"Marlena i ja znamy się, odkąd poszłyśmy do liceum. Nasze matki także. Nigdy nie szczędziły nam złośliwości. Krytykowały nas na każdym kroku i uważały, że to jest śmieszne! Kiedy dorosłyśmy, nic się nie zmieniło. Miałyśmy tego dość, ale nie wiedziałyśmy, co robić. Pewnego dnia w telewizji usłyszałam coś, co mnie olśniło..." Urszula, 31 lat
To był jeden z najlepszych i zarazem najgorszych dni w moim życiu. Piętnaście lat temu poznałam moją najlepszą przyjaciółkę – Marlenę i wtedy też spotkały się nasze matki... Dobrały się jak w korcu maku, obie kąśliwe, złośliwe, wszystko lepiej wiedzące… Dogryzały nam na każdym kroku, przy każdej okazji.
Pamiętam jak dziś dzień mojego ślubu. Mama krzątała się wokół mnie zaaferowana suknią, welonem i wszystkim, co powinno wyglądać, jak należy. Uważałam, że dobrze się prezentuję. Suknia podkreślała moją wąską talię. Koleżanka uczesała mnie i wpięła mi kwiaty we włosy. Myślałam właśnie o swoim narzeczonym i o tym, jaka jestem szczęśliwa, gdy nagle odezwała się moja mama:
– No, ale tu na górze to się nie postarali!
Dokładnie w tym samym momencie spadłam z obłoków na ziemię.
– Słucham?
– No przecież mogli ten gorset jakoś tak uszyć, żebyś nie była płaska jak deska do prasowania – brnęła moja rodzicielka, choć sama też nie miała się czym pochwalić. Ale to, co dotyczyło innych, jej nie dotyczyło.
– Mamo…
– No co się tak czerwienisz jak pomidor na tyczce? No właśnie. Na tyczce – parsknęła, zadowolona ze swojego żartu.
– Mamo…
– Przestań się krzywić i wykaż się chociaż odrobiną poczucia humoru, dziecko. W małżeństwie bardzo ci się przyda. Cóż, może jednak lepiej, żeby nie wypychali ci tego gorsetu. Zaoszczędzisz Markowi rozczarowania… hehe. No żartuję przecież!
Była to naprawdę uwaga poniżej pasa. A ona właśnie w najważniejszym dniu mojego życia wbijała mi szpile.
– Czy możesz poprosić Marlenę? – spytałam, z trudem hamując gniew.
– No jasne. Ona jest zawsze ważniejsza od matki – prychnęła, wychodząc.
Byłam pewna, że poleciała do matki Marleny, żeby nas obgadać.
– Niczym się nie przejmuj, Ula. Wyglądasz zjawiskowo. Jak księżniczka elfów – zapewniła mnie przyjaciółka, wielbicielka książek i filmów fantasy.
– Czyli mam spiczaste uszy? – zachichotałam. Ona zawsze umiała mnie pocieszyć i rozśmieszyć.
Spojrzała na mnie ciepłymi, brązowymi oczami. Nie dziwiłam się, że jej chłopak za nią tak szaleje.
– No… skarbie. To twój dzień. Jesteś dzisiaj królową, a królowa ma w nosie, co myślą inni – powiedziała i przytuliła mnie do siebie.
Ten ślub i wesele przetrwałam dzięki Marlenie, mojemu mężowi, przyjaciołom i tacie, który poprosił mnie do tańca. Widziałam, jak pęka z dumy, dzięki niemu czułam się jak prawdziwa księżniczka.
Potem nieraz słyszałam od mamy złośliwe uwagi na temat mojego wyglądu. Mówiła, że gdybym miała dzieci, to i ciała bym nabrała.
Moja przyjaciółka też się nasłuchała podobnych tekstów od swojej matki
– No, no, już wystarczy. – Na imieninach matka zabrała jej talerzyk z drugą porcją szarlotki. – Musisz uważać na siebie. To, że jesteś w ciąży, nie znaczy, że masz jeść za dwoje. Co nie, Celina? – Trąciła moją matkę łokciem.
– Tak, tak, w ciąży trzeba uważać, żeby za bardzo nie przytyć. No patrz, jaki los jest przewrotny, Marlenka jest za gruba, a Ula za chuda. Mogłaby troszkę ciała nabrać. Martwię się, że jest chora…
– Jestem zdrowa, mamo – powiedziałam wściekłym tonem, głaszcząc pod stołem Marlenkę po dłoni. Jej mąż akurat był w delegacji, a mój na wyjazdowym meczu. Nasze matki przy chłopakach nie pozwalały sobie na takie teksty.
– A nie wyglądasz – matka Marleny też nie szczędziła mi złośliwości. – Moja koleżanka z byłej pracy też taka szczupła była. I co? – Wycelowała we mnie pomalowany na czerwono paznokieć. – I okazało się, że ma anemię!
– Nie mam anemii – odparłam oschle.
– A skąd wiesz? – poparła mamę Marleny moja matka. – Badałaś się ostatnio?
– Jestem zmęczona i chciałabym się położyć – wtrąciła się Marlena, ratując mnie przed tymi dwiema harpiami. – Nie, mamo, dziękuję. Nie przeszkadzajcie sobie. Ula pójdzie ze mną.
Wdrapałyśmy się na piętro, do dawnego pokoju Marleny.
– Oboje z Rafałem marzymy o tym, żeby remont naszego mieszkania się już skończył – westchnęła moja przyjaciółka. – Nie dość, że żyjemy na walizkach, to muszę znosić jej głupie i złośliwe uwagi.
– Nawet teraz nie może sobie darować? – Pokręciłam głową z dezaprobatą.
– No wiesz, jaka jest… Ciągle mi mówi, że robi to z troski.
– No wiem. Moja z kolei uważa, że nie mam poczucia humoru. Dobrze, że mamy siebie, prawda?
– O tak…
Kilka dni później oglądałam telewizję i jedna z kobiet zaproszonych do programu powiedziała coś, co mnie olśniło. Miała taką samą matkę jak ja i Marlena. Taka piękna, mądra dziewczyna. Nie byle kto. I powiedziała też, co zrobiła w tej sprawie. Po programie zadzwoniłam do przyjaciółki.
– Jak się czujesz? – zapytałam na wstępie.
– Może być. Chyba niedługo juniorka pojawi się na świecie.
– Moja dziewczynka. – Wzruszyłam się.
– Będziesz najlepszą ciocią.
– Ale są jeszcze nasze matki, czyli babcie – sprowadziłam ją na ziemię. – Latami mogły sobie na nas – pod pozorem troski i poczucia humoru – używać. Ale czy nie sądzisz, że dość tego?
– Tak. Kiedy pomyślę, że mogą mówić takie rzeczy mojej córce… – Prawie widziałam, jak Marlena zaciska pięści.
– No właśnie. Wiesz, co zrobimy?
– Nie wiem. Ale ty pewnie wiesz. Zamieniam się w słuch.
Opowiedziałam jej o tym, jak tamta dziewczyna z telewizji rozprawiła się ze swoją matką. Marlenie pomysł się spodobał i postanowiłyśmy wykorzystać go przy pierwszej okazji.
Tej samej nocy, a w zasadzie nad ranem obudził mnie mój mąż, którego z kolei obudził zdenerwowany Rafał, okazało się, że Marlena zaczęła rodzić. Pojechaliśmy do szpitala. Klara przyszła na świat o dziewiątej rano.
Jakieś dwa tygodnie później siedzieliśmy wszyscy u Marleny, w nowym mieszkaniu. Mała właśnie zasnęła. Rafał ją usypiał, więc… spał koło niej. Mój Marek postanowił zaparzyć herbatę. Nasi ojcowie wyszli na balkon, żeby sobie w spokoju pogadać. Miałyśmy matki dla siebie. I wtedy powiedziałyśmy im, co myślimy o ich zachowaniu.
– I na koniec tylko dodam – powiedziała Marlena groźnie – że jeśli piśniecie choćby słowo krytyki pod adresem Klary, to przysięgam, że noga ani jednej, ani drugiej tu nie postanie. Ani babci rodzonej, ani przyszywanej. Wpuszczę jedynie teściową, bo ona jest wrażliwa i dobra.
– A ja tego dopilnuję – dodałam.
Była obraza tym większa, bo zakaz nie objął dziadków (rodzonego i przyszywanego). Jednak od tamtej pory nasze matki zmiękły i trzymają język za zębami, choć czasem widzę w ich oczach, jak bardzo chciałyby coś skrytykować. Ale nie mówią nic. Wiedzą, że Marlena i ja spełnimy obietnicę.