"Miałam 16 lat, gdy uświadomiłam sobie, że kocham Andrzeja, z którym przyjaźniłam się od dziecka. Marzyłam, że kiedyś będziemy parą, ale właśnie wtedy pojawiła się Anka..." Ilona, 30 lat
Dobiegający z korytarza miarowy stukot obcasów wybudził mnie z lekkiego snu. Spojrzałam na zegarek, była 23. Zerwałam się z kanapy i podeszłam do okna. Z bramy wyszła szczupła blondynka i ponętnie kręcąc biodrami, zmierzała do stojącego przy chodniku volvo. Wsiadła od strony pasażera i samochód ruszył z piskiem opon. A ja wsunęłam stopy w kapcie i wyszłam na korytarz. Delikatnie zastukałam do drzwi naprzeciwko. Odpowiedziała mi cisza, ale mimo to nacisnęłam klamkę. W mieszkaniu panowała ciemność, tylko z kuchni na przedpokój wypadała słaba poświata...
Andrzej siedział przy stole i wpatrywał się w resztki kawy zaschnięte na brzegu filiżanki. Usiadłam na krześle obok.
– Po wszystkim? – spytałam. – Po wszystkim. Nareszcie – odparł z ulgą szwagier. Szwagier. Mąż, teraz już prawie były, mojej siostry. Ale zanim Andrzej nim został… No dobrze, zacznę od początku.
Moi rodzice sprowadzili się tutaj, gdy mama była w ciąży. Może M-2 na wiejskim osiedlu należącym do państwowego przedsiębiorstwa remontowo-budowlanego nie było ich marzeniem, ale pewnym lokum po tym, jak zdecydowali się na życiową woltę. Tata dla mamy odszedł od żony i dziecka, a mama dla taty zawróciła z dopiero co obranej drogi. Poznali się w pociągu. On wracał z delegacji, ona jechała rozpocząć nowe życie w… klasztorze. W sumie nawet dotarła do Krakowa, ale murów klasztoru nie przekroczyła. Bo wiedziała, że jeśli to zrobi, już nigdy nie zobaczy tych zielonych oczu, które tak się w nią uporczywie wpatrywały przez całą drogę z Opola do Katowic. Mieli swoje adresy, szybko się odnaleźli. Tata przyjechał w rodzinne strony mamy i tu szukali miejsca dla swojego szczęścia. Znaleźli je na tym osiedlu, podobnie jak 50 innych rodzin, w tym rodzina Andrzeja. Chociaż w ich przypadku trudno mówić o szczęściu.
Ojciec Andrzeja był alkoholikiem i zgotował rodzinie piekło. Przed jego pijackimi furiami żona i dzieci często chowali się u nas. Pamiętam, że nawet stłumiony głos wściekłego ojca dochodzący gdzieś zza ściany wywoływał u Andrzeja drgawki. Wtedy, jako kilkuletni chłopiec, leżał skulony w moim łóżku, a ja, też kilkulatka, głaskałam go po włosach. Byliśmy ze sobą bardzo zżyci, a potem zaczęliśmy dorastać. Nagle pojawił się jakiś dystans, zaczęliśmy się czuć skrępowani w swoim towarzystwie. Z Andrzeja zrobił się prawdziwy przystojniak, ja nabrałam kobiecych kształtów, poza tym te hormony… Miałam 16 lat, gdy pierwszy raz pomyślałam, że chyba zakochałam się w przyjacielu. Gdy spotykaliśmy się na korytarzu, uciekałam, próbując ukryć wypieki na twarzy. Kiedy oglądaliśmy razem „Terminatora” na wideo u kolegi, zamiast patrzeć na film, patrzyłam na leżącego na dywanie Andrzeja i wyobrażałam sobie, że… Ach, te nastoletnie marzenia! Może kiedyś by się spełniły, ale właśnie wtedy pojawiła się Anka, moja starsza przyrodnia siostra, którą znałam tylko z wizyt u dziadków na Śląsku.
Tamtego lata pierwszy raz przyjechała do nas. Na całe wakacje. Akurat była po maturze. I jak to zazwyczaj w takich małych miejscowościach bywa, stała się największą atrakcją wakacji. Wszystkie osiedlowe wyrostki smaliły do niej cholewki. W ruch poszły motorynki, „wueski”. Na jej cześć prawie każdego wieczoru odbywało się jakieś ognisko. Anka mogła przebierać w adoratorach, a uwzięła się na jednego… Andrzeja. A on? Cóż, starsza, atrakcyjna dziewczyna z miasta… Oszalał na jej punkcie. „Prowadzali się”, jak to mówiła moja mama, od połowy lipca. Do końca wakacji cierpiałam katusze, patrząc, jak się obściskują, całują.
– Ilonka, ona jest taka inna niż tutejsze dziewczyny – zwierzał mi się Andrzej. No tak. A ja byłam tylko „tutejsza”. Więc co mi pozostało poza wodzeniem za Andrzejem tęsknym wzrokiem? Kiedyś Anka złowiła takie moje spojrzenie i uśmiechnęła się złośliwie.
– Widzisz, kiedyś ty mi zabrałaś tatę, teraz ja tobie chłopaka. Jesteśmy kwita – syknęła.
Wtedy wbiłam sobie do głowy, że siostra ma rację. Że Andrzej się jej należy za krzywdy, jakich doznała, wychowując się bez ojca. Dlatego z pokorą przyjmowałam wszystko, co się potem wydarzyło: wyjazd Andrzeja na Śląsk (niby za pracą), jego zaręczyny z Anką, ich ślub, wesele, przeprowadzkę do mieszkania naprzeciwko mnie (jednak na Śląsku jakoś się im nie wiodło).
Wtedy akurat wyjechałam na studia do Opola. Bywałam w domu rzadko. Nie wiedziałam, że między moją siostrą a Andrzejem zaczyna się psuć. Ją ciągnęło do miasta, on nie chciał już wyjeżdżać i zostawiać schorowanej matki samej. Zresztą zaczepił się w dobrej firmie i nieźle zarabiał. Dla Anki jednak nie dość dobrze. Wciąż się kłócili. Z dawnej namiętności zostało niewiele. Chyba tylko obrączki na palcach. Choć Anka w końcu swoją przestała nosić.
Po kilku latach Anka wyjechała na Śląsk, mówiąc, że nie może żyć w mieszkaniu cuchnącym umierającym człowiekiem. To było wtedy, gdy mama Andrzeja przegrywała walkę z rakiem. Wkrótce zmarła. Andrzej został sam. Jego ojciec nie żył od dawna, siostra mieszkała w Niemczech. Miał tylko mnie. Znów mieszkałam z rodzicami po tym, jak i mnie po skończeniu studiów nie udało się życie w Opolu. A może by się udało, ale mnie za bardzo ciągnęło do domu? Tu byli wszyscy, których kochałam. Rodzice i… szwagier.
Gdy Anka stąd uciekła, bardzo się do siebie z Andrzejem zbliżyliśmy.
– Głupio się to życie poukładało – wyznał kiedyś, gdy siedzieliśmy przy kawie. – Wszystko przez to, że wybrałem nie tę siostrę – uśmiechnął się smutno.
– To jeszcze da się naprawić – powiedziałam mu wtedy.
– Chciałabyś takiego głupka?
– Niezmiennie od wielu lat…
Tamtego wieczoru przeżyliśmy z Andrzejem swój wspólny pierwszy raz. Przez jakiś czas spotykaliśmy się potajemnie, ale już nie chcemy ukrywać naszej miłości. Zresztą wkrótce będzie to trudne, bo brzuch zacznie mi się powiększać… Na szczęście Anka, zgadzając się na rozwód, dzisiaj ostatecznie oddała mi chłopaka.