"Codziennie na biurku znajdowałam jedną piękną różę. Chyba komuś się spodobałam... Nie czekając, aż cichy wielbiciel się ujawni, postanowiłam sama go odszukać. Musiał to być ktoś, kto mnie znał z podstawówki..." Marlena 28 lat
Każdego dnia w drodze do pracy myślałam tylko o tym, jakie obowiązki mnie czekają. W pośpiechu przeglądałam kalendarzyk, w którym miałam zapisane wszystkie spotkania szefa. Głowiłam się, jak w ciągu godziny załatwić sprawy na poczcie, w urzędzie miejskim i skarbowym, bo czasu miałam niewiele. Ale dwa tygodnie temu moją głowę zaprzątnęła jeszcze jedna myśl. Bo na moim biurku zaczęłam codziennie rano znajdować jedną różę...
Gdy zdarzyło się to po raz pierwszy, pomyślałam, że to pewnie z jakiejś okazji. Nie obchodziłam jednak imienin ani urodzin. „Może dyrektor chce mi za coś podziękować?”, przemknęło mi przez głowę. Ale zanim zdążyłam rozważyć ten pomysł, do pokoju wszedł mój szef.
– Dzień dobry, pani Marleno. Kawę proszę – przywitał się ze mną. „Skoro dopiero teraz przyszedł, nie mógł położyć kwiatu dziesięć minut wcześniej”, pomyślałam. Przez cały dzień czekałam, aż ktoś przyjdzie, wytłumaczy się czy podziękuje mi za coś. A o siedemnastej zaczęłam się zbierać do wyjścia. Smętnie spojrzałam na purpurową różę. Liczyłam, na to, że ofiarodawca jednak się ujawni...
Nazajutrz, gdy weszłam do biura, na moim biurku zobaczyłam... różę. Tym razem w kolorze herbacianym. „Czyżbym miała cichego wielbiciela?”, pomyślałam z lekkim dreszczykiem emocji. I rzecz jasna zaczęłam się zastanawiać, kto mógłby nim być. A że firma jest niemała, zagadka nie była łatwa do rozwiązania.
W pewnym momencie już myślałam, że tajemnica została odkryta. Bo w południe do pokoju wszedł Robercik. Niski i rudy informatyk z naszego działu. – Ta róża to od ciebie? – zapytałam wprost.
– Niestety... nie – pokręcił głową. – Masz może jakąś sprawę do szefa? – odetchnęłam z ulgą.
– Nie – bąknął cicho. – Tak tylko wpadłem.
– Przepraszam, ale jestem trochę zajęta.
Najważniejsze, że Robercik został wyeliminowany. Teraz pozostało tylko czekać, aż ten właściwy się ujawni. Ale ten jak na złość dobrze się maskował i musiał się sporo natrudzić, żeby podrzucić kwiat i pozostać niezauważonym. Bo kiedy przez następnych kilka dni próbowałam go przyłapać, przychodząc do pracy wcześniej, to on się rano nie pojawiał. Wystarczyło jednak, że wyszłam gdzieś na kwadrans, a po powrocie róża już na mnie czekała. Zaczęłam też dokładnie obserwować zachowanie kolegów z mojego działu, ale żaden nie wydał mi się podejrzany. „Co to wszystko ma znaczyć?”, zastanawiałam się całymi dniami. „Otrzymałam już róże we wszystkich możliwych barwach. Albo facet jest ich wielbicielem, albo dostał gdzieś na nie specjalny rabat, kupił je hurtem, trzyma w zamrażarce i wyjmuje po jednej, żeby mi się w głowie nie przewróciło. Albo chce mi przez nie coś powiedzieć...”, wpadłam nareszcie na jakiś sensowny pomysł.
„Róża, róża...”, powtarzałam w myślach. „Co to mogłoby znaczyć?”. Jeszcze tej samej nocy przyśniło mi się zdarzenie, które miało miejsce wiele lat temu w szkole podstawowej na lekcji polskiego. Przedstawialiśmy swojego ulubionego bohatera książki. Gdy przyszła kolej na moją opowieść, zaczęłam tak przeżywać losy pewnej dzielnej, ale okrutnie doświadczanej przez los dziewczynki, że aż się popłakałam. A wszystkie dzieci, widząc to, śmiały się do rozpuku... I wtedy się obudziłam. – Róża! – szepnęłam, ocierając łzy z policzków.
– No jasne... Bo ta dziewczynka z książki miała na imię Róża i od dnia, w którym opowiedziałam o niej na lekcji, tak właśnie przezywały mnie dzieci z klasy!
– Czyli muszę znać tę osobę! – pomyślałam, po czym zerwałam się z łóżka i otworzyłam szufladę, w której przechowywałam stare zdjęcia. Wzięłam nawet lupę, żeby lepiej obejrzeć twarze chłopców z podstawówki. Ale żadna z nich nie była podobna do twarzy pracujących w naszej firmie mężczyzn. „Wiem!”, pomyślałam. „Muszę przejrzeć nazwiska pracowników. Może to naprowadzi mnie na jakiś trop”.
Rano, wchodząc do biura, wpadłam na nowego dyrektora działu eksportu, który niedawno przyjechał z Londynu.
– Bardzo przepraszam – powiedział wystraszony.
– Ależ nic się nie stało – machnęłam ręką. – Pan chciał rozmawiać z szefem? – domyśliłam się. – Niestety, zapowiedział, że dziś przyjdzie później.
– Niee... To znaczy tak – zmieszał się.
– Wobec tego przyjdę potem. Do widzenia. A ja tylko westchnęłam z rozmarzeniem, taki był piękny i przystojny. „Żebyś to był ty!”, powiedziałam do siebie w duchu. Usiadłam przy biurku i natychmiast wzięłam się za przeglądanie nazwisk pracowników. Jednak żadne z nich nic mi nie mówiło. „Albo zacznę teraz sprawdzać nazwiska facetów z innych działów”, spekulowałam, bo w naszej firmie pracowało około czterystu osób, „albo go przyłapię”. I zdecydowałam się na tę drugą opcję. Zamiast o dziewiątej zaczęłam przychodzić do pracy o ósmej. A w ciągu dnia starałam się nigdzie nie wychodzić.
Głowa mi dosłownie kipiała od zastanawiania się, co tu jeszcze mogę zrobić. A że myśląc, lubiłam bawić się kolczykiem, któregoś razu wypadła mi z niego śrubka. Tak intensywnie zastanawiałam się nad tajemniczym wielbicielem.
– Tego mi tylko brakowało! – szepnęłam zła i wczołgałam się pod biurko. A potem, ponieważ pod biurkiem było ciemno, sprawdzałam dłonią wykładzinę, kawałek po kawałku. Poszukiwania trwały dłuższą chwilę. Wreszcie jednak się udało i znalazłam śrubkę.
– Mam cię! – krzyknęłam tryumfalnie. A ktoś aż wrzasnął ze strachu. I to kto! Sam superprzystojny dyrektor działu eksportu trzymający otwartą walizeczkę, w której na papierach leżała... róża!
– Tak, to ja – przyznał się od razu, nie wiedząc, że mój okrzyk nie miał związku z jego osobą. – Przyznaję się... – dodał.
– Pan?! – nie mogłam w to uwierzyć.
– Żaden pan... – bąknął. – Mam na imię Alek. Chodziliśmy razem do podstawówki... – powiedział. Nie pamiętałam żadnego Alka!
– Kiedy byliśmy w piątej klasie, mój ojciec został wysłany do pracy na placówce dyplomatycznej w Londynie. Tam skończyłem szkołę, studia, potem parę lat pracowałem. Niedawno zdecydowałem się wrócić, Różo – dokończył, a mi zadrżało serce na dźwięk tego przezwiska.
– Zaraz, zaraz... – szeptałam. – Taki mały grubasek w okularach to ty?!
– No tak... – zgodził się. – Ale ja od razu cię poznałem. Wciąż jesteś tak samo piękna... Nie miałem odwagi powiedzieć ci tego wprost, stąd te kwiaty. Wierzyłem, że się domyślisz sama – dokończył.
– Nie domyśliłam się – pokręciłam głową, czując, jak zaczynam się czerwienić. – Ale skoro już wiem... – zaczęłam nieśmiało mówić – to w podziękowaniu zapraszam cię na drinka. Pogadamy o starych czasach...
– Doskonale! – ucieszył się. – Przyjdę po ciebie o piątej.
Gdy już zostałam sama, zaczęłam skakać ze szczęścia. Nie zauważyłam, że z gabinetu wyszedł szef.
– Dobrze się pani czuje? – zapytał.
– Tak – zapewniłam. – Przepraszam... – To proszę mi przynieść dokumentację transakcji z poprzedniego miesiąca. Bez podskoków – zaznaczył.
– Oczywiście – potaknęłam. Ale jak tylko zniknął w swoim pokoju, podskoczyłam z radości. Dwa razy! Bo czułam, że zaczyna się coś nowego i ważnego w moim życiu. I że zbliża się koniec mojej samotności.