"Druga kobieta mojego męża uratowała mi życie i dała wsparcie, którego bardzo potrzebowałam..."
Fot. 123RF

"Druga kobieta mojego męża uratowała mi życie i dała wsparcie, którego bardzo potrzebowałam..."

"Jan zawsze był dobrym mężem, a kiedy skończył 50 lat – wręcz wspaniałym. Przynosił mi kwiaty, zapraszał do restauracji. Czułam się szczęściarą. Do czasu, gdy wydało się, że spotyka się z inną kobietą. Mimo moich łez, kłótni, wielu rozmów nie zakończył tej znajomości. Kochał nas obie i nie potrafił wybrać. Dziś jestem tej kobiecie wdzięczna..." Maria, 58 lat

Zawsze myślałam, że jesteśmy z Jaśkiem dobrym małżeństwem. Co prawda wielka miłość dawno się już między nami wypaliła, ale wychowaliśmy wspólnie dzieci i łączyło nas naprawdę mnóstwo spraw. Wszystko zmieniło się po pięćdziesiątych piątych urodzinach Jana. Najpierw myślałam, że na lepsze, bo miałam wrażenie, że wróciły czasy narzeczeństwa....
– Nie poznaję go. Wiecie, że zaprosił mnie na kolację do tej nowej restauracji?... A dzień wcześniej dostałam od niego kwiaty! – opowiadałam koleżankom.
– No, no, kto by się tego spodziewał?
– Chyba mamy drugi miodowy miesiąc! – żartowałam.
– Szczęściara z ciebie!

Byłam szczęśliwa w małżeństwie. Jak się okazało, to była iluzja

Tak, czułam się szczęściarą. Do czasu, gdy wydało się, że Jan spotyka się z inną kobietą. Dlatego tak się zachowywał. Pewnie miał poczucie winy i chciał mi to wynagrodzić  
– Dlaczego? – pytałam, płacząc 
 Nie wiem, po prostu tak się stało... Jest dla mnie ważna, ale ty też... – odparł
To małe „ty też” łamało mi serce. I mimo moich łez, kłótni, wielu rozmów nie zakończył tej znajomości. Kochałam go, nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Postanowiłam się dostosować. „Wiele kobiet to robi i jakoś żyją”, pomyślałam. Nikt nie dowiedział się o moim „problemie”, zwłaszcza nasze dorosłe już dzieci. Żyliśmy tak, jak przedtem, choć Jan znikał czasem z domu. Zawsze wracał na noc, a gdy kiedyś w desperacji zagroziłam mu rozwodem, naprawdę się przestraszył i nawet zawiesił (lub też lepiej ukrył) swoją znajomość. Ale tylko na jakiś czas. Wkrótce znowu do niej wrócił. Nawet nie musiałam pytać. Po prostu to wiedziałam. 

Chciałam ją wyrugować z naszego życia

Wiedziałam też, kim ona jest. Poznałam jej imię i nazwisko, miejsce pracy. Wiedziałam, że jest rozwiedziona, dobrze sobie radzi w życiu i ma dzieci. Zastanawiałam się, do czego w takim razie jest jej potrzebny mój niemal dziesięć lat od niej starszy mąż. Mogłaby sobie znaleźć kogoś młodszego, wolnego... Nie zniżyłam się do scen zazdrości. Nie chciałam się z nią spotykać. Wolałam żyć w iluzji, niż stanąć twarzą w twarz z prawdą. Ale myślałam o niej często z niechęcią, a nawet nienawiścią. A potem w ogóle przestałam się nią zajmować. Bo Jan zachorował i trafił do szpitala. Wiedziałam, że próbowała się do niego dostać, ale zadbałam o to, żeby jej to uniemożliwić
– Czy byli jacyś goście? – mąż ostrożnie pytał lekarza, a ten kręcił głową.
– Nie powinien pan się przemęczać. Żona już o pana zadba...
Gdzieś w głębi duszy myślałam o tym, że to taka moja mała zemsta na tej drugiej. Miałam go tylko dla siebie. I to ja byłam przy nim do końca. Zmarł, trzymając mnie za rękę... 

Moja rywalka pojawiła się na pogrzebie Jana

Mój mąż był znanym w mieście i lubianym człowiekiem. Na pogrzebie było dużo ludzi. Nie rozglądałam się specjalnie, ale... zauważyłam kobietę, która na świeżo usypanym grobie położyła ciemnoczerwoną różę. Twarz ukryła za ciemnymi okularach i pod kapeluszem, więc nie widziałam dokładnie, jak wygląda. Ale wiedziałam, że to ona.
Tęskniłam za Janem, źle spałam, nic nie jadłam. Prawie codziennie chodziłam na jego grób. W ten sposób było mi łatwiej znosić to poczucie, że umarł ktoś, kogo ja bardzo kochałam, a kto był do mnie ledwie przywiązany. Dlaczego nie odszedł do tamtej? Pewnie nie chciał awantur, rozwodu i skandalu. Takie myśli tłukły mi się po głowie.

Zasłabłam na cmentarzu, a ona wezwała pogotowie

Tamten dzień był upalny. Już w drodze na cmentarz kręciło mi się w głowie. Gdy dotarłam na miejsce, zobaczyłam, że kwiaty, które postawiłam ostatnio, zwiędły. Poszłam więc po wodę... butelka wydała mi się wyjątkowo ciężka, a powietrze tak gęste, że trudno mi było oddychać. Nagle, tuż przy grobie Jana, zrobiło mi się słabo. Straciłam przytomność. Ostatnie, co pamiętam, to zapach ziemi... Ocknęłam się i spojrzałam w oczy uśmiechniętej młodej kobiety.
– Nareszcie! Już zaczynaliśmy się o panią martwić! – zażartowała.
– Gdzie jestem?
– W szpitalu. Przywiozła panią karetka.
– Ale... kto ją wezwał?
– Pani przyjaciółka. Siedzi w poczekalni i czeka, aż się pani ocknie.
Nic nie rozumiałam. Jaka przyjaciółka? Przecież byłam na cmentarzu sama...
– Czy mogę dostać swoją torebkę? Muszę zawiadomić córkę i syna...
– Zaraz pani pomogę...
Dzieci natychmiast przyjechały do szpitala. Na szczęście okazało się, że to chwilowe osłabienie. Zrobiono mi niezbędne badania i wypisano do domu. Przy okazji dowiedziałam się, kto wezwał karetkę. Tej osoby nie było już w poczekalni. Gdy pielęgniarka powiedziała jej, że jedzie do mnie rodzina, zniknęła.
– Trzeba podziękować tej pani – stwierdziła moja córka – Nie powinnaś, mamo, wychodzić w taki upał. Dobrze, że ta kobieta akurat była na w pobliżu.
– Pewnie odwiedzała bliskich – dodał syn, nie wiedząc, że trafił w sedno.
– Tak, oczywiście, jak tylko poczuję się lepiej – zamknęłam temat.
Ale nie przestałam myśleć o tej kobiecie.

Rozmowa z tą drugą przyniosła nieoczekiwany efekt. Spokój ducha

Dwa dni później ubrałam się starannie, umalowałam i uczesałam. Wzięłam torebkę i pojechałam tramwajem na drugi koniec miasta. Wysiadłam, poszukałam kawiarni, której nazwę od dawna znałam. Zamówiłam kawę. Była pyszna. A już po chwili przy moim stoliku siedziała właścicielka tej kawiarni.
– Chciałam pani podziękować za wezwanie karetki – powiedziałam, choć słowa z trudem wychodziły mi z gardła – I zapytać, dlaczego pani to zrobiła. – Zrobiłam, bo tak trzeba – odparła.
Była bardzo ładna. Wokół ślicznej twarzy wiły się jasnoblond włosy. Miała dobre, ciepłe oczy. Nieco pulchna, ale kształtna. To była właśnie ona – ta druga, kochanka mojego męża. Teraz zawdzięczałam jej życie...
– Ale pani przecież... – słowa znów z trudem wydobywały się ze mnie – Była...
– Zawsze będę o nim pamiętać – powiedziała. – Zawsze będę go kochać...
Wzruszyła mnie prostota tych słów. W zasadzie mogłabym powiedzieć to samo. Nagle poczułam, że nie ma we mnie nienawiści. To minęło. Jest mi tylko smutno i przykro. Jan odszedł i każda z nas usiłowała radzić sobie z tym jak najlepiej umiała.
– Pójdę już – powiedziałam – Zapłacę tylko za kawę...
– Proszę, nie. Niech pani będzie moim gościem – odparła cicho. – A jeśli można, chciałabym też prosić o... wybaczenie. Wiedziałam, że Jan ma żonę, wiedziałam, że panią... bardzo kocha. Nie odszedłby od pani za żadne skarby świata. Ale jego obecność, rozmowy z nim były dla mnie takim właśnie skarbem.
– Nie wiem, czy umiem wybaczyć – rzuciłam. – Chciałabym raczej zapomnieć...
Chwilę siedziałyśmy w milczeniu.
– Nie rozumiem – powiedziałam w końcu – Jak to Jan mnie kochał? A panią?
– Mnie też kochał – odparła z uśmiechem. – Kochał nas obie. I nie umiał wybrać, to złamałoby mu serce. A ja nie chciałam go zmuszać. Postanowiłam więc pogodzić się i cieszyć tym, co mam.
– Tak samo jak ja – szepnęłam.
Poczułam, że zaraz się rozpłaczę. Wstałam i zaczęłam szybko ubierać płaszcz.
– Niech pani jeszcze tutaj wróci – powiedziała serdecznie. – Zawsze będzie na panią czekać gorąca kawa. Ja zadbam o grób Jana. Proszę się nie przemęczać i nie martwić. Zrobię to dyskretnie. Mogłam go przecież znać, jak wiele osób w tym mieście. Nie zamierzam szargać jego pamięci ani przysparzać bólu rodzinie. Za bardzo go kochałam...
Wróciłam do domu wykończona. Od razu położyłam się do łóżka. I po raz pierwszy od dawna zasnęłam spokojnie. W uszach wciąż brzmiały mi słowa tamtej kobiety o tym, że Jan bardzo mnie kochał i nigdy by mnie nie zostawił, nawet dla niej. Po raz pierwszy pomyślałam o tym, że ona także cierpiała i nadal cierpi, że także jest w żałobie. Poczułam, że otrzymałam od niej pocieszenie, którego tak bardzo potrzebowałam, że odzyskałam sens życia i wiarę w to, że moje małżeństwo jednak nie poszło na marne. I muszę przyznać, że byłam i jestem jej za to wdzięczna...

 

 

Czytaj więcej