"Irena nachodziła mnie w domu, siedziała godzinami, nie dała się wyprosić..."
Fot. Adobe Stock

"Irena nachodziła mnie w domu, siedziała godzinami, nie dała się wyprosić..."

Poznałyśmy się z Ireną na nudnej konferencji. Wydała mi się inteligentna i miła, dlatego wymieniłyśmy się numerami telefonów i adresami. Nie spodziewałam się bliższej znajomości, a tym bardziej nie widziałam w tym zagrożenia. Myliłam się. Irena już w następny weekend wprosiła mi się do domu. A potem było tylko gorzej. Zjawiała się niemal codziennie, bez zapowiedzi, korzystała z mojej łazienki, z moich kosmetyków i siedziała godzinami. Słałam sygnały, że mnie to męczy, a nawet udawałam, że nie ma mnie w domu. Na darmo… Klara, 41 lat

Spotkałyśmy się na nudnym szkoleniu zorganizowanym przez firmę, z którą kooperowałam.

Była miła i elokwentna

Podeszła do mnie podczas przerwy na kawę i zagadała:
– Czy ty też się tak nudzisz?
– Aż tak to widać? – zaniepokoiłam się.
– Daj spokój. – Machnęła ręką. – Nikt, kto jest choćby średnio rozgarnięty, nie da rady słuchać tych komunałów z zainteresowaniem. A ty wyglądasz na więcej niż średnio rozgarniętą.
„Miła, niegłupia, elokwentna i bezpośrednia”, podsumowałam ją w myślach, uśmiechając się przyjaźnie. „Może okazać się dobrą towarzyszką niedoli podczas dwóch dni, które przyjdzie nam spędzić w tym ośrodku”, stwierdziłam.
– Klara – przedstawiłam się.
– Irena. – Podała mi dłoń i zaraz wyszła z propozycją: – Może wieczorem wybierzemy się na basen? Podobno jest tam też jacuzzi.
– Czemu nie. To pogadamy wieczorem. Teraz chyba musimy wracać do auli na dalszą część katorgi, znaczy… szkolenia.
Irena zachichotała w odpowiedzi.
Mocząc w jacuzzi obolałe od siedzenia mięśnie, poznawałyśmy się bliżej. Dowiedziałam się, że Irka mieszka w tym samym mieście co ja, jest singielką i też pracuje w księgowości. Narzekałyśmy, żartowałyśmy, a wyjeżdżając, wymieniłyśmy się numerami telefonów, adresami i obiecałyśmy sobie być w kontakcie.

Nie spodziewałam się ciągu dalszego tej znajomości

Prawdę powiedziawszy, nie traktowałam tych obietnic zbyt serio. Co innego wspólny wieczór na wyjeździe, kiedy nie ma się nic innego do roboty, a co innego spotkanie w codziennym, wypełnionym obowiązkami życiu.
Ale myliłam się. Irka zadzwoniła do mnie już w kolejny weekend.
– Hej, co robisz?
– Nic – odparłam zgodnie z prawdą. – Odpoczywam.
– Fajnie. To zaraz u ciebie będę.
Nie zdążyłam ani się zgodzić, ani zaprotestować, bo odłożyła słuchawkę.
„Nici z mojego leniwego leżenia z książką na kanapie”, pomyślałam z żalem. Ledwie zdążyłam wrzucić na siebie dres i związać niezbyt świeże włosy w kitkę, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć.
Irka stała na progu i uśmiechała się od ucha do ucha. W ręce miała płaski pakunek.
– Nie będziemy przecież siedziały głodne. – Mrugnęła do mnie porozumiewawczo. – Kupiłam ciastka, a ty zrób kawę – poleciła, po czym pomaszerowała do dużego pokoju, chwyciła pilota do telewizora i zaczęła skakać po kanałach.

Nie umiałam być asertywna

„Czuj się jak u siebie”, zamarło mi na ustach. I bez tej zachęty czuła się w moim mieszkaniu jak w swoim własnym. Wybrawszy jakiś kanał muzyczny, podeszła do półki i z uwagą kontemplowała moją biblioteczkę.
– O, popatrz, masz to. – Wyciągnęła z regału jakiś tom. – A ja tak szukałam tej książki. Pożyczę sobie, dobrze? – I nie czekając na moją zgodę, wpakowała ją do swojej torebki.
Byłam na siebie zła, że nic nie powiedziałam, a przecież nie lubię pożyczać książek. Nikomu. „No nic, stało się”, myślałam, nalewając kawę do filiżanek. „Następnym razem nie dam się tak zaskoczyć. Będę asertywna”.
Niestety wobec Ireny nie dało się być asertywnym. Cechowało ją jakieś specyficzne połączenie bezczelności i bezradności, od którego jak od tarczy odbijały się wszystkie moje „nie”. Potrafiła tak mnie zmanipulować, że nim się zorientowałam, wyrażałam zgodę na coś, na co nie miałam ochoty. Ale początkowo nie zdawałam sobie z tego sprawy, bo jej prośby dotyczyły drobnych rzeczy. Z natury uczynna ze mnie osoba, więc robienie przyjaciółce małych przysług traktowałam jak coś naturalnego. Dopiero kiedy te prośby się nasiliły i przeszły w tryb wymagań, poczułam się wykorzystywana i zaczęło mi to mocno przeszkadzać.

Zaczęła mnie wykorzystywać

– Słuchaj, przyjadę się do ciebie wykąpać – dzwoniła – bo u mnie nie ma wody.
Po czym się zjawiała, korzystała z mojej łazienki, z moich kosmetyków (bo ponoć zapomniała zabrać swoich) i siedziała godzinami. Coraz bardziej męczyły mnie jej wizyty, zwłaszcza że często nie raczyła mnie o swoim najeździe uprzedzić.
– Byłam w okolicy, więc wpadłam – anonsowała się. – Nie masz przypadkiem czegoś do jedzenia? Głodna jestem.
Innym razem zaskoczyła mnie o poranku, kiedy weszła bez pukania i zażądała:
– Klara, pożycz mi jakieś rajstopy, byle całe, no i nie czarne. Zobacz, swoje podarłam przed chwilą, nie mogę tak iść do pracy.
Próbowałam Irenę zniechęcić, zrazić do siebie. Celowo bywałam wobec niej opryskliwa albo prawie wcale się nie odzywałam, ale na takie „subtelne” sygnały wydawała się kompletnie głucha. Ja zaś ciągle nie mogłam się zdobyć na powiedzenie jej wprost: „Nie przychodź do mnie więcej. Jestem tobą zmęczona”. Te dwa zdania więzły mi w gardle za każdym razem, kiedy panoszyła się w moim domu.

Nie dało się przed nią uciec!

Zbliżał się mój urlop i bałam się, że migrena mi go zepsuje.
Aby zyskać choć kilka dni spokoju, użyłam podstępu.
– Hej – rzuciłam w słuchawkę. – Muszę wyjechać na kilka dni. Nie będzie mnie w domu do niedzieli.
– A dokąd jedziesz?
– Do rodziny w lubelskie – odparłam, przewidziawszy jej ruch.
– A nie mogłabym razem z tobą? Nigdy nie byłam w lubelskim…
Normalnie mnie zatkało. Tego się nie spodziewałam. Musiałam improwizować.
– Wykluczone, moja rodzina ma ciasne mieszkanko i sporo kłopotów. Jadę po to, aby pomóc im je rozwikłać.
– Szkoda... – Smutek w jej głosie był gęsty jak smoła. – A może się na coś przydam, co? Czasem spojrzenie kogoś z zewnątrz jest najlepsze – nie poddawała się, próbując mnie wziąć pod włos. – A tobie byłoby raźniej, gdybyś miała mnie u boku…
– Irka! Zrozum, nie możesz ze mną jechać. Muszę to załatwić sama! – zdesperowana prawie krzyczałam w słuchawkę. – I to szybko. Dlatego nie mogę z tobą rozmawiać, bo się pakuję i zaraz jadę.
Chyba wreszcie dotarło, bo życzyła mi bezpiecznej podróży i się rozłączyła.
Nie zaniedbałam szczegółów mojego kamuflażu. Po półgodzinie z torbą podróżną wyszłam z domu i wsiadłam do samochodu. Już wcześniej umówiłam się z koleżanką, że zostawię go na parę dni u niej w ogródku. Wieczorem, pieszo i chyłkiem, wróciłam do domu.
W ciemności, bo nie zapaliłam światła, usiadłam w fotelu i rozkoszowałam się brakiem… Ireny. Jak niewiele potrzeba do szczęścia. „Co za spokój”, myślałam, popijając martini. Włożyłam słuchawki do uszu i uprzyjemniałam sobie relaks muzyką Hansa Zimmera.
Nagle poprzez ścieżkę dźwiękową do „Piratów z Karaibów” przedarł się ostry dzwonek.
„Rany, kto tam znowu? Przecież nie Irena. Wie, że wyjechałam. Pewnie sąsiadka chce coś pożyczyć”, wydedukowałam i poszłam otworzyć. Z sąsiadami lepiej żyć w zgodzie. Nigdy nie wiadomo, kiedy ja będę w potrzebie.
Otworzyłam i oniemiałam. W drzwiach stała Irena.
– Cześć! – Uśmiechała się promiennie. – Jesteś!
– No jestem... – Pokiwałam smętnie głową.
– Wiesz, wprawdzie mówiłaś, że wyjedziesz, i widziałam, że na parkingu nie ma twojego samochodu, a w oknach jest ciemno, ale na wszelki wypadek postanowiłam sprawdzić – szczebiotała radośnie. – I zobacz, co za fart, zastałam cię!
Ręce mi opadły, a w głowie zakołatała przerażająca myśl, że już nigdy się od niej nie uwolnię, że jestem na nią skazana do końca życia...
I pewnie by tak było, gdyby nie przypadek.

Znalazła sobie kolejną ofiarę!

Irena na parę dni trafiła do szpitala, gdzie miano jej zrobić kompleksowe badania. Nieładnie cieszyć się z cudzego nieszczęścia, ale byłam zadowolona, że przez ten czas nie będzie mogła mnie odwiedzać. Skoro siedzi w szpitalu, ja też sobie odpocznę. Od niej.
Ale coś długo trwał ten odpoczynek. Minął tydzień, potem drugi, a ona nie odezwała się ani razu. W trzecim nadzieja, że o mnie zapomniała, zmieszała się z wyrzutami sumienia. Może to było coś poważnego? Może potrzebuje mojej pomocy? Bądź co bądź, jesteśmy jakby przyjaciółkami. Choć to toksyczna znajomość, chyba powinnam do niej zadzwonić. A jak znowu zacznie mnie nachodzić? Mimo wszystko wypada zapytać, co u niej...
Gryzłam się z myślami kilka dni, w końcu postanowiłam zatelefonować.
– Co tam u ciebie? – zapytałam, kiedy odebrała. – Nadal jesteś w szpitalu?
– Aaa... to ty, Klara. – Zabrzmiało tak, jakby potrzebowała chwili, by uświadomić sobie, kto dzwoni. – Nie, nie jestem, skądże znowu. Po prostu byłam zajęta. Widzisz, w szpitalu poznałam pewną kobietę, bardzo miłą…
Dalej już nie słuchałam. Czułam ulgę zmieszaną ze szczerym współczuciem. Wiedziałam, że mam Irenę z głowy, ale bardzo żal mi było tamtej nieznajomej kobiety. Nawet sobie nie wyobrażała, co ją czeka…

 

Czytaj więcej