"W liceum on był obiektem pożądania wszystkich dziewczyn, a ja brzydkim kaczątkiem. Kochałam się w nim i marzyłam, że mnie dostrzeże. Oczywiście, nic z tych marzeń nie wypaliło. Artur razem z innymi podśmiewał się z mojej nadwagi i trądziku. Po dziesięciu latach spotkałam go przypadkiem w klubie. Nie byłam pewna, czy mnie poznał, bo wyglądałam już zupełnie inaczej..." Paulina 29 lat
Tamtego wieczoru znajoma wyciągnęła mnie do klubu, bo musiała odreagować stresy w pracy. W pewnym momencie zobaczyłam przy barze Artura, i aż nogi się pode mną ugięły...
– Moja dawna szkolna miłość – rzuciłam do Anki.
Minęło dobre dziesięć lat, ale rozpoznałam go od razu, bo niewiele się zmienił. Nadal miał w sobie to „coś”. Oczywiście, doskonale o tym wiedział. Wystarczyło spojrzeć w te błękitne, pewne siebie oczy i dojrzeć kpiący grymas ust. Artur wciąż był najprzystojniejszym facetem na świecie.
Tak jak inni chłopcy z klasy podśmiechiwał się bezlitośnie za moimi plecami z nadwagi, na którą cierpiałam, a która szła w parze z ohydnym trądzikiem. Zupełnie się dla niego nie liczyłam, co nie przeszkadzało wykorzystywać mnie bezlitośnie podczas sprawdzianu z matematyki, z której ja – w przeciwieństwie do niego – byłam prymuską. Dawałam mu ściągać i właściwie dzięki mnie skończył liceum. Wzdychając do niego każdego samotnego wieczoru, liczyłam na to, że wreszcie to doceni, że dostrzeże we mnie kobietę, a przestanie traktować jak gruby, pryszczaty automat do rozwiązywania zadań. Dobre sobie... Oczywiście, nic z tych moich marzeń nie wypaliło. Artur zmieniał dziewczyny jak rękawiczki, a mnie w najlepszym razie traktował jak powietrze. Aż do następnego sprawdzianu z matmy.
Ostatecznie, po liceum, nasze drogi rozeszły się na dobre. Wyleczyłam się z tej niespełnionej miłości wtedy, kiedy podczas wakacji tuż po maturze (na której podałam mu ściągę!) ta miłość minęła mnie na ulicy, udając, że mnie nie rozpoznaje. Widział mnie na pewno, a jednak odwrócił wzrok, udając, że ma coś do powiedzenia długonogiej brunetce w przesadnie krótkiej spódnicy. Opuściłam głowę i przyspieszyłam kroku, połykając łzy. Chyba jeszcze nikt nigdy nie upokorzył mnie aż tak...
– Daj spokój, mnie się ten Artur wcale nie podoba – Anka wzruszyła ramionami. Popatrzyłam na nią jak na wariatkę, bo Artur wyglądał tak, że nie mógł się nie podobać! Musiałam to obiektywnie przyznać.
– Idziemy popląsać? – zapytała Anka.
– Idź, ja dopiję drinka, bo na trzeźwo się wstydzę...
– Boże, jaka ty dziwna jesteś. Taka laska i się wstydzi? – rozkołysanym krokiem podążyła na parkiet.
Jakoś tak mi zostało z młodych lat, choć wiele wysiłku i pieniędzy włożyłam w to, żeby już nigdy tego wstydu nie czuć...
Schudłam ponad 20 kilo pod okiem dietetyka i trenera, laserem usunęłam blizny po trądziku – na szczęście nie były głębokie, zapuściłam włosy i od paru lat farbowałam się na blond. Wiedziałam, że wyglądam dobrze, ale starych kompleksów, z którymi żyło się bardzo długo, trudno pozbyć się ot tak.
Patrzyłam, jak Anka wygina się na parkiecie, kiedy nagle usłyszałam aksamitny głos.
– Niefajnie pije się do barowego lustra... Poczułam migotanie przedsionków. Musiałam wziąć głęboki oddech.
– Fakt... – odparłam, odwracając się do Artura. Z bliska robił jeszcze większe wrażenie.
– Więc może napijemy się razem?
– Jesteś pewien? – zmrużyłam oczy.
– Jestem pewien, że piękna kobieta to dla mnie najlepsze towarzystwo.
Nagle pojęłam, że Artur nie rozpoznał we mnie usłużnej koleżanki z klasy.
– Mam na imię Paulina – poddałam go ostatecznego testowi, zdradzając swoje imię.
– A ja Artur, miło mi... – uścisnął moją dłoń, uśmiechając się tym swoim nieskazitelnym, hollywoodzkim uśmiechem.
– Więc tak bardzo liczy się dla ciebie powierzchowność?
– A dla ciebie nie? – odparował.
– Myślę, że najważniejsze jest niewidoczne dla oczu – wydęłam pogardliwie wargi.
– I mimo to malujesz usta na czerwono?
Udało mu się zbić mnie z pantałyku.
– Maluję, a jednocześnie marzę, żeby ktoś dostrzegł we mnie po prostu fajną osobę – sama nie wiedziałam, po co to mówię temu taniemu podrywaczowi. Bo tacy jak on przebierali w kobietach jak w ulęgałkach.
Dyskretnie zerknęłam na jego prawą dłoń. Obrączki ani śladu. No tak, po prostu nadal świetnie się bawił...
– To co robisz w życiu? – skinął na barmana i zamówił dwa drinki. – Mogę zgadnąć?
– Proszę... – cała sytuacja zaczynała robić się zabawna.
– Wydaje mi się, że praca raczej ścisła. Lubisz cyferki, co? Zdumiał mnie, bo po czym niby odgadł?
– Pracuję w księgowości.
– Czyli bingo – ucieszył się. Znowu zapatrzyłam się w jego zniewalający uśmiech. I przypomniałam sobie, jak kiedyś marzyłam o tym, żeby te usta całować. Ale kiedy zdałam sobie sprawę, że teraz myślę dokładnie o tym samym, aż się wzdrygnęłam.
– Zimno ci? Może chcesz marynarkę? – w głosie Artura zabrzmiała prawdziwa troska. Prawie dałam się nabrać.
– Dziękuję, nie ma takiej potrzeby – usiłowałam zachować godność.
– Więc może zatańczymy? Mój Boże, spełnienie marzeń! Byłam razem z nim na dwóch prywatkach, łudząc się, że może jakimś cudem... Oczywiście, nie zniżyłby się do tańca z klasową grubaską.
– Najpierw powiedz, czym ty się zajmujesz – zaciekawiłam się nagle. I to całkiem szczerze.
– Może zgadniesz?
– Na pewno nie cyferkami – parsknęłam śmiechem.
– Niestety nie zgadłaś... – spojrzał mi w oczy tak głęboko, że musiałam odwrócić wzrok. – Jestem analitykiem w banku. – No coś ty! – żachnęłam się, bo nigdy, przenigdy nie spodziewałabym się czegoś podobnego po facecie, którego przerastała matematyka.
– A jednak. Dobra, chodź tańczyć, nie wywiniesz mi się...
Po prostu poddałam się temu uczuciu, które opanowało mnie, kiedy na policzku poczułam koszulę Artura, a we włosach jego dłoń... Jeśli miałabym opisać, jak wygląda szczęście, to opisałabym je właśnie tak... Idiotyczne, bez sensu, ale nic nie mogłam poradzić. Mogłabym tak trwać i trwać...
– Więc w życiu byś się nie spodziewała, co? – usłyszałam nagle szept Artura.
– Czego? – nie zrozumiałam.
– Że największa noga z matmy z liceum, weźmie się w garść i wreszcie wyuczy tego w sumie nie tak strasznego przedmiotu...
– Co?! – oswobodziłam się z jego ciasnego objęcia.
– Przecież poznałem cię od razu, Paulina. I powiem ci jeszcze coś... – znowu przygarnął mnie do siebie, a ja mu na to pozwoliłam. – Byłem głąbem nie tylko z matmy. W ogóle byłem głąbem...
Przytuliłam policzek do jego koszuli, żeby nie zauważył mojej reakcji.
– Chciałbym cię o coś prosić. Jeśli najważniejsze jest niewidoczne dla oczu, to pokaż, że jesteś wielkodusznym człowiekiem i mi wybacz. I pójdź ze mną jutro na kawę...
Nie wytrzymałam. Musiałam się roześmiać. Dobry był, naprawdę był dobry...
– Pewnie, że pójdę...