"Kiedy się obudziłam, poczułam, że jestem... nie na swoim miejscu. Był już ranek, a ja ciągle leżałam w wielkim łóżku Adriana, zamiast zaraz po upojnym seksie jechać do siebie. Wiedziałam, że nie będzie z tego zadowolony. Dlaczego dałam się tak traktować? Chyba liczyłam na to, że kiedyś się to zmieni... Aleksandra, 35 lat
Było już rano, a ja wciąż była u Adriana. Leżał obok mnie i pochrapywał, więc ostrożnie zaczęłam się wyplątywać z pościeli. Niestety, mój kochanek miał lekki sen.
– Ola? A co ty tu robisz? – pretensja w jego głosie była aż nadto słyszalna.
– Przepraszam, zasnęłam... – wymamrotałam, owijając się prześcieradłem.
– Muszę zaraz do pracy... – mruknął Adrian, zerkając na zegar na wyświetlaczu drogiej komórki.
– Ja też. Już mnie nie ma.
– Dzięki. – Przytrzymał moją dłoń, po czym złożył na niej pocałunek. Nagle jego usta powędrowały wyżej, wzdłuż mojego przedramienia. – Chociaż może... – powiedział.
– Może co? – zapytałam z nadzieją, że może wreszcie usłyszę od Adriana zaproszenie na wspólne śniadanie.
– Może zrobimy powtórkę z rozrywki...
Czyli nie. Czyli tylko seks. Obróciłam głowę, żeby nie zobaczył w moich oczach, jak bardzo mi przykro.
– Nie, nie... Przepraszam, ale się spieszę – skłamałam i odsunęłam rękę. Chciałam już tylko jak najprędzej od Adriana wyjść.
– Szkoda... Oparty na łokciu patrzył, jak się ubieram. – Jesteś piękna... I strasznie mnie podniecasz... – kusił i zachęcał.
Dziwne, ale te słowa, na dźwięk których jeszcze niedawno skakałabym z radości, teraz nie podniosły mnie na duchu. Nawet mnie nie ucieszyły.
– To na razie! – rzuciłam i wyszłam z sypialni.
– Na razie... – odparł nieuważnie, na dodatek ziewając.
Zbiegłam po schodach w dół, pchnęłam ciężkie drewniane drzwi i wyszłam na podjazd. Zanim wsiadłam do swojego samochodu, odetchnęłam głęboko chłodnym powietrzem. W biurze powinnam być o dziesiątej, więc miałam całe dwie godziny na prysznic, nowy makijaż i śniadanie. Samotne śniadanie...
Jadąc zaczynającym się korkować miastem, rozmyślałam o tym, w co się wpakowałam, dlaczego tak beznadziejnie i z jakich powodów w to brnę. Uznałam, że to po prostu lęk przed byciem samą. Bo jakąś namiastkę związku jednak miałam, choć Adrian od początku postawił sprawę jasno. Nie chciał się angażować, nie zależało mu na stworzeniu trwałej relacji. Owszem, obiecał mi wierność, ale jednocześnie ostrzegł, że pewnej granicy intymności przekraczać nie chce.
Adrian cholernie mi się podobał, działał na mnie z wielką, erotyczną siłą, poza tym imponowało mi to, że jest zręcznym biznesmenem, że ma piękny dom, wspaniały samochód i że na kolacje serwuje takie wyszukane dania. Nigdy wcześniej nie miałam faceta z klasą, którą posiadał Adrian. I dlatego zgodziłam się na układ, jaki zaproponował.
W głębi duszy liczyłam na to, że Adrian zmieni zdanie. Że mnie pokocha, że się zaangażuje, że po prostu któregoś pięknego dnia powie, że nie potrafi beze mnie żyć. Dlatego po upojnym seksie jechałam do siebie albo pozwalałam, żeby to on wyjeżdżał ode mnie, mimo że z całych sił pragnęłam zasnąć wtulona w jego ramiona. Dlatego nigdy nie chodziłam z nim na żadne imprezy ani nie zapraszałam na niedzielne obiady do rodziców. Dlatego nie spędziłam razem z nim żadnego wakacyjnego wyjazdu... Kurczę, nawet zadzwonić do niego nie mogłam w innej sprawie niż w sprawie umówienia się na seks-randkę.
– Co ja w ogóle robię? – zadałam sobie pytanie. Wiedziałam jednak, że retoryczne, bo odpowiedź może i znałam, ale nie chciałam jej udzielić. Bo czułam się z Adrianem związana i wciąż podskórnie liczyłam na to, że wreszcie da mi to, czego pragnę. Że będzie chciał mi to dać...
Przez cały dzień zadręczałam się myślami o swojej sytuacji. Oczywiście nie pomógł mi fakt, że koleżanka z biura obok przyszła do pracy z bombonierką zawierającą czekoladki w kształcie miniaturowych kołysek, co było wstępem do obwieszczenia nam wszystkim radosnej nowiny. Spodziewała się nie pierwszego, a drugiego dziecka, a miała o jedenaście lat mniej niż ja! No właśnie. Ludzie płodzili dzieci, budowali domy i pławili się w szczęściu, podczas gdy ja...
– Szkoda gadać... – Popatrzyłam w swoje odbicie w lustrze. Zamknęłam się w łazience i popłakałam, zamiast skakać koło przyszłej mamusi i składać gratulacje. Tylko że... Adrian był. Namacalny, realny, do tego piękny i bogaty. Czy miał jakąkolwiek konkurencję? Nie. Jakoś nie widziałam kolejki fajnych facetów, którzy chcieliby mnie poderwać, rozkochać, a następnie poprosić o rękę. Biuro należało do tych mocno sfeminizowanych, a jedyną moją aktywnością pozabiurową był fitness, który pomagał mi utrzymywać ciało w dobrej formie, żeby wciąż podobać się Adrianowi. Na sali gimnastycznej oprócz mnie ćwiczyły wyłącznie kobiety. Z trenerką włącznie.
– Beznadzieja... – Wytarłam nos, przejechałam szminką usta i wyszłam z łazienki.
– Płakałaś? – zapytała wścibska sekretarka.
– Nie, mam chyba na coś alergię – wymyśliłam na poczekaniu.
O szóstej wyszłam z biura. Komórka milczała, więc Adrian musiał mieć na dzisiaj inne plany niż igraszki miłosne. Na dodatek wszystkiego złego rozpadał się deszcz ze śniegiem... No i stało się. Opony w samochodzie powinnam zmienić już kilka tygodni temu. Na ostatniej prostej prowadzącej do mojego osiedla nie zdołałam wyhamować za facetem, który nagle zatrzymał swój samochód.
– Jak pani jeździ?! – Wysiadł z auta i zaczął się wydzierać.
– Normalnie! Każdemu może się zdarzyć! – wpadłam w lekką histerię, bo cały świat najwyraźniej sprzysiągł się przeciwko mnie. Facet przystąpił do oceniania strat.
– Błotnik do wymiany! Płaci pani na miejscu tysiąc pięćset czy piszemy oświadczenie?
– Tysiąc pięćset?! – Złapałam się za głowę. – Litości... Mój samochód też wymagał naprawy, miał uszkodzony przód, zbitą lewą lampę, więc co najmniej drugie tyle w plecy.
– Na utracie zniżki ubezpieczenia więcej pani popłynie – Oczy faceta rozbłysły chciwością, bo już wiedział, że mnie ma. No i miał. Wiedziałam, że ubezpieczyciel zedrze ze mnie wszystkie zniżki i przez kilka lat będę musiała płacić krocie za OC.
– Tu zaraz jest bankomat, pan poczeka. Poczekał. Potem dwa razy przeliczył, czy kasa się zgadza i wreszcie sobie pojechał. Wsiadłam do samochodu, przekręciłam kluczyk i...
– Co jest, do cholery?! – zaklęłam, ale na samochodzie nie zrobiło to wrażenia. Nie mogłam go tu tak zostawić, przepchnąć samodzielnie nie dałabym rady, a prosić o wsparcie kogoś obcego w tym momencie jeszcze mniej. Byłam zdenerwowana, przemoczona deszczem i zupełnie bezradna.
Zadzwoniłam do jedynej osoby, która przyszła mi na myśl. No, kurczę, przecież w tej sytuacji powinien pomóc. Nie jako kochanek, który nie chce się angażować, ale jako facet!
– Adrian, potrzebuję cię, bo mam problem z autem – powiedziałam przez ściśnięte gardło. Westchnął, ale zapytał o adres. Przyjechał pół godziny później. Przystojny, pachnący, lśniącym, idealnie utrzymanym samochodem.
– Aleś narobiła – prychnął z dezaprobatą, nawet nie pytając mnie o to, jak się czuję, czy nic mi się nie stało.
– Przepraszam... – wyjęczałam, czując się niezręcznie, że zrobiłam mu kłopot.
– Ale ciągnąć tego rzęcha nie będę, bo jeszcze we mnie wjedziesz, taka jesteś zdolna. Masz łyse opony, kotku...
– Tak, wiem... – chlipnęłam.
– Wiesz i co z tego? – drwił.
Wspólnymi siłami zepchnęliśmy zepsuty samochód na pobocze.
– Jutro rano zadzwoń po jakiegoś mechanika, żeby ci go ściągnął na warsztat – powiedział Adrian.– Podwieźć cię do domu?
– Byłabym wdzięczna. – Otarłam policzek mokry od deszczu i od łez.
Adrian mnie nie pocieszał, nie dociekał, czy znam jakiegoś mechanika. Nawet nie wypytał o szczegóły wypadku i o to, jak dogadałam się z poszkodowanym. Zamiast tego podkręcił w aucie muzykę i mocno nacisnął pedał gazu. Po chwili zatrzymaliśmy się pod moim blokiem.
– Dziękuję – wymamrotałam, rozpinając pas. – To cześć.
– Czekaj... – Adrian chwycił mnie za rękę i błysnął swoimi nieskazitelnymi zębami. – Pomyślałem sobie, że chętnie wpadłbym na górę. Nabrałem ochoty na szybki numerek... Obróciłam ku niemu zapłakaną twarz. Z rozmazanym makijażem, spuchniętą. Zamrugałam powiekami, nie dowierzając w to, co słyszę, ale on nie żartował, mówił zupełnie poważnie.
– No co? Coś mi się należy za fatygę – zarechotał.
Nie wytrzymałam... W niewybrednych słowach powiedziałam Adrianowi, co o nim myślę. Patrzył na mnie jak na kosmitkę. Wysiadłam z eleganckiej limuzyny i mocno trzasnęłam drzwiami, czego Adrian nie tolerował. Ale miałam to gdzieś. Nie chciałam go już nigdy więcej widzieć...