"Jan zawsze był dobrym mężem, a kiedy skończył 50 lat – wręcz wspaniałym. Przynosił mi kwiaty, zapraszał do restauracji. Czułam się szczęściarą. Do czasu, gdy wydało się, że spotyka się z inną kobietą. Mimo moich łez, kłótni, wielu rozmów nie zakończył tej znajomości. Kochał nas obie i nie potrafił wybrać. Dziś jestem tej kobiecie wdzięczna..." Maria, 58 lat
Zawsze myślałam, że jesteśmy z Jaśkiem dobrym małżeństwem. Co prawda wielka miłość dawno się już między nami wypaliła, ale wychowaliśmy wspólnie dzieci i łączyło nas naprawdę mnóstwo spraw. Wszystko zmieniło się po pięćdziesiątych piątych urodzinach Jana. Najpierw myślałam, że na lepsze, bo miałam wrażenie, że wróciły czasy narzeczeństwa....
– Nie poznaję go. Wiecie, że zaprosił mnie na kolację do tej nowej restauracji?... A dzień wcześniej dostałam od niego kwiaty! – opowiadałam koleżankom.
– No, no, kto by się tego spodziewał?
– Chyba mamy drugi miodowy miesiąc! – żartowałam.
– Szczęściara z ciebie!
Tak, czułam się szczęściarą. Do czasu, gdy wydało się, że Jan spotyka się z inną kobietą. Dlatego tak się zachowywał. Pewnie miał poczucie winy i chciał mi to wynagrodzić
– Dlaczego? – pytałam, płacząc
Nie wiem, po prostu tak się stało... Jest dla mnie ważna, ale ty też... – odparł
To małe „ty też” łamało mi serce. I mimo moich łez, kłótni, wielu rozmów nie zakończył tej znajomości. Kochałam go, nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Postanowiłam się dostosować. „Wiele kobiet to robi i jakoś żyją”, pomyślałam. Nikt nie dowiedział się o moim „problemie”, zwłaszcza nasze dorosłe już dzieci. Żyliśmy tak, jak przedtem, choć Jan znikał czasem z domu. Zawsze wracał na noc, a gdy kiedyś w desperacji zagroziłam mu rozwodem, naprawdę się przestraszył i nawet zawiesił (lub też lepiej ukrył) swoją znajomość. Ale tylko na jakiś czas. Wkrótce znowu do niej wrócił. Nawet nie musiałam pytać. Po prostu to wiedziałam.
Wiedziałam też, kim ona jest. Poznałam jej imię i nazwisko, miejsce pracy. Wiedziałam, że jest rozwiedziona, dobrze sobie radzi w życiu i ma dzieci. Zastanawiałam się, do czego w takim razie jest jej potrzebny mój niemal dziesięć lat od niej starszy mąż. Mogłaby sobie znaleźć kogoś młodszego, wolnego... Nie zniżyłam się do scen zazdrości. Nie chciałam się z nią spotykać. Wolałam żyć w iluzji, niż stanąć twarzą w twarz z prawdą. Ale myślałam o niej często z niechęcią, a nawet nienawiścią. A potem w ogóle przestałam się nią zajmować. Bo Jan zachorował i trafił do szpitala. Wiedziałam, że próbowała się do niego dostać, ale zadbałam o to, żeby jej to uniemożliwić
– Czy byli jacyś goście? – mąż ostrożnie pytał lekarza, a ten kręcił głową.
– Nie powinien pan się przemęczać. Żona już o pana zadba...
Gdzieś w głębi duszy myślałam o tym, że to taka moja mała zemsta na tej drugiej. Miałam go tylko dla siebie. I to ja byłam przy nim do końca. Zmarł, trzymając mnie za rękę...
Mój mąż był znanym w mieście i lubianym człowiekiem. Na pogrzebie było dużo ludzi. Nie rozglądałam się specjalnie, ale... zauważyłam kobietę, która na świeżo usypanym grobie położyła ciemnoczerwoną różę. Twarz ukryła za ciemnymi okularach i pod kapeluszem, więc nie widziałam dokładnie, jak wygląda. Ale wiedziałam, że to ona.
Tęskniłam za Janem, źle spałam, nic nie jadłam. Prawie codziennie chodziłam na jego grób. W ten sposób było mi łatwiej znosić to poczucie, że umarł ktoś, kogo ja bardzo kochałam, a kto był do mnie ledwie przywiązany. Dlaczego nie odszedł do tamtej? Pewnie nie chciał awantur, rozwodu i skandalu. Takie myśli tłukły mi się po głowie.
Tamten dzień był upalny. Już w drodze na cmentarz kręciło mi się w głowie. Gdy dotarłam na miejsce, zobaczyłam, że kwiaty, które postawiłam ostatnio, zwiędły. Poszłam więc po wodę... butelka wydała mi się wyjątkowo ciężka, a powietrze tak gęste, że trudno mi było oddychać. Nagle, tuż przy grobie Jana, zrobiło mi się słabo. Straciłam przytomność. Ostatnie, co pamiętam, to zapach ziemi... Ocknęłam się i spojrzałam w oczy uśmiechniętej młodej kobiety.
– Nareszcie! Już zaczynaliśmy się o panią martwić! – zażartowała.
– Gdzie jestem?
– W szpitalu. Przywiozła panią karetka.
– Ale... kto ją wezwał?
– Pani przyjaciółka. Siedzi w poczekalni i czeka, aż się pani ocknie.
Nic nie rozumiałam. Jaka przyjaciółka? Przecież byłam na cmentarzu sama...
– Czy mogę dostać swoją torebkę? Muszę zawiadomić córkę i syna...
– Zaraz pani pomogę...
Dzieci natychmiast przyjechały do szpitala. Na szczęście okazało się, że to chwilowe osłabienie. Zrobiono mi niezbędne badania i wypisano do domu. Przy okazji dowiedziałam się, kto wezwał karetkę. Tej osoby nie było już w poczekalni. Gdy pielęgniarka powiedziała jej, że jedzie do mnie rodzina, zniknęła.
– Trzeba podziękować tej pani – stwierdziła moja córka – Nie powinnaś, mamo, wychodzić w taki upał. Dobrze, że ta kobieta akurat była na w pobliżu.
– Pewnie odwiedzała bliskich – dodał syn, nie wiedząc, że trafił w sedno.
– Tak, oczywiście, jak tylko poczuję się lepiej – zamknęłam temat.
Ale nie przestałam myśleć o tej kobiecie.
Dwa dni później ubrałam się starannie, umalowałam i uczesałam. Wzięłam torebkę i pojechałam tramwajem na drugi koniec miasta. Wysiadłam, poszukałam kawiarni, której nazwę od dawna znałam. Zamówiłam kawę. Była pyszna. A już po chwili przy moim stoliku siedziała właścicielka tej kawiarni.
– Chciałam pani podziękować za wezwanie karetki – powiedziałam, choć słowa z trudem wychodziły mi z gardła – I zapytać, dlaczego pani to zrobiła. – Zrobiłam, bo tak trzeba – odparła.
Była bardzo ładna. Wokół ślicznej twarzy wiły się jasnoblond włosy. Miała dobre, ciepłe oczy. Nieco pulchna, ale kształtna. To była właśnie ona – ta druga, kochanka mojego męża. Teraz zawdzięczałam jej życie...
– Ale pani przecież... – słowa znów z trudem wydobywały się ze mnie – Była...
– Zawsze będę o nim pamiętać – powiedziała. – Zawsze będę go kochać...
Wzruszyła mnie prostota tych słów. W zasadzie mogłabym powiedzieć to samo. Nagle poczułam, że nie ma we mnie nienawiści. To minęło. Jest mi tylko smutno i przykro. Jan odszedł i każda z nas usiłowała radzić sobie z tym jak najlepiej umiała.
– Pójdę już – powiedziałam – Zapłacę tylko za kawę...
– Proszę, nie. Niech pani będzie moim gościem – odparła cicho. – A jeśli można, chciałabym też prosić o... wybaczenie. Wiedziałam, że Jan ma żonę, wiedziałam, że panią... bardzo kocha. Nie odszedłby od pani za żadne skarby świata. Ale jego obecność, rozmowy z nim były dla mnie takim właśnie skarbem.
– Nie wiem, czy umiem wybaczyć – rzuciłam. – Chciałabym raczej zapomnieć...
Chwilę siedziałyśmy w milczeniu.
– Nie rozumiem – powiedziałam w końcu – Jak to Jan mnie kochał? A panią?
– Mnie też kochał – odparła z uśmiechem. – Kochał nas obie. I nie umiał wybrać, to złamałoby mu serce. A ja nie chciałam go zmuszać. Postanowiłam więc pogodzić się i cieszyć tym, co mam.
– Tak samo jak ja – szepnęłam.
Poczułam, że zaraz się rozpłaczę. Wstałam i zaczęłam szybko ubierać płaszcz.
– Niech pani jeszcze tutaj wróci – powiedziała serdecznie. – Zawsze będzie na panią czekać gorąca kawa. Ja zadbam o grób Jana. Proszę się nie przemęczać i nie martwić. Zrobię to dyskretnie. Mogłam go przecież znać, jak wiele osób w tym mieście. Nie zamierzam szargać jego pamięci ani przysparzać bólu rodzinie. Za bardzo go kochałam...
Wróciłam do domu wykończona. Od razu położyłam się do łóżka. I po raz pierwszy od dawna zasnęłam spokojnie. W uszach wciąż brzmiały mi słowa tamtej kobiety o tym, że Jan bardzo mnie kochał i nigdy by mnie nie zostawił, nawet dla niej. Po raz pierwszy pomyślałam o tym, że ona także cierpiała i nadal cierpi, że także jest w żałobie. Poczułam, że otrzymałam od niej pocieszenie, którego tak bardzo potrzebowałam, że odzyskałam sens życia i wiarę w to, że moje małżeństwo jednak nie poszło na marne. I muszę przyznać, że byłam i jestem jej za to wdzięczna...