniej zażyć środki przeciwbólowe. Męczyłam się tak siedem lat…

Zamówił u mnie wyjątkowy bukiet

Do mojej kwiaciarni przyszedł pewien mężczyzna. Miał czarujący głos i bardzo tajemnicze spojrzenie.
Chciałbym zamówić bukiet i chciałbym, żeby to było coś wyjątkowego. „Pewnie dla wyjątkowej kobiety”, przemknęło mi przez myśl.
– Z jakich kwiatów? – spytałam. – Może z róż?
– Nie, róże są takie banalne.
– To proszę powiedzieć, co się panu podoba – zaproponowałam.
Chodziliśmy po kwiaciarni, a on pokazywał mi kwiaty, które wpadły mu w oko. Podobało mi się jego zdecydowanie i… gust.
– Czy z tego, co wybrałem, da się zrobić coś sensownego? – spytał.
– Zobaczę… – uśmiechnęłam się. – Na którą ma być gotowy bukiet?
– Wpadnę po niego przed siedemnastą – zdecydował, a ja skinęłam tylko głową.
Ten bukiet to było prawdziwe wyzwanie, ale wyszedł piękny.
– O to mi właśnie chodziło – ucieszył się mężczyzna, a potem bez mrugnięcia okiem zapłacił mi za niego… 300 złotych. – Reszty nie trzeba – powiedział i wyszedł. Pamiętam, że pomyślałam: „Jego wybranka to szczęściara”. Ale więcej nie zaprzątałam sobie tym głowy – miałam niewielkie szanse u mężczyzny, który kupował bukiet dla innej kobiety.

Wyznał, że przychodzi do kwiaciarni dla mnie!

Zdziwiłam się, kiedy następnego dnia ponownie przyszedł do mojej kwiaciarni.
– Chciałem pani podziękować. Mama była zachwycona…– uśmiechnął się. Od tamtej pory wpadał co jakiś czas. 
Musi pan bardzo mamę kochać… – rzuciłam głupio, gdy wybieraliśmy kwiaty któregoś dnia.
– Eee, szczerze mówiąc, nigdy przedtem nie kupowałem jej tylu kwiatów – zmieszał się. Spojrzałam na niego zaskoczona. – A wszystko przez panią. Wciąż nie mam odwagi zaprosić pani na kolację. Jeśli tak dalej pójdzie, wydam na te kwiaty majątek… Miał nie tylko świetny gust, ale do tego był jeszcze zabawny. Zgodziłam się na tę kolację, a potem na następną. Już po kilku randkach wiedziałam, że pierwsze wrażenie mnie nie myliło.

Moje migreny minęły bezpowrotnie

Mirek był przystojny, dowcipny i bystry. A do tego samotny i marzył o założeniu rodziny. Co najważniejsze – odkąd go poznałam, moje migreny minęły bezpowrotnie. Dawno nie czułam w nikim takiego oparcia. „Na takiego faceta warto było długo czekać”, myślałam szczęśliwa. Kiedy moja siostra poznała Mirka, po prostu zapytała go wprost:
– Gdzieś ty się podziewał tyle lat? A ja promieniałam. Już dawno nie czułam się tak wspaniale. Gdy znajomi mówili mi, że pięknie wyglądam, tłumaczyłam im:
– To zasługa Mirka. Jego miłość czyni mnie piękną.
Mirek oświadczył mi się po ośmiu miesiącach znajomości, a ja bez wahania powiedziałam „tak”. W prezencie ślubnym dostałam od męża bilety na wycieczkę do Włoch.
– To będzie nasza wymarzona podróż poślubna… – uśmiechnął się.
– Mirek, ale czy nas na to stać?
– O to się nie martw!
Miałam kochanego męża, prawdziwy dom. Do szczęścia brakowało mi już tylko dziecka. I tu zaczęły się problemy. Staraliśmy się dwa lata i nic…
– Może zaadoptujemy? – pytał Mirek zrozpaczony.
– Najpierw spróbujmy in vitro – zaproponowałam.

Dostałam swój przydział szczęścia!

Przeszłam cztery próby, nim usłyszałam te oczekiwane słowa: „Będzie pani miała dziecko”.
Boże, co za radość! Niebawem dowiedziałam się, że urodzę bliźniaki. Pierwsza reakcja – szok. Potrzebowałam chwili, żeby się z tym oswoić. Od siódmego miesiąca ciąży byłam ogromna, miałam opuchnięte i obolałe ciało. Było mi ciężko. Pamiętam, że kiedy wstawałam rano z łóżka, zastanawiałam się, czyje to ciało idzie do łazienki. Urodziłam dziewczynki prawie miesiąc przed planowanym terminem – ale w przypadku bliźniąt to normalne. Mirek, dumny tata, był przy porodzie i przeciął obie pępowiny.
Opieka nad bliźniaczkami to nie była prosta sprawa (zwłaszcza karmienie dwójki dzieci jednocześnie), ale Mirek bardzo mi pomagał. A kiedy patrzyłam na swoje śpiące córeczki, kiedy słyszałam ich spokojne oddechy, czułam, że jeszcze nigdy nie byłam taka spełniona. Że zawsze czekałam na takie życie… I wtedy zawsze przypominały mi się słowa mamy, że „każdy ma w życiu własny przydział szczęścia” – tylko czasem trzeba na niego cierpliwie poczekać. A jednak miała rację… 

 

Czytaj więcej