"Narzeczony tydzień przed ślubem powiedział mi, że w szkole platonicznie kochał się w swoim przyjacielu. Uznałam, że nie ma się czym przejmować, że to taki młodzieńczy epizod. Moje życie układało się tak, jak to sobie wymarzyłam, do czasu, kiedy przypadkiem spotkaliśmy Marcela..." Anna, 35 lat.
Mieszkaliśmy razem od dwóch lat i byliśmy jak stare dobre małżeństwo. Właśnie jedliśmy kolację, zwykłą pizzę z mikrofali, a w telewizorze trwała burzliwa dyskusja o mniejszościach seksualnych.
– Oglądasz to? – zwróciłam się do Norberta.
– Nie – oparł z pełną buzią.– Możesz przełączyć.
Po chwili wytarł usta serwetką i posłał mi zamyślone spojrzenie.
– Chyba też należę do mniejszości, bo jestem... szczątkowo biseksualny – wyznał niespodziewanie.
– Jak ty jesteś biseksualny, to ja jestem dziewicą – zażartowałam, bo sądziłam, że się wygłupia. Znałam go od lat i wiedziałam, że pociągają go wyłącznie kobiety.
– Mówię poważnie – wymruczał zawstydzony. – Miałem kiedyś taki epizod... W ogólniaku kochałem się w swoim najlepszym koledze – odparł. – To trwało trzy długie lata. Inni zaliczali panienkę po panience, a mnie śniły się po nocach jego oczy i nie tylko...
– I co? – drążyłam.
– I nic. Próbowałem to przed nim ukryć. Po maturze nasze drogi się rozeszły.
– Znaczy, że wy nigdy...?
– Nigdy – potwierdził z naciskiem.
– A inni faceci?
– Inni dla mnie nie istnieli. Marcel stanowił wyjątek. Dlatego użyłem słowa „szczątkowo”. Teraz wiesz o mnie wszystko – dodał, a potem wyciągnął z czeluści szafy album z fotografiami i podetknął mi pod nos zbiorowe zdjęcie swojej klasy.
– To on – powiedział i wskazał palcem stojącego po jego lewej bruneta.
Zobaczyłam wysokiego młodzieńca z seksownym dołkiem w brodzie. Lewą dłoń trzymał w kieszeni dżinsów, prawą na ramieniu Norberta. Pomyślałam sobie wtedy, że ładnie razem wyglądają, i poczułam absurdalne ukłucie zazdrości.
– Wy... naprawdę nigdy, nic? – spytałam dla pewności.
Myślę, że chciał powiedzieć „niestety”, ale w ostatnim momencie ugryzł się w język.
– Naprawdę – bąknął, zamknął album i mocno mnie przytulił.
Kochaliśmy się tamtej nocy kilka razy i było lepiej niż kiedykolwiek. Nie połączyłam ze sobą tych faktów. Nie zaświtało mi w głowie przypuszczenie, że fala wspomnień o młodzieńczej miłości mogła wywołać pożądanie Norberta. Dziś wiem, że to nie mnie wtedy pieścił i całował i że to nie moją twarz widział pod przymkniętymi powiekami...
Weszliśmy w małżeństwo jak w ciepłe kapcie. Byłam szczęśliwa, bo właśnie o takim życiu zawsze marzyłam. W trzecią rocznicę ślubu Norbert zaprosił mnie na kolację. To miał być miły, romantyczny wieczór, a stał się niespodziewanie początkiem wielkiej katastrofy – pierwszą wyjętą ze ściany cegiełką, która zburzyła potem cały mur. Bawiliśmy się wspaniale. Do czasu. Koło jedenastej mąż podniósł do ust kieliszek z winem, ale nie zdążył się napić. Ta chwila wbiła mi się w pamięć z niezwykłą wyrazistością, bo zobaczyłam w jego oczach popłoch, a zaraz potem radość. Dłoń zaczęła mu drżeć.
– W mieście jest tyle fajnych knajp, a on musiał wybrać tę – mruknął wreszcie pozornie niezadowolonym tonem.
– Kto? – nie zrozumiałam i rozejrzałam się po wypełnionej gośćmi restauracji.
Wtedy go zobaczyłam. Szedł w naszym kierunku pewnym, zdecydowanym krokiem. Nie wiem, czy można użyć takiego określenia w stosunku do mężczyzny, ale był piękny i robił na kobietach piorunujące wrażenie, bo kilka zaczęło gapić się na niego w bardzo jednoznaczny sposób. Ja również, ale z zupełnie innych powodów. W mojej głowie zawyła syrena alarmowa.
– Marcel – odpowiedział w końcu na moje pytanie Norbert, podnosząc się z krzesła.
Panowie przywitali się mocnym, o wiele za długim uściskiem ręki, a potem objęli i poklepali po plecach. Z ich ust popłynęły banalne okrzyki w stylu: „Kopę lat!”, „Dobrze wyglądasz!”, „Niedawno o tobie myślałem!”.
Może nie dostrzegłabym w tym spotkaniu po latach niczego niezwykłego, gdyby nie wyraz twarzy mojego męża, wyraz, który świadczył o tym, że jest w siódmym niebie. Był podekscytowany i szczęśliwy. I nawet nie próbował tego ukryć. Zaprosił przyjaciela do stolika, a potem przestałam dla nich istnieć. To było dziwne doświadczenie przyglądać się z bliska, jak dwaj faceci, świadomie lub nieświadomie, zaczynają ze sobą flirtować, jak łowią swoje spojrzenia i szukają fizycznego kontaktu i jak jeden z nich odkrywa, że popełnił kiedyś niewybaczalny błąd. Marcel przyznał się, że jest gejem. Nie miał wyjścia, bo mąż zapytał go o rodzinę, żonę, dziewczynę.
– Wolę facetów – odparł z rozbrajającą szczerością. – Zawsze wolałem. Chyba wam to nie przeszkadza?
– Nic a nic – udało mi się wtrącić.
– Jaja sobie robisz? – odezwał się niegrzecznie Norbert i usłyszałam w jego głosie otwartą pretensję, jakby miał żal, że dowiaduje się o tym dopiero teraz.
– Wcale nie. Powiem więcej. Kochałem się w tobie na zabój.
Mąż zbladł. Ja chyba również.
– A te laski, z którymi się prowadzałeś?
– Kamuflaż. Bałem się ujawnić. Łatka szkolnej „cioty” przerażała mnie bardziej niż kobiece cycki.
Zamiast poczuć się dotknięta, zamiast wytknąć mu, że zachowuje się jak prostak, zrobiłam najgłupszą rzecz w swoim życiu.
– A to ciekawe, bo on też się w tobie durzył – powiedziałam.
Facet zamarł w bezruchu i posłał mi zdumione spojrzenie.
– To on też jest... to wy... – zaczął się plątać.
– Nie jestem gejem – warknął Norbert. – I bardzo Ankę kocham. Byłem wtedy młody i głupi. Przyjaźń pomieszała mi się z miłością. Rozumiesz?
– No jasne. Sorry – wycofał się natychmiast Marcel.
Stanowcza deklaracja ślubnego powinna mnie była uspokoić, ale jakaś część mnie wiedziała, że jego słowa to desperacka próba odwleczenia w czasie tego, co nieuchronne, że uśpione przez długie lata emocje wybuchną w nim w końcu z siłą wodospadu.
Odszedł pół roku później. Cierpiałam i wyłam po nocach w poduszkę, ale nie zrobiłam nic, by go przy sobie zatrzymać. Musiałabym wtedy żebrać o jego uczucia, walczyć o przegraną sprawę i znosić ciągłe upokorzenia. Zdradę fizyczną potrafiłabym mu chyba wybaczyć, ale on oddał się Marcelowi ciałem i duszą, i zatracił w tej miłości tak bardzo, że o żadnym powrocie nie mogło być już mowy. Bolało. Można znieść brutalną prawdę, że mężczyzna stracił głowę dla innej kobiety, ale jak pogodzić się z tym, że zgłupiał doszczętnie na punkcie drugiego faceta?
Minęło pięć lat, a oni ciągle są razem i, o ile mi wiadomo, stanowią idealną parę. Nie wpadłam w depresję, nie dałam się złemu losowi i los mi to z nawiązką wynagrodził, ponieważ dwa lata temu poznałam Pawła, stuprocentowego heteryka. Pobraliśmy się marcu. W listopadzie urodziłam mu śliczną córeczkę. Jestem zakochana i bardzo szczęśliwa. Bardziej niż kiedykolwiek.